poniedziałek, 14 lipca 2014

Recenzja książki "Arkadia" - Iwona Michałowska

Tytuł: "Arkadia"
Autor: Iwona Michałowska
Wydawnictwo: Videograf
Ilość stron: 255
Opis wydawcy: Ziemia, bliska przyszłość. Morza zalewają coraz większe części kontynentów, niszcząc cywilizację. Do zakładu wychowawczego w Arkadii trafia Helena. Ta młoda dziewczyna podobno kogoś zabiła, lecz nie zna szczegółów tej zbrodni, gdyż każda nowa więźniarka zostaje poddana wymazaniu pamięci w miejscu zwanym ciemnią. Amnezja nie jest jednak zupełna - w głowie Heleny majaczą skrawki wspomnień, z których próbuje odbudować swoją przeszłość.
W tej apokaliptycznej scenerii rozgrywa się opowieść o nadziei, moralności, a przede wszystkim o miłości rozkwitającej na gruzach świata. Helena broni się przed uczuciem do wychowawczyni Nadii, świadoma, że mogą z niego wyniknąć tylko kłopoty. Tymczasem w zakładzie dochodzi do zbrodni, która stawia pod znakiem zapytania dalsze losy bohaterek. Co się stanie z Nadią? Czy Helena dostanie szansę wyjścia na zewnątrz, by poznać swoją historię?
Nasza opinia: Pierwsza strona zapowiada się całkiem nieźle. Pierwsze zdania powiedziały mi: "Ej stara, to będzie dobre!". Posłuchałam ich i uwierzyłam. Niestety mnie okłamały! Na początku jest nieźle, potem wszystko diabli biorą a na końcu człowiek się przyzwyczaja i da się wytrzymać. Nie chcę używać mocnych słów takich jak: "Pani Iwonie Michałowskiej starczyło pomysłów i zasobów językowych na pół strony.", ale niestety jest w tym trochę prawdy.

Siedzę. Czytam. Zwariuję. Zaraz zwariuję... Błagam, niech ktoś coś zrobi! Atakują mnie dziwne zwroty, ubogie słownictwo i niedociągnięcia! Czytam dwa zdania, muszę zrobić notatkę. Matko, czy uda mi się przeczytać chociaż jedną stronę bez konieczności spisywania uwag? Tak, udało się. Po jakichś 100 stronach niewiele się dzieje, a autorka popełnia nadal te same błędy.

Jak się przebrnie przez pierwsze 30 stron to potem nie jest najgorzej, zaczęłam się nawet trochę wciągać, ale to nie zmieniło mojego zabójczego tempa bliskiego 30 stronom na godzinę... "Arkadii" nie czyta się szybko i lekko, nie wiem w czym leży problem, bo język nie jest trudny, ale po prostu tak jest. Zmęczyłam się tą lekturą.

Dziewczyna popełniła jakieś ciężkie przestępstwo, którego notabene nie pamięta, bo wymazali jej pamięć, więc ma bordową tunikę i robi kartonowe pudła. Robi kartony, bo chyba kogoś zabiła, więc nie może robić drewnianych skrzynek jak jej koleżanki w niebieskich tunikach (one popełniły lżejsze przestępstwa i w nagrodę robią skrzynki!), ale Helena się tym nie martwi! Czasem może zrobić na kartonie pieczątkę, albo przykleić nalepkę! Nawet wiemy jakie nalepki przykleja Helena! Dam Wam cytat, bo wiem, że już nie możecie wysiedzieć z ciekawości, misiaczki. Uwaga, uwaga: "Czasem robi się pieczątki albo przykleja nalepki: "BURAKI", "JABŁKA", "OSTROŻNIE - SZKŁO". Niektórych kartonów się nie oznacza". Niektórych się nie oznacza! Co za emocje! Taka fabuła zasługuje na literackiego Nobla!

W zakładzie są związki lesbijskie. W sumie nic dziwnego. W zakładzie są same kobiety, wychowanki przeszły przez ciemnię, nie pamiętają nic z dawnego życia, albo jakieś małe skrawki. To jednak nie wysuwa się zbytnio na pierwszy plan, no oczywiście zakochanie głównej bohaterki w wychowawczyni wspomniane w opisie wydawcy (żeby nie bylo, że to ja spoileruje) zajmuje trochę większą część, ale przez połowę książki te związki stanowią delikatne tło.

W książce pojawiło się parę denerwujących zwrotów. Moim numerem jeden w tej kategorii jest "Później się dowiem...". Nie rozumiem ani troszeczkę (może ktoś mnie oświeci w komentarzu?) po jakiego grzybka tego używać. Jak się potem dowie, to się potem dowie. Gdyby to był jeszcze narrator abstrakcyjny, ale nie. Główna bohaterka, narracja pierwszoosobowa i mówi, że są kamery, że z noktowizorem, ale ona to się dopiero później dowie. Teraz jeszcze nie wie. Trochę jak spoiler, trochę jak wspomnienia bohaterki... Ni pies, ni wydra, ale na kształt świdra to też nie jest. Zapisując numery stron, uznałam, że można by zrobić z tego coś w rodzaju pijackiej gry. Czytamy książkę jednym tchem i za każdym razem, gdy w tekście pojawi się "Później się dowiem" pijemy. Może gdybym to stosowała "Arkadia" wydałaby mi się lepsza, bo już na pierwszej stronie tekstu pojawia się mój ulubiony zwrot. Naprawdę, pokochałam go tak bardzo, że chyba przepiszę wszystkie cytaty z nim, oprawię w ramki i powieszę nad łóżkiem.

Drugą denerwującą sprawą w "Arkadii" (na szczęście pojawiającą się w mniejszym natężeniu) jest poprawianie się. Moim znajomym ciężko mi było wytłumaczyć o co chodzi, więc Wy - moi kochani czytelnicy pozbawieni mojej gestykulacji z mnóstwem możliwości - dostaniecie ode mnie od razu cytat. A cytat brzmi następująco: "W tajniki więziennego, przepraszam, zakładowego życia wprowadzają mnie trzy towarzyszki z celi, to znaczy z pokoju. Na dolnych pryczach, zwanych łóżkami, śpią Sonia i Paula.". Bum! Pozamiatane! Co się stało? Autorka TRZY RAZY w ciągu jednego zdania się "poprawiła". Rozumiecie moje negatywne emocje, czy potrzebujecie więcej fajniusich cytatów?

Tak, żeby podsumować dwa poprzednie akapity powiem, że takie zwroty mogą się zdarzać, dobrze. Każdy autor ma jakiś swój styl pisania. Tylko błagam! Autorzy moi kochani, jak to się pojawia raz na jakiś dłuższy czas to jest ok, ale jeśli wciskacie to kilka razy na stronie, czy w zdaniu to ma się Was ochotę bardzo mocno przytulić. Za szyję. Drutem kolczastym.

Chcecie wiedzieć coś więcej o ciemni, która wymazuje pamięć? Tylko nie tej normalnej przez którą przechodzi każda osoba trafiająca do zakładu, tylko takiej ciemni, do której trafiają Ci, którzy wyszli na przepustkę i nie wrócili na czas. Wiola zaraz Wam wytłumaczy! Czekajcie, zaraz znajdę... O, mam! "-To, co z nimi robią, to ciemnia do kwadratu. Wychodzisz z niej totalnie ogłupiona, nie znasz świata, nazwanie najprostszej rzeczy sprawia ci trudność. Jesteś jak dziecko z dżungli i mogą z tobą zrobić wszystko. Jesteś megacwelem." Megacwelem! Jaki wyrafinowany neologizm słowotwórczy! Leśmian i Lem mogliby się uczyć od Pani Iwony Michałowskiej!

Dobrze ja rozumiem, że więźniarkiprzepraszamwychowanki nie mówią idealną polszczyzną, ale do jasnej Anielki, ciemnia do kwadratu i megacwel? Kto tak mówi? No kto? Chyba, że to slang więziennyprzepraszamzakładowy. W takim razie przepraszam.

