poniedziałek, 31 marca 2014

Recenzja książki "12 ważnych opowieści. Polscy autorzy o wartościach dla dzieci"

"12 ważnych opowieści. Polscy autorzy o wartościach dla dzieci"
Tytuł: "12 ważnych opowieści. Polscy autorzy o wartościach dla dzieci"
Autor: Opracowanie zbiorowe
Ilustracje: Elżbieta Kidacka
Wydawnictwo: Papilon
Ilość stron: 128
Opis wydawcy: Ważne słowa: miłość, odpowiedzialność, uczciwość, szczęście, samodyscyplina, piękno, sprawiedliwość, przyjaźń, odwaga, dobroć, szacunek, mądrość
Znakomici autorzy: Paweł Beręsewicz, Liliana Fabisińska, Agnieszka Frączek, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Joanna Krzyżanek, Irena Landau, Maria Ewa Letki, Anna Onichimowska, Eliza Piotrowska, Marcin Przewoźniak, Anna Sójka, Natalia Usenko
Niebanalna napisana bez nadęcia i patosu, niezwykle ciepła książka dla dzieci o ważnych sprawach. Dzięki zabawnym opowieściom trudne tematy stają się proste i zrozumiałe.
Doskonała pomoc dla rodziców i nauczycieli, którzy na co dzień spotykają się z mnóstwem pytań swoich podopiecznych.
Urokliwe, pełne detali ilustracje Elżbiety Kidackiej.
Nasza opinia: Jako dziecko nie lubiłam książek z opowiadaniami, które z góry zakładały, że mają mnie czegoś nauczyć. Bajki terapeutyczne, pomagające zmierzyć się z lękami, opowiadania o wartościach itd. To były jedyne kurzące się na mojej półce tomiki. Zajrzałam raz, czy dwa i uciekłam, bo wyglądały na nudne. Była jedna książka o pokonywaniu strachu, którą lubiłam, ale w niej rzeczywiście coś się działo. Kluczem do napisania dobrej książki dla dzieci jest to, żeby uczyła, ale nie wprost. I oczekiwałam, że "12 ważnych opowieści" spełni ten warunek.

niedziela, 30 marca 2014

Recenzja książki "Polowanie" - Andrew Fukuda

Tytuł: "Polowanie"
Tytuł oryginalny: "The Hunt"
Autor: Andrew Fukuda
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 356
Opis wydawcy: Nie wolno się pocić. Nie wolno się śmiać. Nie wolno ściągać na siebie uwagi. I przede wszystkim, cokolwiek się robi, nie wolno zakochać się w jednym z nich.
Gene różni się od swoich rówieśników. Nie potrafi biegać szybko jak błyskawica, słońce mu nie szkodzi, nie dręczy go również żądza krwi. Gene jest człowiekiem i zna zasady. Trzeba ukrywać prawdę. To jedyny sposób, żeby zachować życie w świecie nocy – świecie, gdzie ludzie stanowią przysmak i poluje się na nich dla krwi.
Nasza opinia: Nie byłam pewna, czy chcę przeczytać tę książkę. Niektórych pozycji po prostu nie jesteśmy pewni. Wcale nie chodzi o uczucie, że możemy się na niej zawieść, tylko po prostu mamy mieszane uczucia czy ona jest właśnie dla nas. Podchodziłam więc do pozycji sceptycznie, ale opis mnie zaintrygował. Gdyby każda książka miała podobny, to wręcz musiałabym przeczytać je wszystkie! Podsyca apetyt, daje jedynie spróbować, ale pozwala by smak został w ustach na dłużej. By chciało się do niego po prostu wrócić. 

Czytając pierwsze rozdziały nie do końca mogłam się odnaleźć. Czułam się jakbym była jabłkiem i nagle została umieszczona w ciele marchewki, która wszystko odczuwa inaczej. Nawet jeśli wytłumaczono by mnie, że gruszka to pietruszka, a pietruszka to gruszka, to automatycznie mówiłabym inaczej. Bo część zachowań mamy zakodowane w głowie i nawet gdyby nam tłumaczono, to trudno byłoby je zmienić. Po jakimś czasie było już lepiej, ale nadal miałam problem w odczuwaniu tego, co bohater. Może spowodowane jest to odmiennym patrzeniem na świat ze względu na płeć, a może po prostu nie do końca potrafiłam zrozumieć jego zachowanie.

Główny bohater był głupi. No i to właśnie ten głupek był narratorem całej książki. Niestety nie podzielił się tą rolą z nikim mądrzejszym. Już z samego opisu wynika, że jest człowiekiem. Po przekartkowaniu kilku pierwszych stron można się dowiedzieć, że całe te inne od niego istoty (a przynajmniej tak duża ich ilość) zaczęły się pojawiać stosunkowo niedawno. Nie przeszkadza mu jednak pewność, że ludzie którzy nie mieszkali z nim w domu są kompletnymi debilami. Woda. Nie, oni przecież nie znają tak skomplikowanego słowa. To co robimy? Literujemy! W. O. D. A. Zrozumieliście? Dotarło do waszych malutkich mózgów? Co? Ja mam taki sam? Jasne, ale i tak wiem, że mnie nie rozumiecie. To może jeszcze raz. W. O. D. A.

To było ustawione. Ukartowane. Nie wiem jak to jeszcze nazwać, ale wyglądało sztucznie. Bo ja na przykład, gdybym miała przed sobą sto psów i jednego kota w przebraniu psa, to potrafiłabym go odnaleźć. Na dodatek mając super węch, słuch i w ogóle moc superbohatera. Inaczej pachnie, ma miękkie futerko i zwiewa. Nieważne jak bardzo chce przeżyć, bo widząc tylu wrogów każdy by uciekł. Sam Gene powiedział: "Zbyt długie udawanie wywołuje nienawiść. Nienawiść do tego, kim się jest naprawdę". Ja nie mogę zrozumieć tego, że jest w stanie nie być sobą po to, by siebie uratować. Po co ratować coś, co w takiej sytuacji nie ma wartości? Po chrust dawać z siebie wszystko by przeżyć, skoro cały czas boisz się o to życie tak bardzo, że nie jesteś sobą?

"Kiedyś było nas więcej. Bez wątpienia. Nie tylu, żeby wypełnić stadion czy salę kinową, ale na pewno więcej niż teraz. Po prawdzie sądzę, że nikt już nie został. Oprócz mnie. Tak to jest z rzadkimi okazami. Są wysoko cenione i pożądane. I dlatego wymierają."

Wszystko się ciągnęło lepiej niż ciągutka. Trwało i trwało, i trwało, i trwało. Co najważniejsze - nic się nie działo. Akcja toczyła się przez bodaj siedem dni, a wszystko opierało się na tym, by nie zostać zabitym. Pytam się więc, czemu nie mógł się zastrzelić? Matka mi umarła. Cóż, szkoda. Ojciec mi umarł. Cóż, szkoda. Czy tęsknie? Tęskniłem. Cóż, teraz już nie. No ludzie drodzy... Bez Gena nie byłoby książki. A już na pewno nie stałaby się bestsellerem. Tak samo byłoby z miłosną historią związaną z Titanikiem. Gdyby chłopak przeżył (albo w ogóle go nie było), to nikt nie wspominałby tego tak bardzo. Nadal jednak nie wierzę w to, by Gene był tak silnie psychicznie i udawał przez tyle lat doskonale wtapiając się w otaczający go ze wszystkich stron tłum. Wtedy musiałby być wręcz robotem czy potworem bez uczuć, by mieć nadzieję. Na co? Nikt tak naprawdę nie wie. Jako czytelnik - być może się domyślam. Ale główny bohater tego nie dostrzegał. Nigdy nie pomyślał o tym czego chce doczekać. Żył, bo tak kazał mu ojciec. Mam wrażenie, że kończąc tę książkę Gene wyszedł z niej, żartobliwie zasalutował i powiedział "sajonara, frajerze". 

Brakowało mi tu bardzo ważnej rzeczy. Wyjaśnienia. Naprawdę nie potrzebuje wiedzieć jakiego koloru trzewiki miała jego matka. Jaka koszula była ulubioną jego ojca. Kiedy ostatni raz odkurzał dywan. Czy istnieją telefony, jak dostarczają prąd do domostw. Jednak Andrew Fukuda mógł wyjaśnić w jaki sposób ludzie zmienili się nie do poznania i jak powstała pierwsza taka mutacja. 

Polubiłam tę książkę. Jest oryginalna, błyskotliwa i zazdroszczę autorowi wyobraźni i zwrotów akcji. Są tam istoty z kłami, które gdy biegną możesz je dostrzec jedynie pod postacią smugi. Mimo to nie dostrzegłam nigdzie słowa na "w", którego w takim razie chyba nie wolno wymawiać, bo straci się nos*. Kreatury te nie świecą się także jak diament, gdy dotknie je słońce. Stają się raczej wielką ruszającą się postacią ropy. No i może w książce tych w**** nie ma, ale gdybym to ja była w tym świecie zamiast głównego bohatera, to z pewnością bym się do tego odniosła (proste skojarzenia).

Mimo mało inteligentnego bohatera, którego jednak mogłam ostatecznie znieść, książkę czytało mi się dużo sprawniej, niż mogłoby się wydawać. Chciałam za wszelką cenę wiedzieć, co wydarzy się dalej i jak właściwie się to wszystko potoczy, więc raczej nie miałam okazji by od niej odpoczywać. Niestety nie mogę się pogodzić z kilkoma błędami, których w życiu nie powinien Andrew Fukuda popełnić.

Pozycja była przewidywalna. Nie dość, że się ciągnęła jak flaki z olejem, to jeszcze wiedziałam co się zdarzy. To się dopiero nazywa porażka. Był jednak taki moment, gdy zaczęło się wszystko rozkręcać. Tak jakoś na ostatniej stronie. Z podziękowaniami. Dobra, to mogło być złośliwe. Rzeczywiście pod koniec było lepiej, ale co z tego, skoro autor uciął wtedy pierwszy tom i trzeba czekać na następny?

Nie żałuję, że przeczytałam tę książkę. Szczerze powiedziawszy mam wrażenie, że otworzyła mi oczy na pewne niedociągnięcia, które w innych przypadkach były mniej widoczne. Jeśli mogę to tak określić, to nazwałabym ją połączeniem "Ciepłych ciał" ("Żywych trupów"), "Jestem legendą" i "Igrzysk śmierci" (co obecnie już nic nie znaczy bo chyba każdą książkę można porównać do tej pozycji). W całości była jednak jedyna w swoim rodzaju, a takich pozycji nie potrafię sobie odmówić. 
Ocena ogólna: Queen Dee 4/10 Small Metal Fan --/--

*Odniesienie do postaci z HP, której imienia nie wolno było wymawiać.


Na co warto zapolować w kwietniu?

