Realia naszego społeczeństwa
Jest wiele osób, które nie kupują książek dla siebie w ogóle. Uważają to za stratę pieniędzy, miejsca... Naprawdę. Istnieją tacy ludzie. Zwykle są to osoby, które w rzeczywistości niewiele czytają, bo - powiedzmy sobie szczerze - jaki prawdziwy czytelnik, czy czytelniczka zrezygnowałby z posiadania chociaż niewielkiej biblioteczki? Chociaż takiej tyci, tyci, tyci..? Z kilkoma ulubionymi książkami, kilkoma dostanymi w prezencie i kilkoma upolowanymi perełkami na wyprzedaży za 5,50zł? Żaden mól książkowy, bez względu na kwestie miejsca, czy pieniędzy nie zrezygnuje z posiadania choćby małej kolekcji.
Piękno posiadania domowej biblioteczki
Każdy mól książkowy zna wartość oraz piękno niedomykających się biblioteczek i wielkich półek z książkami w kilku rzędach z braku miejsca. Teraz dziewczyny, przyznajcie się, która marzyła o domowej bibliotece rodem z "Pięknej i Bestii"?
Każdy mól książkowy zna przypadłość zostawiania małych stosików książek w każdym zakątku domu. Przy łóżku, przy wannie, na kuchennym stole... Przypadłość ta często wyprowadza z równowagi współlokatorów naszych mieszkanek.
Każdy mól książkowy wie także, że do niektórych pozycji się wraca. Czasem tylko po to, żeby znaleźć jakiś fragment, cytat (często zaznaczony jakąś karteczką, lub <najgorsze z najgorszych, pozabijać takich ludzi, spalić żywcem> zagiętym rogiem), a czasem, żeby z perspektywy czasu przeczytać znów coś, co wydawało nam się genialne i zauważyć ile zmian w nas samych zaszło.
Biblioteki publiczne nie gryzą (naprawdę.)
Oczywiście, nie każdy musi być molem książkowym i bibliofilem. Niektórzy czytają książki tylko jak muszą, inni traktują każdą powieść jako jednorazową przygodę. Wtedy rzeczywiście biblioteki publiczne są lepszym wyjściem. Nie trzeba wydawać pieniędzy na coś do czego zajrzymy raz i rzucimy w kąt. Queen Dee wspomniała w poprzednim poście z cyklu Z innej półki <link> o tym, że ludzie nie czytają, bo książki są za drogie. Najgłupsza wymówka ever. Przynajmniej ja tak uważam. Tylko, że jest to niestety bardzo smutna prawda. Dobra, książki są drogie, ale jak ktoś nie chce wydawać nawet dyszki w antykwariacie, to może iść do biblioteki. Ona nie gryzie. Naprawdę. Macie moją gwarancję. Kilka razy sprawdzałam.
Ja zawsze wolałam mieć własną
Ja zawsze wolałam mieć własną książkę. Nawet jeżeli wiedziałam, że to jest coś co przeczytam raz i w życiu nigdy więcej jej nie otworzę (no chyba, że przypadkowo). Uwielbiam patrzeć na moje książki, widzieć co kiedyś czytałam, co czytam teraz i jak bardzo się zmieniłam. Oczywiście wąchanie książek też należy raczej do przyjemności z obcowania z własnymi zdobyczami, bo pożyczoną jeszcze zasmarkam i co będzie?. Parę razy wypożyczałam książki z biblioteki, czy pożyczałam od znajomych, ale to nie to samo. Nie chodzi o to, że nie pachną nowością, bo nie gardzę antykwariatami. Chodzi o to, że nie są moje, że wiem, że po przeczytaniu nie trafią na moją półeczkę w sypialni, tylko będę zmuszona ją oddać.
A jak się czuje osoba pożyczająca?
Z racji, że większość książek sobie kupuję, lub je dostaję no i w dodatku jestem recenzentką moi znajomi traktują mnie jak bibliotekę. "Ej... Słuchaj, poleciłabyś mi jakąś książkę..? Tak? To super! A pożyczysz?" No i w tym momencie już ciężko powiedzieć: "Nie, nie pożyczę, bo to mój kochany mały skarbeniek, moja perełeczka najcudowniejsza, najukochańsza, a Ty mi ją oddasz zalaną kawą!". No już nie ma odwrotu, moje dobre serduszko chcące szerzyć czytelnictwo staje się mięciutkie niczym puchaty króliczek i przynoszę książkę znajomemu. I najgorszy jest ten moment oddania. Ktoś bierze w niemyte ręce moje cudeńko i wrzuca do torby. Wstrzymuje rozpaczliwy wrzask i mówię co chwila: "Ale obłóż ją w jakąś gazetę, dobrze?", "Błagam nie wygnij mi grzbietu...", "Dobra, już nie marudzę... tylko nie jedz nad nią...". Rzadko to się zdarza, ale zdarza się, że dostaje z powrotem książkę z rozerwaną okładką, wygiętym grzbietem, zalaną od wody czy kawy, maźniętą długopisem, zakapaną łzami (to bym jeszcze zrozumiała, gdyby nie to, że łzy spłynęły z wytuszowanych rzęs...) i kilku książek nie odzyskałam...
Wszystko ma swoje wady i zalety
Jak widać i kupowanie, i pożyczanie ma swoje blaski i cienie. Myślę, że nie da się jednoznacznie powiedzieć, czy lepiej kupować, czy pożyczać książki. Wypożyczanie z biblioteki wiąże się często z czytaniem książki rozlatującej się w rękach i zalanej kawą oraz nieodłącznym terminem, pożyczanie od znajomych wiąże się z ich bólem serca (naprawdę, weźcie to pod uwagę następnym razem pożyczając książkę od znajomego), a kupowanie często wiąże się z bólem od ugryzienia węża w kieszeni i płaczu portfela...
(źródło: pulowerek.pl)