Uwaga, uwaga! Drogi wydawco, opisy nie mają być streszczeniami. Tak tylko przypominam. Ten opis należy do tych, które zdradzają nam co najmniej połowę. Czemu, kochany wydawco, nie mogłeś napisać, że Helena po prostu się zakochuje? Czemu powiedziałeś mi od razu, że zakocha się w Nadii? Przez to tylko czekałam aż się poznają i zaczną spędzać więcej czasu razem.

Ach, jak ja uwielbiam zaznaczanie w książce z gatunku fantasy, czy science fiction informacji, że wszystko jest fikcyjne. Naprawdę, zawsze myślę, że w powieściach mam prawdziwe wydarzenia, a nie jakieś zmyślone. Szkoda, że u Tolkiena to nie jest zaznaczone, bo myślałam, że Śródziemie istnieje i chciałam pojechać do Rivendell, żeby poślubić jakiegoś elfa... Przepraszam bardzo, może się czepiam, ale w miejscu gdzie zwykle znajduje się dedykacja w książce Pani Iwony Michałowskiej mamy następujący tekścik: "Wszystkie postacie, narody, wydarzenia i miejsca w tej książce są zmyślone i nijak się mają do rzeczywistych. Prawdziwe są tylko uczucia". Ojejku... Jakie to słodkie... Tylko uczucia są prawdziwe... A to, że postaci mają ręce i nogi to już fikcja? Filmy, które oglądają bohaterowie, czyli między innymi "Co gryzie Gilberta Grape'a?" i "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" też nie istnieją? Hm, najwidoczniej jestem chora psychicznie i je sobie wyobraziłam na ekranie...

Chyba troszkę rozumiem to podkreślenie przez autorkę, że wszystko jest fikcyjne, bo mapka na początku książki od razu skojarzyła mi się z Polską. Tylko tak trochę zalaną, że cały wschód przykrywa Mały Bałtyk. Od zachodu graniczy z Niderlandem, a od południa z Bohemią. No i w okolicach Wrocławia mamy Wracisław. Może po prostu Iwona Michałowska nie chciała się przyznać do chęci zalania morskimi wodami naszych wschodnich sąsiadów dlatego podkreśliła fikcyjność swojej twórczości?

Teraz czytajcie. Będzie jeden pozytyw w tej recenzji! Spodobał mi się sposób opisywania przez Iwonę Michałowską chwil kiedy Helena myślała o Nadii. W pierwszoosobowej narracji zwracała się cały czas do Nadii wprost, nie myśląc, że ona cośtam, tylko ty cośtam. Przykładzik już do Was leci: "Kilka dni później posyłasz po mnie i oto znów wdycham zapach książek, kurzu, świeżego powietrza zza moskitiery i twoim perfum."

Pani Iwona Michałowska przypomniała mi czemu przez bardzo długi czas nie czytałam polskich autorów i czemu wiele osób tego nie robi. Naprawdę, tym razem serio, serio, przepraszam autorkę za to co mówię, ale inaczej nie mogę. Może to nie jest dno i wodorosty, ale "Arkadii" bardzo blisko do tego. Bardzo blisko. Bardzo.

Podsumowując, jest to książka dla osób o silnych nerwach, nie bojących się braku urozmaicenia w środkach językowych. Zdaje mi się, że napisałam wszystko co miałam do powiedzenia o "Arkadii". Mam nadzieję, że następnego dnia po publikacji tej recenzji będę jeszcze żyła. Jeśli nie to wiedzcie, że Was kocham bardzo mocno i Queen Dee też, ale jej się nie będzie chciało przeczytać pewnie.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 4/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Videograf

piątek, 11 lipca 2014

Recenzja książki "Dopóki śpiewa słowik" - Antonia Michaelis

Tytuł: "Dopóki śpiewa słowik"
Tytuł oryginalny: "Solange die Nachtigall singt"
Autor: Antonia Michaelis
Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 416
Opis wydawcy: Jari ma osiemnaście lat i w porównaniu z najlepszym przyjacielem, Mattim, jest nieporadny w kontaktach z dziewczętami. Nic dziwnego. Żył dotąd w uporządkowanym świecie stałych norm i krochmalonych koszul – brakuje mu doświadczenia. To wszystko zmienia się, gdy spotyka Jaschę. Ta wywierająca niezwykłe wrażenie dziewczyna prowadzi go ze sobą do domu w samym środku leśnej pustelni. Tam Jari odkrywa świat piękna, finezyjnych ornamentów i zmysłowego upojenia. Ale wkrótce okazuje się, że Jascha skrywa pewną tajemnicę. I że za pięknymi złudzeniami kryje się porażająca prawda. Dom na odludziu. Błądzący wędrownik. Las, skrywający zbyt wiele grobów. I niebezpieczeństwo, które wychodzi poza granice wyobrażeń.
Nasza opinia: Po książkę "Dopóki śpiewa słowik" sięgnęłam, ponieważ jak wiele innych osób byłam zachwycona "Baśniarzem" Antonii Michaelis i chciałam zobaczyć jak spisze się w innej książce. Spisała się niestety o dużo gorzej.

Jari skończył właśnie 18 lat i postanowił samotnie wyjechać w góry. W galerii spotyka niebywale brzydką dziewczynę, jednak mimo jej wątpliwej urody wyrusza razem z nią. Na skraju lasu z pozoru szpetna, garbata dziewczyna z kompletnie asymetrycznym ciałem okazuje się być pięknością. Jari wyrusza razem z Jaschą do jej domu w lesie, który tak samo jak dziewczyna, skrywa wiele tajemnic.

Jari Cizek (Czyżyk) - syn stolarza, chłopak, którego matka ma wszystko wykrochmalone i ułożone. Jascha - tajemnicza, piękna dziewczyna o głosie słowika, żyjąca sama w domu w lesie. Co wyniknie z ich znajomości? Jakie tajemnice skrywa Jascha? Tego dowiecie się jeśli przeczytacie tę książkę, ale będziecie potrzebować dużo samozaparcia.

W tej pozycji jest coś tajemniczego i magicznego, to muszę przyznać, jednak nie jest to aura cudowności, która sprawiłaby, żebym przeczytała książkę jednym tchem. Przeczytanie "Dopóki śpiewa słowik" zajęło mi naprawdę bardzo dużo czasu. Lepiej, żebym nie przyznawała się ile dokładnie. Akcja zdecydowanie nie należy do zawrotnych. Jest to raczej jedna z tych snujących się, baśniowych i klimatycznych powieści, które zaczynają w pewnym momencie męczyć czytelnika.

Z początku zupełnie nie rozumiałam fragmentów o trzech dziewczynkach wypisanych kursywą i nie widziałam żadnego związku z fabułą. Czy to sny? Wspomnienia? Drugi wątek? Wiedziałam, że po coś są. Na szczęście po pewnym czasie zaczęły być coraz łatwiejsze do zrozumienia. Niestety później sprawiły, że książka stała się do jakiegoś stopnia przewidywalna, co jeszcze bardziej mnie odsunęło od chęci kontynuowania lektury.

Jak w niemal w każdej recenzji na naszym blogu musi pojawić się jakaś anegdotka. Tym razem jest bardzo głupia. Rozmawiając z QD na temat książki słowo "słowik" w tytule było zamieniane na jakieś inne - podobne. Przez to wyszło nam "Dopóki śpiewa słonik", "Dopóki śpiewa słoik" oraz "Dopóki śpiewa słownik". Koniec anegdotki. Taka śmieszna była, śmiejcie się.