Co warto upolować w nadchodzącym miesiącu? Ciężko mi było zdecydować się na tyle pozycji, żeby post nie był zbyt długi. Zobaczcie, co uznałam za warte uwagi w kwietniu. :)

"Mroczne umysły" - Alexandra BrackenTytuł: "Mroczne umysły"
Autor: Alexandra Bracken
Data premiery: 2 kwietnia 2014
Opis: Najbardziej niepokojąca książka od czasów „Igrzysk śmierci”!
Mam na imię Ruby.
Potrafię wedrzeć się do twojego umysłu, a nawet wymazać wspomnienia. Jako dziecko zostałam wysłana do obozu „rehabilitacyjnego” dla takich jak ja. Zieloni, Niebiescy, Żółci, Pomarańczowi, Czerwoni. Mroczne umysły. Zostałam przydzielona do Zielonych, ale w rzeczywistości jestem ostatnią z Pomarańczowych. Ukrywam to, żeby przetrwać.







"Wszechświat kontra Alex Woods" - Gavin ExtenceTytuł: "Wszechświat kontra Alex Woods"
Autor: Gavin Extence
Data premiery: 4 kwietnia 2014
Opis: Pewnej deszczowej nocy celnik zatrzymuje poszukiwanego Alexa Woodsa. W jego samochodzie znajduje kilogram marihuany, sporą ilość gotówki i… urnę z ludzkimi prochami. Nie pierwszy raz chłopak trafia na czołówki gazet — od czasu, gdy przed laty uderzył w niego meteoryt, zna go każdy. Właśnie tak rozpoczyna się znakomita debiutancka powieść Gavina Extence’a, nagrodzona w plebiscytach Amazon Best Book oraz Writers’ Guild Best Book.
Wydawać by się mogło, że w życiu Alexa Woodsa wyczerpał się już limit niespodzianek. I chociaż matka tarocistka oraz wypadek z udziałem spadającego meteorytu stanowią spory bagaż doświadczeń, prawdziwym zwrotem w jego życiu okazało się przypadkowe spotkanie pana Petersona…
Wszechświat kontra Alex Woods to utrzymana w dowcipnym, brytyjskim stylu opowieść o zawiłościach życia. (...) Poruszająca i niezwykle współczesna powieść — jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek przeczytaliście. Fenomenalny debiut sprzedany do 16 krajów, doceniony zarówno przez krytyków, jak i czytelników. (...)

"Finn nieujarzmiony" - Oliver UschmannTytuł: "Finn nieujarzmiony"
Autor: Oliver Uschmann
Data premiery: 7 kwietnia 2014
Opis: To trzecia książka z serii o perypetiach trójki przyjaciół stawiających przed sobą kolejne wyzwania.
SYTUACJA WYJŚCIOWA: Trzy domy, trzy działki, trzy tygodnie bez rodziców i wystarczająca ilość kapitału startowego z tajnej kasy ojca.
UCZESTNICY: Twoi dwaj przyjaciele i ty oraz zwołany przez Facebooka „lud”.
ZADANIE: Stwórzcie nowy świat! Zamieńcie swój ogródek w kwitnące pole uprawne, poprowadźcie tawernę na tarasie mamy i „hotel na godziny” w salonie. Krótko mówiąc: proklamujcie własne państwo – Innolandię!
Trzej przyjaciele, którym los niespodziewanie zsyła wolną chatę na całe trzy tygodnie. Absurdalna myśl, która zamienia się w prawdziwe wyzwanie. I odpowiedź na pytanie, dlaczego sprzątanie naprawdę się nie opłaca.


"Mroczny triumf" - Robin LaFeversTytuł: "Mroczny triumf"
Autor: Robin LaFevers
Data premiery: 25 kwietnia 2014
Opis: Zemsta jest słodka! Ekscytujący sequel Posępnej litości
Sybella jest bezwzględną zabójczynią, służebnicą śmierci wyszkoloną przez zakonnice z Mortain. Do dziś nosi blizny będące świadectwem krzywd, jakich doznała od ojca.
Mroczna przeszłość nie przestała jej jednak nawiedzać, szuka więc zemsty. Tym razem nie będzie litości.
Nie przybyłam do zakonu Świętego Mortaina całkiem zielona. Miałam już wtedy za sobą trzy trupy i dwóch kochanków. Mimo to mogłam się tam nauczyć wielu rzeczy, od siostry Serafiny stosowania trucizn, od siostry Thominy posługiwania się ostrzem, a od siostry Arnette, niczym map konstelacji gwiazd, umiejscowienia najwrażliwszych punktów na ciele mężczyzny, w które to ostrze najskuteczniej wbić.

"Unicestwienie" - Jeff VandermeerTytuł: "Unicestwienie"
Autor: Jeff Vandermeer
Data premiery: 30 kwietnia 2014
Opis: Powstała po tajemniczym Wydarzeniu Strefa X rządzi się własnymi, nieznanymi ludziom prawami. Członkowie jedenastu pierwszych ekspedycji do Strefy umierali, popełniali samobójstwa lub zabijali się nawzajem. Ci, którzy przetrwali, nie pamiętali, jak przebiegał ich powrót. Dwunastą wyprawę tworzą wyłącznie kobiety. Czy im uda się odkryć tajemnice Strefy? Jakie sekrety kryje niezwykła flora i fauna tego miejsca? A może to ona je stworzyła i nim rządzi? Jedno jest pewne: Strefa X wpływa na ludzkie umysły i zmienia każdego.
„Unicestwienie”, pierwsza część nowej trylogii Jeffa VanderMeera, to obowiązkowa pozycja dla miłośników klasycznej fantastyki – książek Silverberga, Harrisona, braci Strugackich i Lema – oraz dla fanów literatury grozy najwyższej próby. Wciągająca opowieść o spotkaniu z Nieznanym, które zamienia się w spotkanie z samym sobą. Historia, która stawia pytania o tożsamość, relacje z innymi i własne ograniczenia. To podróż w głąb Strefy X i w głąb psychiki głównej bohaterki.
Prawa do sfilmowania trylogii kupiły już Paramount Pictures i Scott Rudin Productions. Okładkę i ilustracje do polskiego wydania książki wykonał jeden z najbardziej znanych polskich grafików Patryk Mogilnicki.


Tytuł: "Krótka historia książek zakazanych"
Autor: Werner Fuld
Data premiery: 16 kwietnia 2014
Opis: Autor opisuje niezwykłe losy książek i pisarzy zakazanych ze względów społecznych, politycznych, obyczajowych i religijnych; prześladowanych zarówno przez władców, dyktatorów jak i w krajach demokratycznych (nawet dzisiaj w Niemczech na indeks trafia około 300 książek rocznie, a w Ameryce odbywają się rytualne spalenia Harry’ego Pottera), przez Inkwizycję i różne kościoły (w XII wieku wprowadzono dla świeckich zakaz nie tylko czytania Biblii, ale nawet rozmów na jej temat z uzasadnieniem, że nie wolno rzucać pereł przed wieprze).
Przedstawia również historie książek palonych, niszczonych i gorliwie wycofywanych z obiegu przez samych pisarzy. Goethe co kilka lat palił wszystkie swoje dzieła, uznając, że nie są wystarczająco dobre; Kafka kazał w testamencie spalić wszystkie rękopisy i tylko nieposłuszeństwo wykonawcy testamentu ocaliło pisma warte dziś miliony dolarów, Remarque, dziennikarz i początkujący pisarz z niewielkim dorobkiem, by zwiększyć szanse sprzedaży "Na Zachodzie bez zmian", został skłoniony przez wydawnictwo do stworzenia legendy, że jest żołnierzem, którego autentyczny pamiętnik stanowi ta książka.


krwawy-szlakTytuł: "Krwawy szlak"
Autor: Moira Young
Data premiery: 2 kwietnia 2014
Opis: Życie Saby zmienia się nieodwracalnie, gdy czterej tajemniczy jeźdźcy porywają jej brata bliźniaka, Lugh. Zdecydowana zrobić wszystko, by go odnaleźć, Saba wkracza w świat, o którym wcześniej tylko słyszała – pełen wrogów, ale i sprzymierzeńców, dziwacznych kreatur i niezwykłych talizmanów. W nowym, złowrogim otoczeniu odkryje, że potrafi być groźną wojowniczką, przebiegłą przeciwniczką, a przede wszystkim – że nic nie może zniszczyć jej woli przetrwania. W towarzystwie przystojnego śmiałka o imieniu Jack i bandy wojowniczek zwanych Wolnymi Jastrzębiami Saba wyruszy, by ocalić brata, a może nawet cały świat.

sobota, 29 marca 2014

[PRZEDPREMIEROWO] Recenzja książki "Korona w mroku" - Sarah J. Maas

Tytuł: "Korona w mroku"
Tytuł oryginalny: "Crown of midnight"
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 532 (co tam drzewa, mogła być grubsze!)
Opis wydawcy: Po roku ciężkiej pracy w kopalni soli osiemnastoletnia Celaena Sardothien zdobywa pozycję królewskiej zabójczyni. Nie jest jednak lojalna względem tronu, choć ukrywa ten sekret nawet przed najbliższymi przyjaciółmi. 
Nie jest jej łatwo utrzymać tę tajemnicę, zwłaszcza gdy król zleca jej zadanie, które może zniweczyć jej plany. Na domiar złego na horyzoncie majaczą groźne siły, które mogą zniszczyć cały świat i zmuszają Celaenę do dokonania wyboru.
Względem kogo okaże się lojalna i dla kogo zechce walczyć?
Nasza opinia: Są takie książki nad którymi mogę się rozpływać cały czas, bo po prostu są idealne. Czytać najchętniej nie przestawałabym nawet, jeśli znam je już prawie na pamięć. Tak więc gdy tylko miałam okazję - sięgnęłam po "Koronę w mroku", czyli drugą część "Szklanego tronu" - książki, która mnie w sobie rozkochała. No i o ile przy wyborze pierwszego tomu opis był dla mojego gustu trafieniem w dziesiątkę, to z drugą częścią było gorzej. Nie mówię już nawet o tym, że czerwone tło, miecz i bordowa (nie znam się na odcieniach, więc proszę mnie nie zabijać jeśli to nie to) sukienka są bardzo dobrze widoczne i wspaniale się prezentują. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że jednak do samej czcionki chciałabym się jakoś wśród tych kolorów dokopać i nie odjeżdżać wzrokiem na wszystkie strony. "Szklany tron" zachwalałam wszędzie, więc z każdym dniem zbliżającej się premiery drugiej części przygód zabójczyni zachowywałam się wręcz jak śliniący się pies czekający na to, aż właściciel rzuci mu zabawkę (w naszym przypadku aż zdejmie ją z najwyższej części szafy). Glamglałam SMF długi czas o premierze, cudownym (oj no, to przez to zauroczenie tyle słodkich słów) trailerze i ta chyba nie mogła już ze mną wytrzymać. Czytając jednak opis uznała, że nie rozumie co czyta. No i się jej nie dziwie, bo ja nawet tego opisu nie wysiliłam się, by przeczytać. Już i tak widzę słabo, a takie wpatrywanie się w okładkę jak w tańczące ściany nie wyszłoby mi na dobre. Podpatrzyłam więc opis w internecie i... nie zachwyca. Nie wiem, mnie totalnie nie zachęca. Niby sobie jest ale nic nie robi, nie stawia czytelnika w sytuacji, w której opis jest tak ciekawy, że książki nie da się nie kupić. Są ludzie, którzy nie słyszeli o twórczości autorki i gdy wejdą do sklepu, gdzie będzie się prezentować jedynie kontynuacja przygód zabójczyni, to raczej ominą ją szerokim łukiem.