Tak, żeby jakoś ustalić troszkę grupę wiekową i podsumować, uważam, że jest to książka dla starszych nastolatek i młodych kobiet. Tak. To jest według mnie grupa, dla której jest "Dopóki śpiewa słowik". Troszkę miłości, troszkę tajemniczości, troszkę bajkowości. Ładne, magiczne opisy, jednak to nie jest historia, która mnie porwała. Może miałam zbyt duże oczekiwania? Nie wiem. Słyszałam zarówno pozytywne, jak i negatywne opinie. Ja mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest klimat, ale z drugiej ile można zatapiać się w klimacie skoro nie ma akcji? Na pewno nie 416 stron...
Ocena ogólna: Small Metal Fan 6/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Dreams

sobota, 14 czerwca 2014

Recenzja książki "Wilcza księżniczka" - Cathryn Constable

Tytuł: "Wilcza księżniczka"
Tytuł oryginalny: "Wolf Princess"
Autor: Cathryn Constable
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 272
Opis wydawcy: Sophie, osierocona i niepozorna uczennica angielskiej szkoły dla dziewcząt, marzy o romantycznych przygodach i pragnie być kimś wyjątkowym, ale nawet w najśmielszych fantazjach nie wyobraża sobie tego, co ją spotka...
Pewnego dnia ona i jej dwie koleżanki wygrywają miejsca na szkolną wycieczkę do dalekiej Rosji. Tam trafiają do złego pociągu, a potem na stację kolejową gdzieś w rosyjskiej głuszy. Z fatalnej opresji ratuje podróżniczki piękna i zagadkowa księżniczka Anna Wołkońska, która zabiera je do swego pałacu. Oczarowuje gości opowieściami o zagubionych brylantach i tragicznej przeszłości swego rodu. Jednak gdy zapada noc, pod pałac podchodzą wilki, a księżniczka coraz bardziej interesuje się samą Sophie, dziewczynki zaczynają się bać…
Pasjonująca, tajemnicza, stylowa Wilcza księżniczka należy do tych książek, które mają szansę stać się współczesną klasyką, łącząc baśń z przygodą i historią bohaterki, która odkrywa, kim naprawdę jest, jaką wartość ma przyjaźń i co jest w życiu najważniejsze.

Nasza opinia: Sophie Smith jest 13-letnią sierotą. Jej matka zmarła niedługo po jej narodzinach, a jej ojciec zginął w wypadku. Główna bohaterka nie ma żadnej rodziny. Chodzi do szkoły z internatem dla dziewcząt w Londynie. W pokoju mieszka z Delfiną - Francuzką, dbającą bardzo o swój wygląd - oraz Marianną - zwykłą, szarą kujonką. Pewnego dnia 3 przyjaciółki jadą do Rosji, ale nie wszystko idzie zgodnie z planem wycieczki.

Tak mógłby wyglądać opis "Wilczej księżniczki". Niestety tak nie wygląda.

Dziękuję Ci wydawco za opis zdradzający co najmniej połowę fabuły. Uwielbiam znać treść połowy książki, a w połowie znać już zakończenie. No myślałam, że po prostu szlag mnie trafi. Dobra, Sophie jest sierotą, ma wiele marzeń, nagle jedzie do Rosji. Czemu by na tym nie skończyć? Od kiedy to opisy muszą być niemalże streszczeniami? 

"Wilczą księżniczkę" czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Fabuła nie należy do najbardziej złożonych i porywających, ale jest w niej coś magicznego i wciągającego. Klimat zaśnieżonej Rosji jest bardzo fajnie utrzymywany (aż musiałam się zakopać z książką pod kołdrą w czerwcu). Niestety czytanie u mnie wyglądało to mniej więcej tak i myślę, że część osób, które przeczytały "Wilczą księżniczkę" podzieli moje zdanie: 

Czytam, czytam... Kiedy one dotrą do tego pałacu? O, dotarły. Fajnie, jestem już w połowie... Ej, ale chyba już wiem jak to się skończy. O matulu... Teraz to już jestem pewna jaki będzie koniec. Ile zostało jeszcze? Ponad 80 stron?! No dobra, dam radę. Te pościgi, te wybuchy... Aha, no to mamy zakończenie, które przewidziałam. Jeszcze trochę zakończenia... Matko, ile moż.. Koniec?! Serio? Świetnie. Idę pisać recenzję.



"-Co jest? - zapytała Sophie.
-W zasadzie to jesteś całkiem ładna (...) Regularne brwi. Idealna skóra. Tyle że nikt tego nie zauważa, bo zawsze zapominasz się uczesać. Nie mówiąc już o twoim szkolnym swetrze, który ma pełno dziur."

Sposób myślenia głównej bohaterki przypominał mi trochę mój. Do czasu. Na początku Sophie była po prostu dziewczynką z głową pełną marzeń głównie o podróży do Rosji, w dziurawym swetrze, nie przejmowała się zbytnio wyglądem. Zwykła 13-latka zaczęła zdobywać moje serce, ale w okolicach połowy miałam ochotę poderżnąć tej słodkiej dziewczyneczce gardło za jej głupotę i naiwność. Może brzmi to trochę zbyt drastycznie, ale jak przeczytacie to zrozumiecie o co mi chodzi.

Chcę dodać parę zdań na temat wydania. Okładka niezbyt mi się podoba, głównie z powodu świecących srebrnych liter i płatków śniegu. Twarz dziewczyny i kolorystyka też nie do końca do mnie przemawiają. W przeciwieństwie do okładki, strony są niemal idealne. Bardzo przyjemny dla oka odcień, czcionka odpowiedniej wielkości, spore marginesy i interlinia. To wszystko sprawiło, że oczy ani troszkę mi się nie zmęczyły od czytania.

Uważam, że "Wilcza księżniczka" jest dobrą pozycją dla młodszych nastolatek. Mam na myśli dziewczyny w wieku 11-13 lat. Nie mam zastrzeżeń co do tego, żeby młodsze osoby sięgnęły po tę książkę, jednak starsze nastolatki, a tym bardziej osoby dorosłe będą lekko znudzone lekturą i zawiedzione przewidywalnością i brakiem złożonej fabuły.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 6/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Bukowy Las

Książka przeczytana w ramach wyzwania Uporać się z własnymi zbiorami

piątek, 13 czerwca 2014

Recenzja książki "Trening umysłu dla bystrzaków" - dr Tracy Packiam Alloway

Tytuł: "Trening umysłu dla bystrzaków"
Tytuł oryginalny: "Training Your Brain For Dummies"
Autor: dr Tracy Packiam Alloway
Wydawnictwo: Helion, Septem
Ilość stron: 232
Opis wydawcy: Pimp your mind, czyli wyćwicz swój mózg. Chcesz na zawołanie przypominać sobie nazwisko aktora, który gra w tych wszystkich filmach o wampirach, no i już nigdy nie zastanawiać się, po co właściwie idziesz do kuchni? Zachodzisz w głowę, czy naprawdę wykorzystujesz swój mózg tylko w 10%? A może chciałbyś, by Twój mózg pomógł Ci w walce ze stresem? Jeśli choć na jedno pytanie odpowiedziałeś TAK, ta książka jest właśnie dla Ciebie. Koniec z rozkojarzeniem i nawet chwilowymi problemami z pamięcią. Dzięki temu podręcznikowi zwiększysz potencjał swojego umysłu, a regularne ćwiczenia poprawią jego funkcjonowanie i wzmocnią na tyle, by zapobiec pogarszaniu się jego kondycji z wiekiem.
Nasza opinia: Sięgnęłam po tę książkę dlatego, że w sumie lubię się uczyć, zdobywać wiedzę, rozwijać się... a mózg jest do tego bardzo potrzebny. Często mam problemy ze skupieniem się i jako blondynka intensywniej niż inni muszę dążyć do zdobywania wiedzy. Lubię rozwiązywać krzyżówki i sudoku, a w takich publikacjach pojawiają się różne zadania, chyba więcej mówić nie muszę.

W "Treningu umysłu dla bystrzaków" nie jest ważne w jakiej kolejności się czyta. Jest to książka tego typu, gdzie po prostu czytamy to, co aktualnie nas interesuje, potem odkładamy książkę, a za kilka dni znowu do niej wracamy. Takich pozycji nie da się przeczytać od początku do końca jednym tchem, bo po prostu mózg się lasuje od tej ilości informacji i i tak nie da się nic zapamiętać, więc po co? Czytamy jakąś super-hiper-ekstra-wspaniałą powieść (no dobra, może nie super-hiper-ekstra-wspaniałą, ale jakąś, którą Wam poleciłyśmy <reklamy podprogowe wszędzie>), a do "Treningu umysłu" zaglądamy wieczorkiem i czytamy jeden rozdział.

Na początku każdej części jest ramka informująca nas o czym będzie, a na początku każdego rozdziału jest wypunktowane to, czego się z niego dowiemy. W książce zastosowane są różne ikony, pogrubienia i ramki, które ułatwiają znalezienie interesujących nas rzeczy oraz pokazują ważne fragmenty, których nie powinniśmy pomijać.

Autorka pisze przystępnym dla zwykłego czytelnika (Oczywiście ja jestem jedyna w swoim rodzaju. Dobra, Wy też... ale chyba nie dalibyście rady przeczytać takiej książki napisanej specjalistycznym językiem, prawda?), łatwym do zrozumienia. Czasami zwraca się bezpośrednio do nas [To coś dla takich forever alone jak ja, żeby pomyśleli, że ktoś ich lubi] i mówi, że nie musimy wszystkiego czytać [dr Tracy Packiam Alloway tak dobrze rozumie mnie i mój brak czasu...], często także odsyła nas do innych części i rozdziałów. Każdy bardziej specjalistyczny termin jest wytłuszczony, a następnie wyjaśniony, w taki sposób, że każdy to zrozumie (tak, nawet ja).

W "Treningu umysłu dla bystrzaków" są oczywiście informacje teoretyczne o budowie i funkcjonowaniu mózgu, ale jest też dużo ćwiczeń i sposobów, żeby usprawnić tę galaretę, co nam siedzi w czaszce. Dr Tracy Packiam Alloway przekazuje nam wiedzę dotyczącą diety i najróżniejszych innych zachowań i nawyków pomagających w zwiększeniu wydajności mózgu. W książce możemy znaleźć wiele przykładów, ćwiczeń i wskazówek. Pojawia się trochę specjalistycznego nazewnictwa, ale wszystko jest dokładnie wyjaśnione, tak aby każdy śmiertelnik mógł z przyjemnością wyćwiczyć swój mózg.

Wydanie podoba mi się, bo... fajnie się wygina. [tu powinno być moje zdjęcie jak wyginam książkę z uśmiechem psychopaty, ale chyba przestalibyście czytać moje posty :C] Okładka nie jest zbytnio zachęcająca, kolory mogłyby być mniej kontrastowe. Ta okładka kojarzy mi się z takimi tanimi szyldami, tablicami i bannerami z reklamami powieszonymi na pięknej XIX-wiecznej kamienicy, w dodatku świeżo odrestaurowanej. No po prostu krew człowieka zalewa. Jak można szpecić coś tak cudownego? Tak samo z tą książką. Wnętrze jest wartościowe, nieźle napisane, a okładka mówi "Jestem reklamą, jestem reklamą! Idź sobie. Ta treść jest MOJA." [tak, wiem, że okładki nie mówią..., ale mogłyby! Miałabym tyyylu przyjaciół! ^^].

Tak, żeby podsumować to jakoś w miarę logicznie, napiszę, że "Trening umysłu dla bystrzaków" jest bardzo rzetelnie wykonaną książką. Są w niej przykłady z życia codziennego, historii, sposoby na usprawnienie swojego umysłu, ale także duża dawka wiedzy o budowie i funkcjonowaniu mózgu. Polecam każdemu kto interesuje się tego typu zagadnieniami i/lub chce poprawić wydajność swojego umysłu w przyjemny i bezbolesny sposób.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 8/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Septem

Książka przeczytana w ramach wyzwania Uporać się z własnymi zbiorami

środa, 7 maja 2014

Z innej półki #9 - Lepiej kupić, czy pożyczyć?

Z innej półki

Realia naszego społeczeństwa
Jest wiele osób, które nie kupują książek dla siebie w ogóle. Uważają to za stratę pieniędzy, miejsca... Naprawdę. Istnieją tacy ludzie. Zwykle są to osoby, które w rzeczywistości niewiele czytają, bo - powiedzmy sobie szczerze - jaki prawdziwy czytelnik, czy czytelniczka zrezygnowałby z posiadania chociaż niewielkiej biblioteczki? Chociaż takiej tyci, tyci, tyci..? Z kilkoma ulubionymi książkami, kilkoma dostanymi w prezencie i kilkoma upolowanymi perełkami na wyprzedaży za 5,50zł? Żaden mól książkowy, bez względu na kwestie miejsca, czy pieniędzy nie zrezygnuje z posiadania choćby małej kolekcji.

Piękno posiadania domowej biblioteczki
Każdy mól książkowy zna wartość oraz piękno niedomykających się biblioteczek i wielkich półek z książkami w kilku rzędach z braku miejsca. Teraz dziewczyny, przyznajcie się, która marzyła o domowej bibliotece rodem z "Pięknej i Bestii"?
Każdy mól książkowy zna przypadłość zostawiania małych stosików książek w każdym zakątku domu. Przy łóżku, przy wannie, na kuchennym stole... Przypadłość ta często wyprowadza z równowagi współlokatorów naszych mieszkanek. 
Każdy mól książkowy wie także, że do niektórych pozycji się wraca. Czasem tylko po to, żeby znaleźć jakiś fragment, cytat (często zaznaczony jakąś karteczką, lub <najgorsze z najgorszych, pozabijać takich ludzi, spalić żywcem> zagiętym rogiem), a czasem, żeby z perspektywy czasu przeczytać znów coś, co wydawało nam się genialne i zauważyć ile zmian w nas samych zaszło.


Biblioteki publiczne nie gryzą (naprawdę.)
Oczywiście, nie każdy musi być molem książkowym i bibliofilem. Niektórzy czytają książki tylko jak muszą, inni traktują każdą powieść jako jednorazową przygodę. Wtedy rzeczywiście biblioteki publiczne są lepszym wyjściem. Nie trzeba wydawać pieniędzy na coś do czego zajrzymy raz i rzucimy w kąt. Queen Dee wspomniała w poprzednim poście z cyklu Z innej półki <link> o tym, że ludzie nie czytają, bo książki są za drogie. Najgłupsza wymówka ever. Przynajmniej ja tak uważam. Tylko, że jest to niestety bardzo smutna prawda. Dobra, książki są drogie, ale jak ktoś nie chce wydawać nawet dyszki w antykwariacie, to może iść do biblioteki. Ona nie gryzie. Naprawdę. Macie moją gwarancję. Kilka razy sprawdzałam.

Ja zawsze wolałam mieć własną
Ja zawsze wolałam mieć własną książkę. Nawet jeżeli wiedziałam, że to jest coś co przeczytam raz i w życiu nigdy więcej jej nie otworzę (no chyba, że przypadkowo). Uwielbiam patrzeć na moje książki, widzieć co kiedyś czytałam, co czytam teraz i jak bardzo się zmieniłam. Oczywiście wąchanie książek też należy raczej do przyjemności z obcowania z własnymi zdobyczami, bo pożyczoną jeszcze zasmarkam i co będzie?. Parę razy wypożyczałam książki z biblioteki, czy pożyczałam od znajomych, ale to nie to samo. Nie chodzi o to, że nie pachną nowością, bo nie gardzę antykwariatami. Chodzi o to, że nie są moje, że wiem, że po przeczytaniu nie trafią na moją półeczkę w sypialni, tylko będę zmuszona ją oddać.