Do sięgnięcia po książkę zdecydowanie zachęca okładka. Trochę się na niej dzieje, ale z pewnością nie przytłacza. Co prawda bardziej przypadły mi do gustu pozy Celaeny z pierwszego tomu, ale tutaj także nie jest źle. Minusem jest trudny do odczytania opis, jednak komfortowa czcionka "wnętrza" oddaje go z nawiązką. No i cóż... Polska wersja moim zdaniem jest lepsza od  oryginalnej, w której ma się wrażenie przepychu i nadmiaru. 

Nie gram na instrumentach i nigdy nie zamierzam. Nie mniej jednak pierwszą część przygód Celaeny śmiało porównam do perkusji. Ostrzejsze brzmienia, szybka i częsta zmiana rytmu (czy jak to się tam nazywa) i w ogóle miodzio, bo wszystko toczy się szybko i zaskakująco - ma się wręcz wrażenie, że nie można tej melodii powtórzyć. Jednak już przed połową drugiej części wiedziałam, że porównam ją do liry albo marnego fleciku. Jeśli wyciągniecie na nim ostrzejsze brzmienie, to oddaje honor. Jest dużo bardziej stonowana melodia, nie ma zrywów i jest na typowego "elegancika" z kapelusikiem ze wstążeczką. Po wybuchowym początku spodziewałam się jeszcze lepszej kontynuacji, a początek książki mnie po prostu znudził, co powinno być traktowane jak książkowe przestępstwo. Mogę też sypnąć porównaniem dla zmotoryzowanych. Na autostradzie robią się czasem korki i podobno nikt nie wie dlaczego tak naprawdę się robią. Oświecę was. Sarah jechała taką autostradą nie puszczając pedału gazu. A potem obróciła głowę w bok, zobaczyła przebudowę jakiegoś budynku i wcisnęła hamulec "żeby sobie popatrzeć". No i zrobił się zator. Wszystko stoi, a kierowcy są jedynie zirytowani, bo chcieliby szybko przejechać przez całą autostradę.

Z okładki można wyczytać (tym razem się da) "Przebiegła. Śmiercionośna. Nieugięta". Sama zmieniłabym to raczej na "Rozkochana. Sflaczała. Miękka jak rozgotowany kalafior". Dobra, może trochę przesadziłam, ale spodziewałam się walki, krwi, toporów, oderwanych głów, brei zamiast twarzy. A otrzymałam spisaną telenowelę, która nigdy się nie skończy, bo nie ma takiego czasu, w którym można by rozwikłać wszystkie rozterki miłosne bohaterów. No ludzie drodzy! Ja tu liczyłam na wysokobudżetową produkcję w stylu damskiego Jamesa Bonda, a otrzymałam kolejną niskobudżetową wersję Trisitana i Izoldy! Znaczy fajnie, ja ogólnie lubię takie historię i tak dalej, ale mógł mnie ktoś uprzedzić. 

Tak właśnie było do strony 282. 

Jeśli ktokolwiek chce trochę mocniejszych przeżyć, to zamiast odpoczywać po niedawnym haju może radośnie sięgnąć po "Koronę w mroku", a bardziej drugą część drugiego tomu. Jeśli wcześniej było mi mało krwi w wanience, to teraz przelała się już ona nie tylko przez wanienkę, łazienkę, dom, miasto, państwo, ale i cały cholerny świat. 

Nie rozumiałam co dziewczyny mają na myśli mówiąc, że kochają się w bohaterach książkowych. Do tej pory. Matko boska, Chaol to dopiero ciacho. Jak pączek w tłusty czwartek, po prostu nie można go nie pragnąć.  Na dodatek tak samo jak pączuszek - był kapitanem (dobra, pączki nie są kapitanami gwardii królewskiej, ale który z nich by nie chciał nim zostać?), ale także słodziakiem, który mnie po prostu rozczulał. Jego sposób myślenia i bycia, postrzeganie świata, lojalność, wrażliwość... Mojej miłości do tego osobnika nie mogą opisać żadne słowa nieważne w jakiej ilości, nieważne jak bardzo wyszukane.


Po przeczytaniu "Szklanego Tronu" nie byłam wcale pewna, czy ukaże się jego kontynuacja. Możliwym jest, że po prostu nie dostrzegłam takiej informacji, jednak autorka zakończyła książkę w takim momencie, którego moim zdaniem wcale nie musiała kontynuować. Teraz jednak Sarah J. Mass ucięła w kulminacyjnej wręcz chwili i mam nadzieję, że trzecią część napisze w błyskawicznym tempie, bo nie na moje nerwy jest takie wyczekiwanie i rozmyślanie "co by było gdyby...".

W pewnych momentach gubiłam się w logice głównej bohaterki. Skakała z dachu na dach, biegała niczym rozwydrzony bachor - okej, nic do tego nie mam. Ale miałam wrażenie, że źle wymierzyła wartość zła w porównaniu z większym złem. Była wagą, której ktoś przez nieuwagę podczepił obciążnik, więc przechylała się na jedną stronę. Na dodatek nie tą, w którą moim zdaniem powinna. Mimo dobrych opisów emocji i uczuć czułam się trochę jak zagubiony, trzęsący się ratlerek gdy nagle całkowicie zmieniała sposób patrzenia na świat. Jakby miała różne odcienie różowych okularów, ale stosowała tylko te najciemniejsze i najjaśniejsze. 

Muszę chyba coś wyjaśnić, bo wyszło dość negatywnie. Książka jest bardzo dobrze napisana (a może tłumaczona? owacje na stojąco dla wszystkich, by nikogo nie pominąć) i pozostaje moją najukochańszą serią, dla której zaczynam szukać miejsca na ołtarzyk, bo przecież do czegoś trzeba się modlić o więcej tak dobrych pozycji. W historię zabójczyni wciągnęłam się cóż... na zabój. Nic nie odciągnęłoby mnie od czytania tej książki. Nic.

Książka jest pełna niewiadomych (ale nie martwcie się humaniści, tutaj nie ma żadnych skomplikowanych "x" i "y"). Każda tajemnica odkrywa kilka kolejnych co w tym przypadku wcale nie oznacza obciążanie czytelnika i kładzenie mu na barkach zbyt dużego ciężaru. Dzięki temu jest jednym wielkim sprężonym obiektem, który może być więc zabójczy dla każdego czytelnika, który ustawił poprzeczkę dla tej pozycji zbyt nisko. Ja ustawiłam na najwyższym szczebelku z możliwych i teraz tylko czekać, aż rozwinie skrzydła, ale nie podleci zbyt blisko do słońca (przygoda Ikara w niczym by tutaj nie pomogła).

Ten akapit piszę dzień po napisaniu wszystkich innych. Jest odpowiedzią na pytanie, czemu recenzja bardzo dobrej książki wytyka wszystkie jej niedoskonałości i stosunkowo mało pisze o zaletach? Myślę że przede wszystkim z powodu szalejących we mnie sprzecznych emocji. Pozycja była z najwyższej półki, wszystko cacy, bohaterowie genialni i zmienni, dzięki czemu są naturalni. W końcu my jako zwykli śmiertelnicy też z owieczek możemy się stać wilkami. Głównym plusem tej książki jest moim zdaniem jej magia. Autorka doskonale wciąga czytelnika w przekazywaną na kartkach historię dzięki czemu ten odczuwa ją na sobie. Wczuwa się w każdego bohatera, na przemian ma ochotę śmiać się, płakać z radości i smutku, drzeć się, rzucać naczyniami, walczyć i rwać włosy z głowy. To jest coś, czego brakuje w wielu książkach i być może to jest właśnie to "coś", czego wielu z nich brakuje.

W ramach kilku słów na koniec... Kochałam, kocham i kochać nie przestanę. A jeśli ktoś odważy się wystawić komentarz do tego tekstu czytając tylko wcześniejsze zdanie, to potraktuje go jak Celaena swoich wrogów. Ostrzegam - nie będzie miło.
Ocena ogólna: Queen Dee 9/10 Small Metal Fan --/--


Jak się czuje człowiek, którego ukochana książka kończy się w kulminacyjnym momencie?
description


czwartek, 27 marca 2014

Recenzja książki "Upadli" - Lauren Kate

Upadli - Lauren KateTytuł: "Upadli"
Tytuł oryginalny: "Fallen"
Autor: Lauren Kate
Wydawnictwo: MAG
Ilość stron: 460 - Mega za dużo, drzewka cierpią!
Opis wydawcy: Luce Price zwraca uwagę na tajemniczego i zdystansowanego Daniela już pierwszego dnia w szkole Sword & Cross w dusznej Georgii. On jest jedynym jasnym punktem w miejscu, gdzie nie wolno korzystać z komórek, inni uczniowie to świry, a każdy ich ruch śledzą kamery.Choć Daniel nie chce mieć nic wspólnego z Luce - i robi wszystko, żeby dać jej to wyraźnie do zrozumienia - dziewczyna nie potrafi się powstrzymać. Przyciągana niczym ćma do płomienia, musi dowiedzieć się, jaką tajemnicę ukrywa Daniel... nawet gdyby to miało ją zabić.
Nasza opinia: Przed przeczytaniem skonsultuj się z psychiatrą, gdyż każde stosowane porównanie z zupełnie innej bajki może zagrażać twojemu życiu lub zdrowiu (psychicznemu). Chyba mi trochę nie wyszło...

Ta recenzja należy do tych, które z całego serca chciałabym nagrać. Nie chodzi tutaj o chwalenie się jakże swoją piękną, mądrą i skromną osobą, a przekazanie tego wszystkiego co piszę w intonacji, której nie da się przekazać stukając w klawiaturę. Co dziwne - są też takie opinie, których za nic bym nie nagrała, bo... są nijakie. Niby dobre, niby kiepskie. Po za tym mam znienawidzony przez siebie głos. Naprawdę, w głowie brzmi okej, a jak przychodzi co do czego i ktoś cokolwiek nagra to najchętniej gwizdnęłabym łopatę i wykopała dół, w którym się schowam na wieki. Gdyby jeszcze był nie wiem... Męski, czy coś. A on jest po prostu brzydki, jak stopiona głowa lalki. Przerażający na swój sposób w związku z tym, że z żelkowej słodyczy stał się... smakiem kawy. Fuu, nie lubię kawy. Serio.