A jak się czuje osoba pożyczająca?
Z racji, że większość książek sobie kupuję, lub je dostaję no i w dodatku jestem recenzentką moi znajomi traktują mnie jak bibliotekę. "Ej... Słuchaj, poleciłabyś mi jakąś książkę..? Tak? To super! A pożyczysz?" No i w tym momencie już ciężko powiedzieć: "Nie, nie pożyczę, bo to mój kochany mały skarbeniek, moja perełeczka najcudowniejsza, najukochańsza, a Ty mi ją oddasz zalaną kawą!". No już nie ma odwrotu, moje dobre serduszko chcące szerzyć czytelnictwo staje się mięciutkie niczym puchaty króliczek i przynoszę książkę znajomemu. I najgorszy jest ten moment oddania. Ktoś bierze w niemyte ręce moje cudeńko i wrzuca do torby. Wstrzymuje rozpaczliwy wrzask i mówię co chwila: "Ale obłóż ją w jakąś gazetę, dobrze?", "Błagam nie wygnij mi grzbietu...", "Dobra, już nie marudzę... tylko nie jedz nad nią...". Rzadko to się zdarza, ale zdarza się, że dostaje z powrotem książkę z rozerwaną okładką, wygiętym grzbietem, zalaną od wody czy kawy, maźniętą długopisem, zakapaną łzami (to bym jeszcze zrozumiała, gdyby nie to, że łzy spłynęły z wytuszowanych rzęs...) i kilku książek nie odzyskałam...


Wszystko ma swoje wady i zalety
Jak widać i kupowanie, i pożyczanie ma swoje blaski i cienie. Myślę, że nie da się jednoznacznie powiedzieć, czy lepiej kupować, czy pożyczać książki. Wypożyczanie z biblioteki wiąże się często z czytaniem książki rozlatującej się w rękach i zalanej kawą oraz nieodłącznym terminem, pożyczanie od znajomych wiąże się z ich bólem serca (naprawdę, weźcie to pod uwagę następnym razem pożyczając książkę od znajomego), a kupowanie często wiąże się z bólem od ugryzienia węża w kieszeni i płaczu portfela...

(źródło: pulowerek.pl)

środa, 30 kwietnia 2014

Z innej półki #8 - "Książeksy", "second bookendy" i "książkolandy"


Ludzkie podejście do używanych ciuchów.
Szczerze powiedziawszy nie mam znajomego, który kupuje w ciucholandzie. Odnoszę wrażenie, że raczej woleliby głodować przez tydzień, niż kupić bluzkę z lumpeksu (albo się przyznać do korzystania z ofert takich sklepów). Sama jakoś nie muszę przechodzić na dietę z maksymalnym efektem jojo, by kupić spodnie z centrum handlowego, a przy okazji i kilka innych ciuchów. Ale naprawdę lubię i szanuję second handy. Przede wszystkim często są w nich ciuchy, których nie można kupić gdziekolwiek indziej. Wiecie, po prostu przechodząc przez pasy nie zobaczę dziesięciu dziewczyn w tej samej bluzie i butach.

Książki, które nowością już nie pachną.
Podobnie jest z książkami. Znam osoby, które czytają w parkach, centach handlowych bądź miejscach publicznych. Bo to jest dla nich wygodne, czego nie mogę pojąć. Wśród wrzeszczącej zgrai potworów (czyt. dzieci), drącej się za nimi gromady bogów (rodziców, którzy zawsze wiedzą lepiej i muszą być najgłośniejsi) i biegających ekspedientach i ochroniarzach po pięćdziesiątce wrzeszczących "złodziej!". Co śmieszne #1 - złodziej zawsze jest łapany przez przechodnia. Co śmieszne #2 i odnosi się do tematu - znajomi czytających w takich miejscach zawsze biorą to, co uznawane jest za "dobrą i poważną" lekturę. No bo w końcu to wstyd wyjść z jakimś romansikiem! Na dodatek zawsze mają minę jak, za przeproszeniem, kot srający na puszczy. No bo ktoś ich i tak może przyłapać na czytaniu i ich poziom "fejmu" (czyt. punkty sławy jak w popularnej grze symulującej życie) spadnie! Co oni biedni wtedy zrobią? Bo ja bym chyba skoczyła z okna. Chociaż nie, w Polsce to budynki są za niskie. Tabletki jak łyknę to mnie odratują, jak się podetnę to nawrzeszczą na mnie, że zajmuje łazienkę, nożem w serce nawet nie ma co marzyć, a strzelając pewnie nie wyceluję...  Kompletna porażająca porażka


Nie czytam, bo jest drogo.
Dużo moich znajomych nie czyta albo czasem i przejrzy, ale książek nie kupuje. Bo są drogie. Zgodzę się z tym, jednak w ich powstanie zamieszany jest tabun ludzi. Autor, redaktor, korektor, grafik, tłumacz, drukarz i wydawca. Jeszcze koszt papieru, prawa do wydania książki (np. która pojawiła się już wcześniej w innym kraju)... Wszystko kosztuje, a książka nie jest łatwą, ani tanią sprawą. Na dodatek wszyscy z w/w osób chcą nieźle zarobić. Z tych też powodów wchodząc do sieciowych, masowych księgarni aż się słabo robi. Nie mówię, że nigdy nic nie kupiłam w takich przybytkach, ale staram się tego unikać. 

Dlaczego kupuję w "książkolandach"?
Przede wszystkim mam tą radość, że znalazłam jakąś perełkę. Jeśli jednak ma się znajomości, nie jest o nią trudno. Wpadając tam prawie codziennie mając po drodze, można właścicielki dobrze poznać i któregoś dnia się zdziwić, gdy wyjmą spod lady takie cudeńko, że aż można się ślinić. Dzięki temu i umiejętnościom grzebania można wygrzebać nowe książki z niedawną datą premiery, które były nieudanym prezentem i kupić je za trzy razy niższą cenę niż normalnie. Nie jest też tak, że nie stać mnie na nowe książki albo po prostu żal mi na nie pieniędzy. Po co mam wydawać więcej, skoro mogę kupić więcej za mniej? Owszem, brzmi jak reklama kiepskiego marketu, ale taka jest prawda. Dzięki temu mogę oglądać więcej książek na mojej półce i wydawać tyle samo.

Jak znaleźć dobry sklep z książkami z drugiej ręki?
Cechami dobrego (według mnie) "książeksu" są książki rozstawione na półkach (a nie w pojemnikach, jak to często bywa z ciuchami), ceny są niskie, a stan pozycji dobry. Chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę. Najpierw trzeba znaleźć jakikolwiek sklep z używanymi książkami. Można popytać czytających znajomych, ludzi na forach, blogerów książkowych, którzy mieszkają w tym samym mieście. Część osób nie chce zdradzać adresów, bo... nie chcą by ktoś załapał jakąś perełkę, gdy oni mieli na to okazję. Rozumiem to. Ale warto popytać kilku osób, któraś na pewno wyjawi tajemnicze miejsce, gdzie ukrywa się raj każdego książkoholika. 

Czy warto szukać okazji w internecie?
Z kupowaniem przez internet jest jak z praniem prześcieradeł i czerwonych ciuchów. Z jednej strony zaoszczędzisz na wodzie, a z drugiej będziesz musiał się pogodzić ze spaniem na różowym. Często można na stronach internetowych bądź u blogerów znaleźć książki po niskiej cenie. Najczęściej jednak książka kosztuje mniej niż jej wysyłka, na dodatek często jest niszczona przez rzucanie przesyłkami na poczcie (nie wiem co innego mogą robić, gdy książki czasem się tak niszczą, że głowa mała).

wtorek, 29 kwietnia 2014

Co warto dostać w swoje łapki w maju?