Do serii mnie kiedyś ciągnęło, ale widocznie nie tak mocno by przeciągnąć na swoją stronę. Mimo już wielu okazji do przeczytania książki (ona chyba była wydana w 2010, c'nie?) nigdy po nią nie sięgnęłam. Teraz, pisząc to zdanie i będąc na 429 stronie mogę powiedzieć, że to jedno z największych rozczarowań książkowych kiedykolwiek. Co dziwne sama zmuszam się by to napisać. Bo jak dla mnie ta książka w ogóle nie trzyma się kupy! Jakby autorka do serca wzięła sobie słowa "trzymajmy się kupy, bo kupy nikt nie ruszy" i naskrobała tak dużo stron tylko dlatego, żeby nikt się nie przyczepił. Szczerze? Podziwiam takie osoby. Zazdroszczę im tak bardzo, że najchętniej wrzuciłabym te strony do ognia i patrzyła jak się palą by mieć tę nutkę satysfakcji. Bo, cholera, ja napisałabym tę historię na trzech stronach. Nie bawiłabym się w pięć stów, bo żal by mi było biednych drzew. Jak ja bardzo chcę, by przez moją pisaninę także wycinano lasy...

Książkę kupiłam po super cenie. Ona zachęciła mnie do sięgnięcia po książkę, której nawet nie pamiętałam opisu. Głupia cena. Wystarczyła ta wielka czcionka, by wszystko się we mnie zagotowało. Wydawnictwo chyba postawiło na dość niewybredną (ż)aluzję co do ślepoty większości czytelników. Ta czcionka jest ogromna. Dziwię się, że nie uwieczniło jej satelitarne zdjęcie księgarni w popularnym serwisie z mapami, gdzie możesz sobie zwiedzać Wenecję online. Żeby nie kręcić głową (choć w drugą stronę) jakby się całe dzieciństwo nade mną  znęcano, trzymam tę książkę przed sobą na długość wyprostowanej ręki, co nie jest komfortowe. Hej... czy ja widzę zalążki mięśni? Bogowie, mamusia będzie ze mnie dumna.

Zrażona wielką czcionką jak stąd do Alabamy (wcale nie sprawdziłam gdzie dokładnie jest Alabama...) nie zdążyłam przeczytać trzech stron, a trafił we mnie piorun mocy zmuszający mnie do jakże eleganckiego walnięcia głową o ścianę. Szkoła bez telefonów komórkowych. Podstawówka. <miejsce na spoiler, którego nie będzie bo nie jestem w tej sprawie hipokrytką> Zakazana miłość. Tak, to rodzaj tych, gdzie dzięki miłości czternastolatki umiera z sześciu człowieków*. Chłopak, który przy pierwszym spotkaniu pokazuje Ci środkowy palec... Chwila, chwila. Przecież ja nie wydałam zgody na publikowanie mojego pamiętnika! A tak na serio, to jest bardziej żenująco niż się wydaje.

Główna bohaterka jest... głupiutka. Bezbronna. Ale oczywiście ona jest terrorystą i urywa głowy bezbronnym chomikom. Jeśli macie chomiki to trzymajcie je od niej z daleka. Jeśli nie wiecie co to znaczy mieć ochotę walić ścianą w głowę przy każdym zdaniu, to zachęcam do sięgnięcia po tę powieść, bo walenie głową w mur jest już dawno przereklamowane. 

Główny bohater jest.... chamski. Boski. Macho. Ciacho tak gorące, że aż się boisz, że się sparzysz. Wulkan pełen testosteronu. Baju, baju. Prawda skończyła się na pierwszym epitecie. 

Oczywiście nie można zapomnieć o... aniołkach! Piękny opis, doprawdy. Chciałabym skrzydełka wyraźne, motylkowe... albo różowe! Tak! Kto mi podaruje takie cuda? Chyba NFZ tego nie refunduje...

Choć ta powieść jest według mnie badziewnie słodka i naiwna, a stopień zażenowania niebezpiecznie wzrasta, a zostało mi jeszcze dziesięć stron, to... już wiem, że będę chciała wiedzieć co się wydarzy dalej. Bo właśnie tak te cholerne niezasługujące na to książki stają się bestsellerami. Coś sprawia, że chce się je  po prostu czytać dalej. 

Dobra. Pisząc ten akapit oficjalnie skończyłam i muszę mieć drugą część. Nienawidzę takich książek. Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę**! Takie coś powinno być zakazane. Jeśli nie lubię stylu autora, bohaterki, bohatera, kawy, żelków, dużej czcionki to czemu głupi mózg zmusza mnie do czytania czegoś tak słodkiego kolejny raz? Nowy raz? 
Ocena ogólna: Brak, bo książka nie zasługuje na żadne liczby czy cyfry. O. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuje samej sobie. Za napisanie jednej z najbardziej chaotycznej recenzji także.

*błąd popełniony z premedytacją
**nie pisałam każdego słowa osobno, aż tak źle ze mną jeszcze nie jest
#$% Pytanie do siedzących w temacie... Co okładka ma wspólnego z przekazem czcionki wewnątrz oprawy?

środa, 26 marca 2014

Wywiad z bloggerem #3 - Created Eternity

W wywiadach była lekka przerwa, a teraz wracamy z jeszcze większymi chęciami (jakby to w ogóle było możliwe, bo podchodzimy do nich więcej niż z uśmiechem i wietrzeniem zębów). Kolejną osobą z której próbujemy coś wydusić jest autorka bloga Created Eternity

Queen Dee: Powinnam chyba zacząć od przywitania, potem zapytać o powód założenia bloga, ale muszę przyznać, że zaintrygował mnie wygląd twojej strony, a zdziwił kolor czcionki. Większość blogerów decyduje się na czerń, bądź szarości - skąd więc pomysł na czerwień?

Daria: Przyznam, że na początku planowałam w podobnych barwach utworzyć szablon, ale właśnie liczba blogów, które kierowały się motywem szarości i czerni bardzo mnie zraziła. Postanowiłam więc pójść w zupełnie innym kierunku i wykreować wygląd w bardziej pozytywnych barwach. Absolutnie nie żałuję tej decyzji, ponieważ w pewien sposób utożsamiam się z szablonem mojego bloga. Jestem wesołą osobą i sądzę, że kolory szarości zdecydowanie nie pasowałyby do mojego własnego miejsca w sieci. Zresztą realia świata są wystarczająco pesymistyczne, aby tworzyć kolejny blog w ciemnych kolorach.

Queen Dee: Dużo czasu poświęcasz na kwestie związane z estetyką Twojego bloga?

Daria: Nie. Tylko raz zmieniałam wygląd bloga, a dwa razy nagłówek. Nie przepadam za grzebaniem w html, dlatego gdy nie ma takiej potrzeby, staram się tego unikać.

Czy uważasz za coś dobrego częstą zmianę wyglądu blogów?

Nie sądzę, aby częsta zmiana wyglądu, była czymś dobrym. Czytelnicy mogą się "pogubić" wchodząc na stronę, która co tydzień ma inny szablon. Nie zapamiętają jej, uznają za kolejny nowy blog, który nie był na tyle ciekawy, aby zapaść im w pamięć. Mam kilka swoich ulubionych blogów recenzenckich i gdy takowe zmieniają swój wygląd, wchodząc na nie, czuję się obco. Może mam takie odczucia dlatego, iż jestem osobą, która nie lubi zmian.

Śledzisz swoje ulubione blogi? Z niecierpliwością czekasz na nowe teksty, komentujesz, czy wchodzisz co jakiś czas i przeglądasz kilka postów, których wcześniej nie widziałaś?

Regularnie wchodzę na swoje ulubione blogi - czekam na nowe recenzje, komentuję, dzielę się opiniami do danej książki, jestem z nimi "na bieżąco". Chętnie czytam ich teksty ponieważ bardzo podoba mi się styl autorów/autorek, którzy prowadzą danego bloga. Natomiast na inne "mniej ulubione miejsca w sieci", na które nie wchodzę regularnie, zaglądam jedynie gdy zainteresuje mnie jakaś recenzowana pozycja, albo temat, który zostaje akurat podjęty.

Twój blog obserwuje ponad 250 osób - jak myślisz, co skłania ich do śledzenia Twojego bloga?

Hmm, nie mogę przyciągać ich różnorodnymi notkami, czy dyskusjami, bo takowych nie prowadzę. Zamieszczam na blogu tylko recenzje książek albo zapowiedzi, nie recenzuję żadnych filmów ani seriali i nieczęsto uczestniczę w różnych zabawach typu "Liebster Award" itp. Jedyne co może skłaniać do śledzenia mojej stronki tych ponad dwustu pięćdziesięciu obserwatorów to moje recenzje, a może książki, których opinie piszę? Spójrzmy prawdzie w oczy - fantastykę czyta duża część społeczeństwa, a ja właśnie w głównej mierze tym odłamem literatury się zajmuję na moim blogu.

Czy uważasz, że takie notatki lub dyskusje powinny pojawiać się na blogach książkowych?

Sądzę, że są one bardzo ciekawe, nie tylko zbliżają do siebie blogerów, ale i pozwalają wymienić się spostrzeżeniami na przeróżne tematy. Dzięki takim notatką możemy spojrzeć inaczej na niektóre kwestie, przemyśleć coś i się zastanowić. Gdy jakiś temat jest ciekawie przedstawiony i postawione pytania również skłaniają do myślenia taka dyskusja może zamienić się w wielogodzinną konwersację, która otworzy nasz na interesujące kwestie.

Czy przeczytałaś kiedykolwiek jakąś notatkę, przez którą wręcz nie mogłaś spać, tylko myślałaś o temacie nawet wtedy?

Nie. Jeszcze na taką nie trafiłam, ale sądzę, że zdarzali się ludzie, którzy napotkali właśnie notatkę, która przyprawiła ich o bezsenną noc. Szczerze mówiąc nie zwiastuję tego, iż znajdę jakąś dyskusję, która całkowicie mnie pochłonie, że nie będę mogła ani jeść ani spać, myśląc tylko i wyłącznie o niej, aczkolwiek sądzę, że przeczytanie takiej notki byłoby ciekawym odkryciem, a wręcz świadczyłoby to o wielkim talencie autora danego posta - niełatwo bezpowrotnie pochłonąć czyjś umysł.

Miałaś pomysł na jakieś takie notatki na swoim blogu?

Nigdy się nie zastanawiałam o czym mogłabym napisać notatkę, pod którą mogliby wypowiedzieć się inni blogerzy. Być może wszystkie istotne, godne uwagi tematy zostały już wypowiedziane, nie jestem pewna, czy znalazłabym coś nowego, co zaciekawiłoby innych. Choć trzeba przyznać, że w blogosferze jest mnóstwo kreatywnych osób; z pewnością znajdą jeszcze sprawy, które zdecydowanie należy poruszyć. Kto wie, może i ja wpadnę kiedyś na ważny temat, który przytoczę w poście. Jeśli natchnie mnie na coś takiego, nie omieszkam o tym napisać.

Czy jest taka rzecz, która najbardziej denerwuje Cię w blogosferze?

Raczej nie. Wszyscy w blogosferze wydają się być jedną wielką książkową rodziną. Dotąd napotkałam na swojej drodze samych miłych ludzi, z którymi dzielę pasję, jaką jest czytanie. Moim zdaniem blogosfera działa bardzo dobrze i nie dzieje się w niej nic, co mogłoby mnie denerwować, a nawet jeśli - nie dostrzegłam tego.