Tytuł: "Wina Gwen Frost"
Autor: Jennifer Estep
Seria: Akademia mitu
Wydawnictwo: Dreams
Data premiery: 8 maja 2014
Opis: Przed moimi oczyma mignęła twarz – najpotworniejsza, jaką kiedykolwiek ujrzałam. Mimo że ze wszystkich sił starałam się zapomnieć o tym, co się stało, widziałam go wszędzie. To był Loki – bóg złoczyńca, którego uwolniłam wbrew własnej woli. Powinnam była zgadnąć, że moja pierwsza prawdziwa randka z Loganem Quinnem zakończy się kompletną porażką. Gdybyśmy wpadli w zasadzkę żniwiarzy albo wdali się w jakąś przypadkową bójkę, byłabym mniej zaskoczona. Ale dać się aresztować podczas popijania kawy w modnej knajpie? Tego nie przewidziałam. Zostałam oskarżona o dobrowolne udzielenie pomocy żniwiarzom w uwolnieniu Lokiego z więzienia – a osobą, która prowadzi przeciw mnie rozprawę jest Linus Quinn, ojciec Logana. Najgorsze, że niemal wszyscy w akademii uważają mnie za winną tej zbrodni. Jeśli mam z tego wyjść cało i zdrowo, muszę się sama zatroszczyć o obronę…
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
elita
Tytuł: "Elita"

Autor: Kiera Cass
Seria: Selekcja #2
Wydawnictwo: Jaguar
Data premiery: 21 maja 2014
Opis: Drugi tom „Rywalek”. Do pałacu przybyło trzydzieści pięć dziewcząt. Teraz zostało ich tylko sześć. Ami i książę Maxon stają się sobie coraz bliżsi, jednak dziewczyna wciąż pamięta o Aspenie, chłopaku, którego darzyła szczerą miłością jeszcze zanim trafiła do pałacu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
dar julii
Tytuł: "Dar Julii"
Autor: Tahereh Mafi
Seria: Dotyk Julii #3
Wydawnictwo: Otwarte
Data premiery: 21 maja 2014
Opis: Julia już wie, że tylko ona może zatrzymać Komitet Odnowy. Ale aby go pokonać, potrzebuje pomocy kogoś, komu nigdy nie potrafiła zaufać – Warnera. Podczas współpracy z nim przekona się, że nie wszystko, co wie o nim i o Adamie, jest prawdą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
mroczne-slonce
Tytuł: "Mroczne słońce"
Autor: N. K. Jemisin
Seria: Sen o krwi #2
Wydawnictwo: Akurat
Data premiery: 14 maja 2014
Opis: Gujaareh, miasto snów, jęczy pod rządami Protektoratu Kisuańskiego. Miasto, w którym kiedyś jedynym prawem był pokój, poznało co to przemoc. W dodatku mieszkańców Gujaarehu dręczy tajemnicza i śmiertelna zaraza, która dopada ofiary podczas snu. Lud Gujaarehu powinien się zbuntować, ale zbyt długo żył w spokoju. Ktoś musi go nauczyć walki. Cała nadzieja w dwojgu wyrzutków – kobiecie, której jako pierwszej pozwolono wejść do zakonu bogini snów, oraz wygnanemu księciu, który pragnie odzyskać utracone dziedzictwo. Razem muszą stawić czoło kisuańskiemu okupantowi i dowiedzieć, skąd się biorą śmiertelne sny – zanim Gujaareh upadnie na zawsze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cien.Endera
Tytuł: "Cień Endera"
Autor: Orson Scott Card
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Data premiery: 8 maja 2014
Opis: Andrew „Ender” Wiggin nie był jedynym dzieckiem w Szkole Bojowej. Był tylko najlepszym z najlepszych. Kolejnym z tych przedwcześnie rozwiniętych generałów był chłopiec, zwany „Groszkiem”, który został „cieniem” Endera, jego strategiem i przyjacielem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
z-jak-zachariasz
Tytuł: "Z jak Zachariasz"
Autor: Robert C. O’Brien
Wydawnictwo: G. W. Foksal
Data premiery: 21 maja 2014
Opis: Kilkunastoletnia Ann Burden przetrwała atomową zagładę. Świat, który kiedyś znała, zniknął, a jej bliscy zginęli. Przez rok żyła samotnie w odległej dolinie, nie wiedząc, czy ktokolwiek ocalał. Pewnego dnia dostrzega dym z oddalonego obozowiska i zdaje sobie sprawę, że nie jest sama. Ktoś przeżył i zmierza w kierunku doliny. Jakie ma zamiary? Czy można mu ufać?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

sobota, 26 kwietnia 2014

Recenzja książki "Beta" - Rachel Cohn

Beta - Rachel Cohn
Tytuł: "Beta"
Tytuł oryginalny: "Beta"
Autor: Rachel Cohn
Wydawnictwo: Czarna Owca
Ilość stron: 316
Opis wydawcy: Szesnastoletnia Elizja to klon stworzony po to, by służyć najbogatszym ludziom, mieszkańcom rajskiej wyspy - Dominium. Nie ma emocji, nie ma duszy. A przynajmniej tak jej powiedziano. Kiedy na jej drodze pojawia się młody chłopak, Tahir, niespodziewanie w jej umyśle zaczynają się budzić uczucia. Elizja nie rozumie, co się z nią dzieje, nie wie, jak sobie radzić z czymś, czego nigdy dotąd nie doświadczyła. Jeżeli inni dowiedzą się o tym, że ona potrafi kochać, czeka ją przerażający los. Pożądanie do Tahira jest jednak zbyt silne, by je ignorować. Gdy bezduszni ludzie rozdzielą zakochanych, Elizja zaczyna walkę o swoją miłość i szczęście...
Nasza opinia: Ta książka z jednej strony mnie do siebie przyciągała, a z drugiej skutecznie odpychała. Będąc w księgarni najczęściej brałam ją do ręki, ale dość szybko czymś zastępowałam. Z opisu wydawała się ciekawa, na dodatek była o klonach i w ogóle cud, miód, orzeszki i polewa, ale jakoś nie byłam jej pewna. Czy spełni oczekiwania, a może się zawiodę? Wiadomo, że to będzie typ "przeznaczonych sobie i rozdzielonych", ale wydawało się, że aż tak szablonowo, to nie będzie. Błąd. To był błąd...

Kilka rzeczy zdziwiło mnie już na wstępie. Mamy z tyłu okładki opis i zdanie: Gdy bezduszni ludzie rozdzielają zakochanych, Elizja zaczyna walkę o swoją miłość i szczęście. Znaczy fajnie i w ogóle, bo robi się bardziej tajemniczo, będzie walka, kopniaki w jaja i fajne chwyty, ale... czemu walczy tylko Elizja? A ten mega-super-przystojniak nie może ruszyć swojego jakże zgrabnego tyłeczka i jej w tym pomóc? Nawet ruszyć jednym paluszkiem, cokolwiek? Od razu robi się dziwnie. No bo jasne, są osoby które walczą o prawa kobiet. No i właśnie tak to się potem kończy, że to kobiety toczą walki o facetów, a nie na odwrót.

Lubię pomysł. Naprawdę. Klony to moja bajka, mój świat i mogłabym o tym czytać i czytać. Jeśli jest jeszcze trochę intryg i sensacji, to przepadnę i już nigdy nie wrócę. To musi jednak się trzymać kupy. Oczywiście Rachel Cohn opisała "klonowość" głównej bohaterki, a także przypływy uczuć, ale to wyglądało trochę sztucznie. Naprawiła to trochę przyjaźnią z innym klonem, bo (tutaj byłby spojler) i wątpliwościami Elizji, ale niesmaku trochę na języku pozostało. Cierpkiego z resztą. Na dodatek to było takie połączenie Zmierzchu i Igrzysk Śmierci, czyli nic zachwycającego.



„Oczy, w których nie widać duszy, są przerażające dla oczu, z których dusza wyziera.”


Miłość. Tak, to jest właśnie to. Wypadło niestety tak samo jak pomysł, czyli mizernie. Z jednej strony nie trwała sekundę, ale bohaterowie zdążyli coś do siebie poczuć od pierwszego wejrzenia. Było tyle sytuacji, które kompletnie dezorientowały czytelnika, że sama nawet nie wiem o kim tak naprawdę jest mowa w zdaniu, które ma zachęcić czytelnika do sięgnięcia po powieść, a mianowicie to takie "miłość klona i człowieka". Bez sensu.

Bohaterka była całkiem niezła. No i nie chodzi mi tu o wielkie balony, co zauważył jej brat na pierwszych stronach książki, ani o wygląd blond tipsiary. Miała ciekawą osobowość i dość dobrze mi się patrzyło na otaczający ją świat jej oczami. Czasem irytowały mnie jej wybory i dość skromne myślenie w porównaniu d ilości wykonywanych czynności, ale polubiłam Elizję.