Niektórzy blogerzy widzą innych jako konkurencję - masz czasem takie spojrzenie na "wielką książkową rodzinę"?


Sama nigdy z nikim nie konkuruję w blogosferze. Nie założyłam bloga po to, aby walczyć o popularność, egzemplarze recenzenckie czy miejsca u wydawców; założyłam go, aby dzielić się swoimi spostrzeżeniami na temat książek, dyskutować z innymi i dzielić się opiniami. Blogerzy, którzy walczą na wszelkie sposoby o wydawnictwa, obserwatorów czy komentarze, powinni się zastanowić, czy właśnie tak powinno się prowadzić swoje miejsce w sieci i czy po to założyli własne strony. Jednak zdaję sobie sprawę, że zapewne są blogi, które uważają innych z blogosfery za swoją konkurencję, choć nie wydaje mi się, aby jawnie to ukazywali. 

Czy uważasz, że istnieją "kółka wzajemnej adoracji" w książkowej blogosferze?


"Kółka wzajemnej adoracji"? Wydaje mi się, że są w blogosferze znajomości, które opierają się na wzajemnym "słodzeniu" sobie pod recenzjami czy też innymi wpisami. Obserwują się, 'lajkują' wszystkie wpisy na fanpage oraz chwalą każdy tekst. Jeżeli wszystkie te pochwały są uzasadnione i szczere, to jak najbardziej powinny być wypisywane, jednak, jeżeli są tylko po to, aby podnieść temu komuś opinię, albo 'bo taki był nasz układ' nie uznaje ich za coś dobrego... Zapewne tak jak wielu wolałabym szczere słowa, zamiast pochwalać każdy tekst znajomego bloggera (w sytuacji, w której na taką pochwałę nie zasłużył) i oczekiwać tego samego od drugiej osoby. Nie pojmuję takich kółek wzajemnej adoracji, przecież to nie o to w tym chodzi!

Jaka powinna więc być według ciebie idealna recenzja, którą mogłabyś wychwalać godzinami?

Zawarte w niej powinny być wszystkie szczere odczucia, dużo emocji, nie same 'suche fakty'. Uwielbiam czytać recenzje, gdzie blogerzy piszą, co czuli podczas konsumowania książki, gdy opisują, z jaką szybkością biło im serce czy też jakie odcienie irytacji przysłaniały ich umysł. Uwielbiam bogate porównania i refleksje uwieczniane w opiniach - nie tylko warte uwagi przemyślenia bohaterów powieści spisane w recenzji, ale również myśli, do których blogerzy doszli sami podczas czytania, będąc pobudzonymi fabułą tudzież stylem pisarza. Ponadto taka recenzja, którą mogłabym wychwalać godzinami, musiałaby być plastycznie napisana. Znam wielu blogerów, których można czytać non stop, nie będąc znudzonym, gdyż posiadają taką lekkość pisania.

Czy to właśnie takie recenzje masz ochotę komentować, a może nie ma to dla ciebie znaczenia? Łatwiej Ci się pisze kilka swoich własnych zdań pod negatywnymi czy pozytywnymi recenzjami?


Komentuję wiele recenzji, a gdy natrafię na taką, o której pisałam pytanie wcześniej, to z wielką chęcią powiadomię bloggera, że dana opinia bardzo mi się spodobała. Natomiast zdecydowanie więcej słów, którymi chcę się podzielić, mam pod negatywną recenzją, a w szczególności gdy i mi recenzowana książka nie przypadła do gustu. Mogę wtedy wyrzucić z siebie mnóstwo słów, które oddadzą znalezione wady przeze mnie w danej pozycji. Natomiast jeśli spotkam się z negatywną recenzją powieści, która bardzo mi się spodobała, również można ujrzeć mój długi komentarz. Wtedy piszę z czym się nie zgadzam i jak ja odebrałam rzeczy, które dany blogger uważa za minusy. Najtrudniej komentuje się książkę dobrą, niegenialną, ani niekiepską. Zwykle w takich chwilach mój komentarz nie przekracza dwóch zdań.

To tak na koniec standardowe pytanie... czy w najbliższych miesiącach planujesz czymś zaskoczyć swoich czytelników?

Raczej nie. Jednak pod koniec roku szkolnego, gdy ciśnienie z szukaniem liceum opadnie, całkowicie oddam się książką i na moim blogu będzie można znaleźć recenzję za recenzją. Teraz niestety trochę mniej czytam, a co za tym idzie, blog nie obfituje w nowe posty tak często, jak kiedyś. Postaram się to wszystko nadrobić niebawem :)

Created Eternity o sobie: Co tu dużo pisać? Jestem nastoletnią, zwyczajną dziewczyną, dla której książki oraz herbata są tlenem, a słowa znaczą tyle samo co każdy gest, czy spojrzenie. Blog to miejsce, gdzie pozostawiam cząstkę siebie.

poniedziałek, 24 marca 2014

Recenzja książki "Poradnik małego patrioty" oraz kolorowanki "Elmer i przyjaciele"

Tytuł: "Poradnik małego patrioty"
Autor: Marcin Przewoźniak
Ilustracje: Janusz Baszczak
Wydawnictwo: Papilon
Ilość stron: 128
Opis wydawcy: Bycie Polakiem Małym lub Polką Małą jest fajne i bardzo ważne. Fajne, bo należysz do wspaniałego narodu. Ważne, bo masz piękną ojczyznę o burzliwej historii i bogatych tradycjach, a przy wielu jej bohaterach wysiada nawet James Bond. Żyjesz w ciekawym kraju, którego odkrywanie może być fantastyczną przygodą. I właśnie dlatego dobrze być patriotą. Taka osoba wie, z czego jest dumna, i rozumie, dlaczego kocha swoją ojczyznę.
Ale czy dziecko może być patriotą? No pewnie! Przekonaj się o tym razem z nami.
Zapraszamy na niezwykłą lekcję patriotyzmu!
Nasza opinia: Do "Poradnika małego patrioty" podchodziłam dość sceptycznie. No dobra, bardzo sceptycznie. Za każdym razem jak próbowałam go otworzyć, żeby przeczytać, albo chociażby przejrzeć, odpychało mnie na kilka metrów. W końcu uznałam, że nie mogę tego odkładać w nieskończoność.

Często mam wrażenie, że religia i patriotyzm są wpajane dzieciom na siłę. Warto maluchom powiedzieć, że coś takiego istnieje, o co w tym wszystkim chodzi, że powinno się szanować ojczyznę..., jednak denerwuje mnie częste nie wyjaśnianie niczego dzieciom i dziecko nie wie o co chodzi, po prostu tak ma być. "Bóg, honor, ojczyzna", dobrze, wszystko super. Tylko skąd dziecko ma wiedzieć o co chodzi? Rodzice w obecnym świecie często są zabiegani, nie mają czasu wyjaśnić, a w szkole ledwo dzieciak się pojawi już wszędzie godła, historia, każą śpiewać hymn... Na początku widząc tę książkę po wyjęciu z paczki miałam mieszane uczucia, jednak potem uznałam, że takie książki we współczesnym świecie są potrzebne. Pytanie tylko, czy dzieci będą chciały to czytać?

Pierwszym co widzimy po otworzeniu książki jest mapa fizyczna Polski na wewnętrznej stronie okładki. Potem kilka stron i wstęp od autora. Wykazuje zrozumienie dla młodego czytelnika, a przynajmniej stara się to zrobić, bo ja na miejscu dzieciaków chyba bym się obraziła (może jestem jakaś dziwna), albo przynajmniej popatrzyła się na Pana Marcina Przewoźniaka jakby coś było z nim nie teges. Zobaczcie na cytat niżej. No przepraszam bardzo, ja bym w życiu tak nie pomyślała, a gdyby ktoś mi powiedział, że mogłabym tak pomyśleć, to bym się obraziła (chyba to jest spowodowane moją kobiecą psychiką).

"KTO TY JESTEŚ? POLAK MAŁY! Pomyślisz: "No ładnie się zaczyna! Już na samym początku ktoś chce mi dokuczyć, że jestem mały? Albo, co gorsza, zbyt mały na ważne sprawy związane z Polską?" Nic z tych rzeczy. Nie ma się o co dąsać."

Po wstępie wita nas niebywale długi spis treści, który mnie - doświadczoną czytelniczkę - odepchnął z siłą tak wielką, że przez miesiąc musiałam wracać do miejsca, z którego mnie odrzuciło. "Poradnik małego patrioty" jest podzielony na osiem części. Pierwsza jest dosyć ogólna i stanowi rodzaj wstępu - logiczne, druga opowiada nam o historii naszego kraju, trzecia o tytułowym patriotyzmie, czwarta o godle, hymnie, fladze i takich tam, piąta o kwestiach związanych bardziej z prawem (wybory, konstytucja, polskie nazwiska...), szósta kryje się pod tajemniczą nazwą "Polska w świecie" (chodzi o UE, ONZ, Polaków za granicą), siódma o tradycjach, polskim jedzeniu, parkach narodowych i folklorze, a ostatnia - ósma jest o polskich wynalazkach i fajnych pamiątkach z naszego kraju (nie jest tego zbyt wiele na co wskazują jedynie 4 strony).

Marcin Przewoźniak pisze językiem prostym i zrozumiałym dla dzieci, jednak myślę, że czasem przesadza. Ktoś mądrze kiedyś powiedział, że dziecka nie można traktować jak dziecko. Nie można wszystkiego zdrabniać, specjalnie upraszczać i wtykać wszędzie rymy. No nie, po prostu nie. Jestem przeciwna. To coś w deseń: "Ojoj... Nie martw się. To są proste słówka, które zapamięta Twoja mądra główka. I ja wcale nie mówię, że jesteś dzieckiem, traktuję Cię jak dorosłego!". Porażka... Kolejny element, który wysyła mnie w daleką i niezbyt przyjemną podróż.

"Żaden patriota za nic
nie odstąpi kraju granic.
Bo zna swój - i patrzą drudzy:
gdzie kraj nasz jest, a gdzie cudzy."

Dziecko z "Poradnika małego patrioty" może dowiedzieć się wiele. Od tego co to znaczy, że jest Polakiem, poprzez położenie geograficzne i ukształtowanie kraju, legendy, wybory, polskich bohaterów narodowych aż do faktu, że powinniśmy się wstydzić, że [przepraszam, bardzo mnie to bawi] mamy "zaśmieconą przyrodę" i "wszystko pobazgrane napisami" (Blogger mi podkreślił słowo 'pobazgrane' na czerwono. Blogger solidarny z SMF łączy się - skoro już o patriotyzmie mowa - w "bulu i nadzieji").

Dużą zaletą jest to, że książka jest po prostu rzetelnie zrobiona. Młody czytelnik może się z niej bardzo wiele dowiedzieć. Są w niej różne ciekawostki, czy fakty historyczne, których nie znałam (tak, tak.. SMF dokształca się z książek dla dzieci). Bardzo przyjemna dla oka oprawa graficzna, wszystko czytelnie napisane. No super. Jeśli chodzi o treść, to moim faworytem jest drzewo genealogiczne władców Polski. Przejrzyste, wszystko da się zrozumieć. Pod względem dużej dawki wiedzy jest to bardzo dobra pozycja.

Z racji, że jest to pozycja dla dzieci, to muszę wspomnieć o wydaniu, bo ważne jest to, czy dziecko nie zniszczy jej po pięciu minutach. Żeby otworzyć książkę, trzeba się bardzo namęczyć. Niestety w moim przypadku nie udało się bez niepożądanych zagięć. To było po prostu niemożliwe, a bardzo nie lubię, kiedy zagina się okładka, wygina się grzbiet, czy rogi. Za to duży minus. Strony są wykonane ze śliskiego, jasnego papieru. Myślę, że to dobry wybór ze strony wydawcy. Dzieciom zdarza się zostawiać wszędzie jedzenie i różne takie rzeczy. Dzięki śliskim kartkom ewentualne zabrudzenia będzie łatwiej usunąć niż ze zwykłego papieru.

Podsumowując, uważam, że książka sama w sobie jest dobrym pomysłem, bo skądś dzieci muszą się dowiedzieć podstawowych rzeczy o naszym kraju przed pójściem do szkoły i na jej początku, jednak mam trochę zastrzeżeń co do efektu końcowego pracy Marcina Przewoźniaka. Nie podoba mi się to, że język jest tak prosty i dostosowany do dziecka. Nie mówię o tym, żeby pisał oficjalnie i skomplikowanie. Chodzi o uniknięcie niepotrzebnych rymów i bezpośrednich zwrotów. Może jestem za bardzo przeczulona... Pod względem treści jest to naprawdę solidna dawka wiedzy. Z czystym sumieniem "Poradnik małego patrioty" możecie dać dziecku w wieku 5-8 lat, które nie obrazi się za rymy i bezpośrednie zwroty do niego.
Ocena ogólna: Small Metal Fan --/-- Queen Dee --/--

czwartek, 20 marca 2014

Wiosenne porządki


Z internetu (gdybym pamiętała gdzie, to może bym i podała dokładniej)

Z czym kojarzy Wam się piękna pora roku, jaką jest wiosna? Mnie przede wszystkim z cieplejszą pogodą, bluzami, pierwszymi i ostatnimi pączkami kwiatów w roku. Z nowym życiem, które właśnie kiełkuje, by potem znów umrzeć i narodzić się na nowo. Jest to czas, w którym mam mnóstwo energii. Krótkie, zimne dni się kończą i zastępują je takie, dla których chce się po prostu żyć i przetrwać kolejny dzień. Jednak przychodzi też taki moment, w którym najchętniej wszystkie kobiety wyskoczyłyby przez okna - wiosenne porządki. Chyba żadna z nas tego nie lubi.

Na blogu MyBooks - Nasze Recenzje takie porządki też się odbędą (a po części już odbyły). Nie wiemy, czy zwróciliście na to uwagę. 

Co wydarzyło się do tej pory?
- Wydzieliłyśmy sobie dni, w których piszemy.
  • Small Metal Fan dodaje recenzje w piątki, soboty i poniedziałki. 
  • Queen Dee publikuje swoje wypociny we wtorki, czwartki i niedziele.
  • W środy recenzje się nie pojawiają, zamiast tego możecie zapoznać się z postami "Z innej półki" i "Wywiadami z blogerami" (które obecnie leżą i kwiczą).
- Posty pojawiają się o godzinie piętnastej z minutami. Każdy dzień miesiąca odpowiada ilości minut po tej godzinie (tzn. 15 kwietnia - 15:15, 17 maja - 15:17 itd.)
- Dodałyśmy informację o kasowaniu komentarzy z linkami, od dnia dzisiejszego wszystkie co do jednego będą wybijane i deptane. No i może mieszane z błotem, ale to jak już nas poniesie.

Co się wydarzy? To właśnie zależy od Was! Jeśli więc macie:
  • jakieś zastrzeżenia co do bloga (tylko uzasadnione!)
  • propozycje tego, co można w nim poprawić (czyt. zmienić na lepsze)
  • ciekawe tytuły książek, które możecie nam polecić i nas mogą zainteresować
  • pomysły na konkursy
  • wydarzenia, w których możemy wziąć udział
  • akcje, które możemy zorganizować
  • propozycje blogerów, z którymi możemy zrobić wywiad
  • inne ciekawe wymysły
to piszcie to wszystko w komentarzach pod tym postem. Z każdą uwagą się zapoznamy i spróbujemy zmienić się na lepsze, co oczywiście musi nam przypaść do gustu. Na siłę nie pchamy czosnku do gara. Zastrzegamy jednak możliwość kasowania komentarzy w stylu:
  • "Twój blog jest głupi." Dlaczego? Po prostu, bez uzasadnienia.
  • "Recenzujesz nieciekawe książki!" To ja je czytam, więc chyba mogę akurat to wybrać.
  • "Ty jesteś głupia." Doprawdy? A mnie się zdaje, że na tym świecie zaczyna po prostu brakować geniuszy. 
  • "Wejdź na mój bloga <link>." Jeśli zechcę wejść na twojego bloga, to znajdę sobie go i bez linku, który mnie irytuje i zawsze go skasuję.


EDIT: Ten post nie jest takim, w którym wyżalam się, że jestem brzydka, a pytając "co o tym sądzicie?" oczekuję odpowiedzi "nie jesteś brzydka, jesteś ładna, wszyscy Cię kochamy!". Pod tym postem prosimy o krytykę, bo to pozwala na rozwój. Komuś brakowało światła, to wymyślił żarówkę. Jeśli więc podobają się wam zmiany i lubicie nasze wypociny, to wewnętrznie skaczemy z radości, ale nie bójcie/wstydźcie się krytyki. Chyba, że ktoś po prostu komentuje, bo chce się pokazać. Wtedy... chyba już nic nie można zrobić.

środa, 19 marca 2014

Z innej półki #5 - Mój obecny problem z czytaniem


Ostatnio... nie, raczej nie było to ostatnio. W sierpniu wszystko się posypało. Był wyjazd, były książki. Skończył się wyjazd, skończył się czas dla książek. Nie wiem dlaczego tak się stało, ani z jakiego powodu. Czy wtedy miałam już w jakimś stopniu dość tego całego zamieszania, czy może po prostu nie chciało mi się pisać? Nie mam bladego pojęcia. W każdym razie stało się. Przez jakiś czas nawet jak coś przeczytałam, to nie były to egzemplarze recenzenckie. Powoli znów maszyna ruszyła, ale nie jest tak jak kiedyś i nie do końca rozumiem samą siebie.

Talent do czytania?
Czytanie książek można moim zdaniem nazwać sztuką. Aby czytać dużo i z przyjemnością trzeba mieć do tego po prostu talent. Jeśli jesteś dobrym recenzentem, to raczej nie zmuszasz się do przeczytana w danym dniu pozycji, na którą nie masz ochoty, bo "wydawnictwo prosiło by się pojawiła jak najszybciej" (nie odnoszę się tutaj do żadnego konkretnego przypadku). To książka w jakiś sposób wybiera porę, w jakiej ją przeczytasz. Jeśli umiesz to dostrzec, to możesz się cieszyć. Nie ma nic gorszego niż czytanie o powstańcach, gdy masz ochotę na trochę lipowego romansidła.

Mało piszę, mało wstawiam
W czerwcu tamtego roku potrafiłam wstawić dwie recenzje (chociaż bądźmy szczerzy, że jakoś tych tekstów była naprawdę niska). Tyle też książek potrafiłam przeczytać. Sama nie wiem jak ja to robię, bo nigdy na kurs szybkiego czytania nie chodziłam i wcale wzrokiem nie skaczę po całej stronie. Po prostu jak już czytam, to odcinam się od całego świata i nie słyszę co mówi osoba siedząca obok mnie (przepraszam Panią z prawie pustego autobusu, która przegapiła przeze mnie swój przystanek). 

Leń wrodzony
Teraz wstawiam... chyba wolę nawet nie patrzeć prawdzie w oczy. Nawet nie chcę wiedzieć jak mało tekstów z opinią zamieszczam na tej stronie. Z jednej strony jest to moje lenistwo. Wolę obejrzeć jakiś idiotyczny filmik na yt, wejść na książkotwarz niż przysiąść i coś napisać. Często dopiero po jakimś czasie orientuje się, że robię coś, czego nie powinnam. Otrząsam się, a potem dzieje się to znowu. Chyba muszę zablokować te dwie strony.

wtfih

Nocny duszek
Kolejną przykrą sprawą jest to, że ja dobrze funkcjonuje nocą. Serio. Od dzisiaj zaczynam sypiać popołudniami i mieć noc dla siebie. To jest plan. Prawda jest taka, że największą wenę mam zawsze od północy do dwóch razy po śmierci dnia (druga w nocy). Z tego też powodu gdy muszę wstać wcześniej, to nie mam możliwości pisania o tej porze, a w innych godzinach nie potrafię nabazgrać nic sensownego. 

Wracanie do przeszłości
Jednak moim największym problemem jest wewnętrzna potrzeba do przeczytania książki, którą mam już za sobą. Chodzi za mną bardziej, niż papieros za człowiekiem który właśnie przestał palić. Wwierca się w czaszkę aż ulegnę. Czytam więc coś starego, zamiast egzemplarza recenzenckiego czy jednej z siedemdziesięciu pozycji, które leżą na półce do przeczytania właśnie z tego powodu. Najgorszą rzeczą jest to, że nie potrafię przezwyciężyć tego denerwującego "przeczytaj mnie, przeczytaj mnie, przeczytaj mnie". Sama przez to źle się czuje, a jak w końcu zabiorę się za coś nowego i okaże się to kiepską pozycją, to o zrobieniu takiego kroku mogę pomyśleć dopiero za kilka dni. 

Nałogi vs Książki
Próbuję się zmobilizować. Naprawdę. Tylko że to jest gorsze niż rzucanie palaenia, przechodzenie na dietę czy kończenie z wciąganiem. Nie, żebym z którymkolwiek miała styczność. Po prostu to wraca, powoduje wręcz fizyczny ból. Jeśli więc myślicie, że wtedy można się skupić, to wiedzcie, że uwaga cały czas jest odwracana przez tę durną pozycję, którą już przeczytałeś. Ostatnio narzekałam, teraz wołam o pomoc - może ktoś już przeżył coś takiego? A może pochodzę z planety dziwadeł?