Język autorki jest nużący. To chyba jedyne określenie, które od razu mi wpadło do głowy, gdy starałam się go opisać. Brnąc w opis jak mała dziewczynka po kolana w bagno nie dość, że się zapadałam coraz głębiej, to byłam coraz bardziej zmęczona. Od dawna nie zasnęłam przy lekturze, a tej pozycji udało się mnie uśpić. Po wcześniejszym przespaniu naprawdę sporej ilości (jak na mnie) czasu. 

Koniec "Bety" był jednym wielkim zonkiem, niestety mało pozytywnym. Tak naprawdę nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać, a tak naprawdę to miałam ochotę po prostu wyrzucić książkę na śmietnik. Na przemian więc przez ostatnie kilka stron powtarzałam słowo "co" i śmiałam się, kręcąc z politowaniem głową. Na dodatek mają wyjść kolejne części. Też nie wiadomo czy sięgać i mieć nadzieję, że się nie zaśnie i dowie coś więcej, czy będzie tylko gorzej.

„Ogień zaczął płonąć. Teraz może tylko przybierać na sile. Nie da się go ugasić.”

Prawdę mówiąc coś mi się w "Becie" podobało... tylko że teraz nie pamiętam już co. Przypomniało mi się jednak, że miałam wspomnieć o świecie. Wyspa, która jest istnym rajem na ziemi, została opisana naprawdę dobrze. Czytając o czystym powietrzu i milutkiej wodzie prawie mruczałam z zachwytu, w głębi siebie płacząc, że nie mogę tam zamieszkać na stałe w wielkiej rezydencji, z brylantowymi bucikami i księciem z bajki. Ja się tak nie bawię!

Okładka jest śliczna! Jest duży tytuł, wysepka, palmy i dwójka młodych ludzi. Kolory są cudowne, nie można przejść obok książki obojętnie, a nawet jeśli się jej potem nie kupi to dlatego, że nie ma się przy sobie gotówki, a kartę zostawiło w samochodzie (chociaż nie mówię z własnego doświadczenia). No, można jeszcze znaleźć coś lepszego, co przy takim wydaniu może się wydawać trudne, ale jest do zrobienia.

Po przeczytaniu książki biczuję się, bo "Betę" poleciłam już znajomej, która z resztą przy mnie dokonała zakupu. Mam jednak nadzieję, że się jej spodoba. Sporo dobrych rzeczy się o niej słyszało więc możne gdybym przeczytała książkę jeszcze raz w innym momencie, a nie po kilku bardzo dobrych książkach, to opinia by była troszkę inna. Podkreślam słowo "troszkę", bo z pewnością nie zmieniłaby się całkowicie i nagle nie pokochałabym powieści całym sercem. 

Pozycja mnie rozczarowała. Autorka poszła po linii najmniejszego oporu i wszystko zepsuła. Gdyby część wydarzeń ułożyło się inaczej, to kochałabym tę książkę i byłaby kolejną, której zrobiłabym ołtarzyk. Obecnie nie zasługuje jednak nawet na stanie w pierwszym rzędzie zamkniętej drzwiczkami biblioteczki, bo aż mi żal tracić miejsce, którego na książki i tak mi brak. 

piątek, 18 kwietnia 2014

Recenzja książki "Obca pamięć" - Dan Krokos

Obca Pamięć - Dan KrokosTytuł: "Obca pamięć"
Tytuł oryginalny: "False memory"
Autor: Dan Krokos
Wydawnictwo: Drageus Publishing House
Ilość stron: 336
Opis wydawcy: Dziewczyna budzi się sama na ławce w parku, w stanie amnezji. W przypływie paniki uwalnia tajemniczą energię, która powoduje przerażenie i niszczycielską panikę wśród otaczających ją ludzi. Wyjątkiem w tym oceanie strachu jest Peter, chłopiec, który ani trochę nie jest zaskoczony szokującymi zdolnościami Mirandy.
Nie mając innego wyboru, jak tylko zaufać nieznajomemu, Miranda powoli zaczyna odkrywać, że została specjalnie wyszkolona i stanowi trybik pewnego eksperymentu - wchodzi w skład zespołu,którego członkowie posiadają doskonałe umiejętności walki oraz tajemnicze, śmiertelnie groźne zdolności. Jednak powtórne przystosowanie się do starego życia nie jest łatwe, a powracające wspomnienia komplikują jeszcze sprawę. 
Miranda odkrywa mroczną tajemnicę, która zmusza jej zespół do ucieczki. Nagle jej przeszłość nie wydaje się już taka ważna… bo okazuje się, że może nie być dla niej przyszłości.
Nasza opinia: Na "Obcą Pamięć" miałam chrapkę od chwili, kiedy zdałam sobie sprawę z jej istnienia. Już nawet sam opis książki mówi, że to nie będzie pozycja, o której szybko zapomnimy bądź znajdziemy w markecie na przecenie pod innym tytułem. No i z jednej strony myślimy sobie, że borze szumiący, zaraz nam wyjadą z super mocami, podróbką batmana i w ogóle super psa, który potrafi zabijać szczeknięciem, a z drugiej opis naprawdę zachęca, bo pozostawia naprawdę dużo do wyobraźni, dzięki czemu sięgając po tę książkę byłam przygotowana na zupełnie inny rozwój akcji.

Uznaję zasadę, że opis powinien mówić maksymalnie o 1/4 do 1/3 książki. Bo co to za ciekawostka dowiedzieć się kto umrze na końcu książki albo kto był mordercą czytając kryminał? Odpowiem na to pytanie sama. Żadna. Tutaj mamy dość rozległy opis, który pozostawia nutkę tajemniczości i daje czytelnikowi materiał, nad który może pracować czekając na książeczkę (albo stojąc przy kasie i wracając do domu).

Wspomniałam już o rozwoju akcji, na który byłam przygotowana, jednak potoczył się on w zupełnie innym kierunku. Lubię coś takiego. Niektórzy mogą to nazwać "zrobieniem czytelnika w balona" albo "zagubieniem", ale tak naprawdę to doskonale dodaje wszystkiemu pieprzyku. Zaskoczenie jest większe, częste zwroty akcji mogą przyprawić o kolorowy zawrót głowy, jednak gdy już zaczyna mdlić nagle wszystko zaczyna się kręcić w drugim kierunku. To się właśnie nazywa doskonałe zachowanie równowagi i nie, nie chodzi mi o chodzenie po krawężniku. 

Podobali mi się bohaterowie. Dobrze wczułam się w Mirandę (czy tylko mnie to imię kojarzy się z podróbką fanty?) i nie miałam problemu ze zrozumieniem jej decyzji. Fajne było to, że reszta postaci nie zeszła mocno na drugi tor, dzięki czemu czytelnik bardzo dobrze może także poznać Petera, Noaha i Olive. Tej ostatniej mi jednak trochę brakowało. Z jednej strony była taką cichą osóbką z charakteru, ale uwaga skupiła się na tym "trójkąciku" ją zostawiając w spokoju. 

Wiecie jakie książki stają się bestsellerami? Te, które nie naśladują wcześniejszych, tylko idą innym torem. "Obca pamięć" nie szła więc szablonem, po kilku stronach nie wiedziałam co się wydarzy (a są takie książki) i szczerze mówiąc nawet w ostatnim rozdziale miałam lekko nierozgarniętą minę, bo zwroty akcji szły z czytelnikiem ramię w ramię aż do samego końca. Jestem wdzięczna, że bohaterowie nie byli "dzieciami (zamierzone) z wioski, które stały się bohaterami", tylko już wiedzieli o co chodzi, ale nie byli też wszystkowiedzącymi robotami dzięki amnezji Mirandy. 

Wydaniu daję łapkę w górę. Książkę komfortowo się czyta, jest chuda więc grzbiet się nie zagina nawet gdybym bardzo próbowała. Okładka jest niczego sobie, może i nie jest kolorowa, i wzrok skupia się na tym komputerowym czymś (płytce czy coś, która w sumie ma swoją rolę), ale przynajmniej nie wygląda jak powieść kierowana głównie dla dziewczyn.