Okay Then

wtorek, 18 marca 2014

Recenzja książki "Zjadanie zwierząt" - Jonathan Safran Foer

Tytuł: "Zjadanie zwierząt"
Tytuł oryginalny: "Eating animals"
Autor: Jonathan Safran Foer
Wydawnictwo: Krytyki Politycznej
Ilość stron: 317
Opis wydawcy: Gdy Jonathanowi Safranowi Foerowi urodził się syn, chciał się dowiedzieć, jak powinien go karmić i czym naprawdę jest mięso. Skąd pochodzi? Jak się je produkuje? Jak traktowane są zwierzęta i czy to ważne? Jak zjadanie zwierząt wpływa na gospodarkę, społeczeństwo i środowisko? Wyniki tego śledztwa sprawiły, że stanął twarzą w twarz z rzeczywistością, której jako obywatel nie mógł zignorować, a jako pisarz nie mógł przemilczeć.
Nasza opinia: Jestem wegetarianką. A raczej do jakiegoś czasu wstecz starałam się być, bo tak jak napisał autor tej książki: "Mark Twain twierdził, że rzucanie palenia jest śmiesznie łatwe i wie to, bo sam rzucał już tysiące razy. Wegetarianizm też jest łatwy". Jonathan przewidział także to, że sięgając po tę książkę będę myśleć, że pisze o diecie bezmięsnej. Jest to prawdą. Jednak nie przekonuje on ludzi do przejścia na tę dietę. Po prostu mówi prawdę o tym, jak żywcem mielone są niepotrzebne kurczaki. Nic do rzeczy nie ma to, że prawda skłania do zaprzestania spożywania czegoś, co zostało potraktowane bardziej okrutnie niż sobie wyobrażamy, zanim trafiło na nasz talerz.

"Francuzi, którzy kochają psy, jedzą czasem konie. 
Hiszpanie, którzy kochają konie, jedzą czasem krowy. 
Hindusi, którzy czczą krowy, jedzą czasem psy."

Kiedyś przygotowałam prezentację o wegetarianizmie, którą z resztą przedstawiłam. Pozwolę sobie przytoczyć jej kawałek (mówiony). Ryby mają haczyki w podniebieniu i uznaje się to za normalne. Ba! Dużo ludzi wbija te ostre kawałki metalu w ciała, traktując to jako hobby. Jak więc zareagowaliby ludzie, gdybym nagle wyszła do parku z hakiem i wbijała go w pyski psów? Afera na cały kraj? Bestialskie traktowania i 25 lat więzienia? Dlaczego? Co różni ryby od innych zwierząt? Dlaczego, gdy jako mała dziewczynka poszłam z rodzicami do baru rybnego i byłam tak ciekawska, że schowałam się za drzewem obok stawów hodowlanych na moich oczach przysadzisty mężczyzna zatłukł kijem bejsbolowym ryby, które potem trafiły na talerze moich rodziców i brata? Bo ryba nie myśli? Bo nie jest stworzeniem? Bo jest gorsza od wałęsającego się po ulicach psa, którego gdybym potraktowała tak, jak ten mężczyzna rybę, zostałabym wsadzona za kratki? Jaką mentalność mają ludzie, gdy widzą w psie człowieka, a w rybie bezmózgie zwierzę?



TK TK gifs

Lubisz owoce morza? Ja ich nie jadam. Też zaliczam je do myślących istot i gdy wchodzę do restauracji, gdzie w akwarium znajdują się homary z zaklejonymi szczypcami, mam ochotę je wziąć do domu i wsadzić do wanny. A potem zaskarżyć restaurację. Nie wiem jak można żyć z tym, że wskazuje się zwierzę, które zostaje wyłowione i żywcem usmażone na patelni. Ta dziwna moralność. Jak ludzie zareagowaliby na to, gdybym weszła do restauracji, pociągnęła kelnera za rękaw, podeszła do rodziny z dzieckiem i głośno powiedziała, że poproszę właśnie je i z odrobiną soli, bo wydaje się zbyt słodkie? Rodzice by się na mnie chyba rzucili, dziecko zaczęłoby płakać, kelner wyrzuciłby mnie z lokalu wcześniej dzwoniąc na policję i wysyłając mnie do wariatkowa. Muszę chyba kiedyś coś takiego zrobić, bo chciałabym znać reakcję ludzi. Ale wracając do owoców morza. Jednymi z bardziej znanych są krewetki. Ile z was jadło kiedyś krewetki? Raz, drugi, trzeci? A czy wiedzieliście o tym, że abyście mogli zjeść jedną krewetkę średnio pięć koników morskich także straciło życie, gdyż sieć także je wyłowiła?

O niejedzeniu mięsa mogę rozmawiać długo i bronić swoich racji do upadłego. Nie brakuje mi białka, nie mam anemii. Wszystko ze mną w porządku, a mam wrażenie, że ludzie bardziej się tym emocjonują niż ja sama. Co mnie w książce zdziwiło to to, że autor też miał problem ze stałym trzymaniem się diety bezmięsnej. Przy ludziach nie jadał zwierząt, ale w domu było co innego. Presja innych osób jest bardzo duża na takie osoby. Tak jak autor często słyszę pytanie "to czego dzisiaj nie jesz?". To jest po prostu irytujące. Ludzie zwracają na to uwagę i rzucają tekstami. Myślę, że nawet teraz bardziej, niż gdyby dowiedzieli się, że jestem np. prostytutką. Bo takiej osobie trudniej coś wybić z głowy, niż komuś, kto stara się przetrwać ten trudny początek. Bo w samej diecie najtrudniejszy jest pierwszy miesiąc, gdy musisz tego naprawdę chcieć mimo, że wszyscy Ci tego zakazują albo na siłę próbują wcisnąć Ci mięso.

TK TK gifs

W byciu wegetarianinem przeszkadzają także restauracje, które nie są na takiego gościa przygotowane. Często idąc na rodzinny obiad do restauracji ja zamawiam tylko coś do picia, a wszyscy już są do tego przyzwyczajeni. Oczywiście kelner musi zapytać dlaczego nie jem i (o zgrozo!) zażartować, że sałata też musiała umrzeć, bym mogła ją zjeść. Oj... Wtedy najczęściej przywdziewam niewinny uśmiech i proszę o pięć kilo kamieni.

TK TK gifs

Foer napisał coś, co powinno stać się obowiązkową lekturą szkolną. Dlaczego młodzież czyta książki streszczenia książek, które nic nie wnoszą do ich życia? Czemu nie przeczytają o wadach i zaletach jedzenia mięsa (a nie wegetarianizmie) albo o uzależnieniach od narkotyków, czy porywaniu dziewcząt przez mężczyzn poznanych w internecie? Oczywiście warto czytać "Pana Tadeusza" i "Syzyfowe prace", ale czy trafią one do głowy standardowego, czternastoletniego człowieka?

Czytałam opinię innych ludzi po przeczytaniu tej książki. Wiele bulwersuje się, że wszyscy ludzie nie przejdą na wegetarianizm. Tylko że tutaj chodzi o coś zupełnie innego! Wystarczy, by zwierzęta były humanitarnie przewożone i zabijane, a także żyły tak, by mogły się chociaż obrócić. Bo przewiezienie, podczas którego wszystkie nogi zwierzęcia się łamią, a potem poderżnięcie mu gardła i czekanie aż się wykrwawi to raczej barbarzyństwo. 

Jaki jest główny plus tej książki? Przede wszystkim taki, że kierowana ona jest do wszystkich. Do małych i dużych. Do biednych i bogatych. Do tych, którzy jedzą mięso i tych, którzy tego nie robią. Przeczytać ją może każdy i nie poczuje się urażony, a po prostu mądrzejszy o kilka ważnych informacji. Dzięki temu można polecić książkę każdemu, pożyczyć rodzinie i mieć nadzieję, że nie będzie się już tak dąsać, gdy nie zjemy z nimi schabowego.

Muszę przyznać, że książką jestem zachwycona. Nie są to suche fakty, sztywne zdanka i specjalistyczne słownictwo. Tą książkę napisał ktoś, kto chciał by każdy mógł ją przeczytać, na dodatek z przyjemnością. Bo nie ma nic gorszego niż zachęcanie kogoś danymi statystycznymi. Wtedy należy uciekać gdzie pieprz rośnie. Dla kogo jest więc ta książka? Dla wszystkich, którzy chcą otworzyć oczy i być świadomi.
Ocena ogólna: Queen Dee 9/10 Small Metal Fan --/--

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję
Wydawnictwu Krytyki Politycznej

niedziela, 16 marca 2014

Recenzja książki "Jak Cię wykraść, Phoenix?" - Joss Stirling

Tytuł: "Jak Cię wykraść, Phoenix?"
Autor: Joss Stirling
Wydawnictwo: Akapit Press
Opis wydawcy: Phoenix należy do gangu złodziei o paranormalnych zdolnościach. Zadaniem Phoenix jest okraść Yvesa Benedicta, zdolnego studenta ze Stanów, który przyjechał na konferencję młodych naukowców do Londynu. Niespodziewanie okazuje się, że Yvesa i Phoenix łączy coś znacznie więcej. Przeszłość Phoenix należy do gangu.
Nasza opinia: Książka na mojej półce zalegała od pamiętnych Targów Książki w Katowicach. Oczywiście dorwałam ją po niższej cenie, ale zapłaciłabym za nią i dwa razy tyle. Co ciekawe - cały czas kurzyła się obok egzemplarzy recenzenckich, bym zwróciła na nią uwagę. Szczerze mówiąc - zwracałam i to nie raz, ale naprawdę bardzo dużo po niej oczekiwałam, a rozczarowanie w tej sytuacji chyba ukatrupiłoby moją duszę i ciało, a na pewno skłoniło do wyrzucenia książki przez okno (czy coś takiego jest w ogóle zgodne z prawem? W końcu coś się może komuś stać i w ogóle... chyba jednak nie, więc nie radzę wyrzucać laptopów i innych przedmiotów). 

Czytając pierwszą część serii o braciach Benedictach (czy tylko mnie się to kojarzy z papieżem?) byłam po prostu oczarowana. Wiecie, to są te książki, które mają te swoje buntownicze ciacha, w których każda czytelniczka zakochuje się migusiem i mogłaby wybaczyć wszystkie niedoróbki, gdyby tylko one istniały, bo w powieści Joss Stirling raczej one się nie pojawiają.

Autorka pomysł na serię wymyśliła bardzo sprytnie. Jak już wspomniałam wszystko kręci się wokół braci Benedictów, których jest siedem. W każdej kolejnej pozycji od najmłodszego do najstarszego chłopaka jeden z nich znajduje swoją miłość. Oczywiście nie mogłoby by być tak prosto, krasnale muszą rzucać kamieniami w ludzi wspinających się na tęczę bla, bla, bla. Nie mniej jednak dziwiło mnie to, czemu nie zaczęła od najstarszego. Odpowiedź przyszła mi do głowy właśnie w chwili, gdy pisałam poprzednie zdanie. Napisanie książki trochę trwa, miłośniczki serii także rosną, więc... wszystko się zgadza. Razem z nimi starzeją się bohaterowie. Mam ochotę klaskać, bo pomysł jest niespotykany i bardzo, ale to bardzo potrzebny zakochanym w buntownikach dziewczynkom.

O ile w "Kim jesteś, Sky?" miałam do czynienia z buntownikiem, który dosłownie lał na wszystko, tak teraz w swoje łapki dostałam mądrale, który uczy się nauki o ziemi. Oczywiście chodzi o geografią, ale wiecie... próbuję pisać poetycko (dopiero się uczę!). Nie jestem do końca pewna, który z bohaterów dwóch jak dotąd przeczytanych książek najbardziej przypadł mi do gustu. Myślę, że wybrać po prostu nie potrafię. Wszyscy się bardzo różnią. Sky jest słodką brytyjką, Phoenix złodziejką, Zed buntownikiem, a Yves lubi po prostu się uczyć. Z obydwiema dziewczynami się utożsamiłam, a z chłopakami mogłabym się ożenić. Najlepiej z jednym i drugim, choć nie jestem fanką trójkącików miłosnych.

"Mój świat obrócił się wokół własnej osi, bieguny magnetyczne zmieniły miejsce, bo [miejsce na spojer gdyby był, ale go nie ma, więc ucinam zdania i możecie głowić się nad tą kiepską zawiłością...]."

Książkę czyta się bardzo dobrze. Być może dlatego, że akcja jest dynamiczna, a może sprawia to lekki, przyjemny styl autorki. Nie opisuje zbyt szczegółowo, ale nie brak mi orientacji w sytuacji i terenie. Wszystko cacy. Właściwie nie wiem do czego mogłabym się przyczepić, a nie lubię pisać tekstu, w którym nie ma nic negatywnego, bo wydaje mi się to nie fair. Czuje się tak, jakbym miała wątpliwości, czy ktoś nie związał mojej złośliwej połowy, która zawsze znajdzie gdzieś błąd. To jest takie frustrujące, że mam ochotę sama skreślić kilka słów w książce i dopisać własne z błędami ortograficznymi, by mieć czego się złapać. Czegokolwiek. Właściwie przypomniałam sobie, że zauważyłam jeden błąd. Chociaż... "wychodzić złość". Nigdy tego nie słyszałam, więc szybciej chodziło chyba o "wychłodzić".

Okładka mi się podoba. Bardzo mi się podoba. "Kim jesteś, Sky?" oraz "Jak Cię wykraść, Phoenix?" mają nawet nasze narodowe barwy (brawo ja! Taka jestem spostrzegawcza). Prosta okładka, jednak przyciągająca wzrok. Bluszczyk, albo inne badziewie w tle i super. Lekko kiczowato wygląda jedynie prosta czcionka w stylu TNR, którą napisano: "bestseller nastolatek". Na dodatek dwukrotnie. Ale trzeba przyznać, że beżowe strony ustrojone są niesamowicie. Nie spotkałam jeszcze takiej czcionki w innych książkach, a mnie czyta się ją po prostu cudownie (czy tylko ja zwracam uwagę na takie detale i wspominam o tym?).

Joss Stirling nie szczędzi bohaterom problemów i rzuca im tyle kłód pod nogi, ile drzew jest w lesie. Mimo, że niemal jesteśmy pewni szczęśliwego zakończenia, to moglibyśmy być nieźle zaskoczeni, gdyby nie wszystkie udało się przeskoczyć. Autorka stawia bohaterów w sytuacjach, w których z pewnością nie chcieliby się znaleźć, a ich spryt i odwaga pomaga im w uwolnieniu się z kłopotów. Jednak komu ufać, gdy dookoła wszyscy są wrogami? To pytanie błyszczy niczym neon w świetle księżyca w głowie każdego z braci Benedictów.

Książka porywa. Dosłownie. A ponieważ poetycko mogę pisać tylko po północy, to udręką było zaprzestanie czytania rankiem, gdy tego samego ranka się książkę zaczęło, by ostatnie rozdziały przeczytać o tej 23:45. Akcja płynie szybciej od rwącej rzeki i jest zaskakująca niczym nagła burza z piorunami (pozdrawiam Panią Pogodynkę, która musiała mnie z uśmiechem na twarzy poinformować, że w weekend nie ruszam się z domu). Jeśli więc szukacie romansu, w którym pocałunki skradną nie tylko serca bohaterów, ale także wasze, a mroczni przeciwnicy są naprawdę mroczni, to dobrze trafiliście. Może jeszcze jako wisienki potrzebujecie czegoś, czego jeszcze nie było? Na przykład... sawantów?
Ocena ogólna: Queen Dee 10/10 Small Metal Fan --/--

czwartek, 13 marca 2014

Recenzja książki "Przypływ" - Daniela Sacerdoti


Tytuł: "Przypływ"
Tytuł oryginalny: "Tide"
Autor: Daniela Sacerdoti
Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 367 
Opis wydawcy: Sara Midnight nie jest zwyczajną nastolatką. To łowczyni demonów, która znalazła się w samym środku krwawej wojny. Osierocona w wieku szesnastu lat zmuszona jest nauczyć się śmiercionośnej profesji swojego rodu. Hary Midnight, który zaoferował pomoc jako daleki kuzyn nie jest tym, za kogo się podaje. To Sean Hannay. Chłopak z czasem staje się jej najlepszym przyjacielem i w mgnieniu oka życie Sary zmienia się nie do poznania.
Walka trwa. Sean i Sara wygrali pierwszą bitwę, lecz wojna szaleje i demony stają się coraz silniejsze. Dziewczyna pragnie się dowiedzieć, kto jest jej wrogiem, nim świat pogrąży się w chaosie. Misja doprowadza ją do posiadłości od pokoleń należącej do rodziny. Midnight Hall na wyspie Islay skrywa mroczne sekrety przodków oraz władcy demonów, który poprzysiągł zniszczyć Sarę.
Kiedy wokół niej zaczyna wirować nowy świat, dziewczyna musi uporać się z niełatwą przeszłością Midnightów i ich dziedzictwem, aby przebić się przez falę demonów i dotrzeć do ich władcy.
Nasza opinia: Przed sięgnięciem po "Przypływ" musiałam przeczytać drugi raz pierwszą część trylogii o Sarze Midnight. Są takie książki, które pamięta się długo i zostają w pamięci na bardzo długi czas. Niestety "Wizje" do nich nie należały. Być może przez to, że za pierwszym razem gdy je czytałam nie do końca mogłam się odnaleźć w tym, z czyjego punktu widzenia jest teraz prowadzona narracja. Często się to zmieniało, czasem była o tym informacja, a czasem nie. Jednak gdy zabrałam się do lektury "Wizji" po raz kolejny, przestało mi to przeszkadzać. Być może wpłynął na mnie spokój i cisza, która panowała podczas mojego zapoznawania się z książką po raz drugi, a może po prostu już nie zwracałam na to uwagi. W każdym razie, żeby nie mieć już żadnych brakujących elementów w fabule, od razu po zakończeniu pierwszego tomu wzięłam się za drugi.

Przyznam, że początkowo podchodziłam do książki nieufnie. Podobnie bym się zachowała podchodząc do bezdomnego psa, który może zareagować na milion sposobów i nie ma takiej możliwości, żebym przewidziała to, w jaki sposób się zachowa. Może być "Panem milusińskim", ale równie dobrze może pokazać ząbki. Zazwyczaj autorzy się rozwijają. Piszą coraz lepiej, choć niestety trafiają się też tacy, co idzie im gorzej. Miałam nadzieję, że Daniela Sacerdoti także nabierze rozpędu, a jej kolejna książka z serii będzie lepsza od pierwszej. W mojej opinii tak właśnie było. Tak jak wspomniałam wcześniej - nie miałam już problemu ze zmianą "prowadzącego narrację", a drugi tom czytało mi się dużo lepiej niż "Wizje".

W pierwszej części trylogii Sara wydawała mi się zbyt bojaźliwa, nieufna, ale w jakiś sposób trafiła do mojego serca. Różne tajemnice, ukrywanie prawdy i oszustwa zdecydowanie oddawały mi z nawiązką lekką irytację na pisarkę, która ustawiła króliczka do walki z pitbullem (niby wygolone owce, ale ugryźć potrafią). W "Przypływie" Sara się jednak zbytnio pałętała tam, gdzie nie trzeba. Stała się króliczkiem-łowcą-amatorem i jak złapała trop, to po prostu szła w las. W pewnych momentach miałam też wrażenie, że zdziecinniała, zachowywała się mało dojrzale i nienaturalnie cofnęła się w rozwoju. Jednak rozwijała się, dojrzewała i była bohaterem dynamicznym.

Co mnie rozczarowało - opis mówi wszystko, tak jak to było z "Wizjami". Przypomina bardziej streszczenie, opowiada coś, co stanie się wręcz pod koniec książki i co jest w jakiś sposób tajemnicą. Nikt nie chce wiedzieć kiedy umrze, żaden czytelnik nie chce wiedzieć jak kończy się książka zanim ją przeczyta. Szczególnie, jeśli bohater wywija kopyta. Z jednej więc strony dobrym jest, że opis przekazuje klimat książki, ale nie powinien odbierać czytelnikowi radości z czytania. 

Przyznać muszę, że spodobał mi się motyw z łowcami demonów. Autorka mogłaby jednak pójść bardziej w nastoletnie James Bondy. W zasadzie mało było tego zabijania, a więcej strachu i intryg między samymi łowcami. Czyli dobre strony rzucały sobie kłody pod nogi i zza drzewa chichotały gdy ktoś się wywrócił. Zrobiło się z tego kryminalno-sensacyjne COŚ. Trochę krwi mogłoby się polać (więcej niż kropla), a gdyby autorka dorzuciła jeszcze do pozycji chociaż szczyptę humoru, to by to nie zaszkodziło, bo miałam wrażenie, że jest smutno i poważnie. Jakbyśmy nie bili ninja, tylko smutnymi duszyczkami na czyimś pogrzebie. Na szczęście wszystkiemu towarzyszyły nagłe zwroty akcji, które dodały "Przypływowi" pieprzyku.

Czytając unosiłam się na falach emocji. Było ich naprawdę sporo i nie jestem w stanie nawet nazwać wszystkich z nich. Wiem jednak, że jedną z ich przyczyn był wątek romantyczny. Bogowie! Tak bardzo chciałam czegoś, co w sumie nie do końca się spełniło... To po prostu musi musi musi się wydarzyć, a moje wątpliwości muszą zostać rozwiane albo rozniesie mnie niepewność od środka. Jak ja bardzo tego chcę... tak samo jak powiedzieć światu o co mi chodzi, jednak nie będę spoilerować!

Podsumowując mogę rzec, że książka była lepsza od "Wizji". Wciągnęła mnie do swojego świata i gdy już myślałam, że w końcu dostanę odpowiedź na swoje pytania - przewróciłam ostatnią stronę i zobaczyłam jakże znienawidzony napis "podziękowania". Diabeł osobiście musiał chyba wpaść na jego pomysł. Nie mniej jednak z niecierpliwością czekam na ostatnią część serii o Sarze Midnight z bardzo dobrze wykreowanymi bohaterami.
Ocena ogólna: Queen Dee 9/10 Small Metal Fan --/--


Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Wydawnictwu Dreams