Dan Krokos doskonale stopniuje przypływ informacji (czyt. czytelnik odkrywa fakty razem z główną bohaterką, nie jest od razu rzucany na głęboką wodę) i tempo akcji, nie przedłuża opisów (w takiej sytuacji kto by przecież patrzył na wygląd kwiatków kwitnących!) i wie o tym, że długo opisywana strzelba na końcu musi oddać strzał. Już po kilku stronach tej książki przepadłam i skończyłam ją na jednym wdechu, nie mogąc doczekać się kontynuacji, którą autor ma w planach (plany planami, ale mam nadzieję, że szybko się pojawi).
Ocena ogólna: Queen Dee 10/10 Small Metal Fan --/--

Za możliwość przeczytania książki dziękuję
Wydawnictwu Drageus

środa, 16 kwietnia 2014

Z innej półki #7 - Jak to jest z tymi egzemplarzami recenzenckimi? + Dodatek specjalny

Z innej półki #7

Pytacie czasem o inspiracje do postów. Wcześniejsze nawiązywały do różnych problemów, które najczęściej przychodziły mi do głowy w nocy (a raczej pomysł na ich spisanie). Ten został napisany jako odpowiedź do "Środowych wieczorków 11) Egzemplarze recenzenckie" autorstwa Moniki Gagat*, żeby się jakoś w komentarzach nie rozpisywać i jako komentarz do pytania na grupie blogerów zaczytanych czy warto współpracować z portalem Sztukater.

Jak to jest z tymi egzemplarzami recenzenckimi?

Kiedy słyszę "Wow, ale fajnie - dostajesz książki za darmo..." mam ochotę walić głową w mur. Serio, takie stwierdzenie powinno być zakazane.
Dużo książkowych blogerów jest oburzona, gdy ktoś mówi, że dostają książki do recenzji za darmo. Bo przecież oni się męczą i piszą te cudowne recenzje, które każdy czyta obgryzając paznokcie bo chce wiedzieć, jak ten tekst się skończy. Teraz bądźmy szczerzy. Egzemplarze recenzenckie naprawdę dostajemy za darmo.

Przedstawiam Wam... historię powstania MyBooks - Nasze Recenzje, czyli blogo-strony.
Dobra. Tak naprawdę to nie pamiętam dokładnie jak to było, ale na zasadzie "cholera, trzeba wymyślić coś, czego jeszcze nie było". Po założeniu bloga i kilku recenzjach, a także dokładniejszym przejrzeniem strony empik.com okazało się (ku naszemu wielkiemu zdziwieniu), że coś takiego już istnieje, że istnieją ludzie, którzy na blogach piszą opinie o przeczytanych książkach. To. Był. Szok. Bo, mimo wysokiego ego części książkowych blogerów, którzy mając dwa lata byli "piersi" w blogosferze książkowej, mało osób wie o tym, że jest coś takiego jak blog książkowy. Nie licząc innych blogerów, dziadka, babci, matki, tatki, psa i kota. Może jeszcze chomika (jak ja mogłam o nim zapomnieć...).

Więc... My dostajemy książkę. Kompletnie za darmo, nawet grosza nie wydajemy (chyba że nam się pić zachce w drodze na pocztę). Co wydawnictwo chce w zamian? Reklamy. Wiem, że wszyscy jesteście zaskoczeni i przepraszam, jeśli spowodowałam jakiś zawał serca, ale nie chcę was oszukiwać w tak ważnej i mało znanej kwestii. No i teraz...
~ Mając listę ostatnio opublikowanych recenzji przez tych, których obserwuję wchodzę w te, w których opisane książki czytałam. Reklamy brak.
~ Nie czytam recenzji książek przed ich kupnem, bo masa w nich gunwnianych spoilerów. Reklamy brak.
~ Blogi książkowe są odwiedzane głównie przez innych blogerów, którzy chcą zakosić więcej obserwatorów. Reklamy brak.
Więc tutaj pytanie do broniących swoich racji autorów blogów, którzy upierają się, że tych książek to oni za darmo nie czytają, bo czas na przeczytanie książki kosztuje. Jaka bzdura.

Zazdrość powodem zrównywania z błotem

Dostaję dużo książek, lecz nie zawsze tak było. Pierwszą współpracę nawiązałam niemal pół roku po starcie bloga. A dzisiaj? Dzisiaj blogerzy, którzy mają bloga miesiąc lub dwa, na swojej liście współprac mają paręnaście wydawnictw.
 Młodzi stażem i najczęściej wiekiem blogerzy zakładają blogi dla współprac. No i to jest ich sprawa. A raczej mogłaby być, gdyby te cholerne bestie nie zabierały mi miejsca pracy jako recenzenta na liście Wielkich Wydawnictw. Oj... czekajcie... to chyba poczucie konkurencji. W tej WIELKIEJ BLOGOWEJ RODZINIE pojawiła się zazdrość. Aż łezki mi poleciały z oczek, bo to przykre. Głównie dlatego, że ci starsi stażem (czyli powinni być mądrzejsi) cały czas wjeżdżają w tyłek tym młodszym. To tak samo jak staruszkowie w kolejkach do kasy w supermarkecie.

Negatywne recenzje, czyli wydawnictwo jest mi wdzięczne

Są też i tacy blogerzy, którzy boją się skrytykować powieść. Myślą, że wydawnictwo zerwie z nimi współpracę.
A ja się nie boję i co? Kto ma dla mnie nalepkę, że byłam dzielna, no ja się pytam?

Praktycznie w każdej recenzji wymieniam wady, nieraz wyzwałam książkę od chłamu - jeszcze nigdy nie zerwałam z takiego powodu współpracy.
 Zerwać współpracę, bo książka była kiepska - bezcenne.
Wręcz przeciwnie, zostałam obdarzona szacunkiem, bo nie bałam się wyrazić własnego zdania.
Bogowie, poproszę o screen'a. Nie martwcie się, jak ktoś wam powie, że jesteście tak brzydcy, że patrzeć nie można. Powinniście go obdarzyć szacunkiem za delikatną aluzję do setki operacji plastycznych.


Dobra. Te kilka odpowiedzi na pojedyncze zdania były złośliwe (uwierzycie, że czasem jestem miła?). Prawda jest taka, że wydawnictwo po wielu negatywach po prostu nie wyda innych książek z tej serii bądź w ogóle niczego, co wyszło spod pióra danego autora. Ale w rzeczywistości aż ma szczękościsk, bo przy niskiej ocenie na stronie internetowej mało kto kupi taką książkę i poniosą straty finansowe.

Bloger nie dostaje pieniędzy za prowadzenie bloga. Formą wynagrodzenia są książki, które wydawnictwa przysyłają nam w zamian za recenzję.

Historia naszej przygody z portalem Sztukater

Wchodząc i czytając najróżniejsze blogi książkowe wszędzie dało się zobaczyć baner tego portalu. Przecież właśnie o to chodzi i jak widać - skutkuje, bo po przeczytaniu kilku chwalebnych wypowiedzi na temat ich współpracy z blogerami i dowiedzeniu się, że szukają redaktorów - skontaktowałyśmy się z nimi. Pierwszą dziwną rzeczą był fakt, że po napisaniu na mail do Pana Tomasza odpowiedziała na niego... Pani Kamila. Chwilowy zonk, no ale dobra. Czcionka była tak mała, że odczytać się nie da, więc bez powiększenia strony o jakieś 200% co drugie słowo trzeba zgadywać, no ale sens jest. Zgłosiłyśmy się, umowa poszła, wysyłamy pierwsze dwa teksty, problemów nie ma. No ale po chwili przychodzi mail...

Szalejecie z tym wkładem w rozwój Redakcji. Może coś jeszcze dorzucicie? Przecież to dla Was też reklama, że Wasze recenzje pojawią się nie tylko na blogu. :)

No i w mózgach nam coś zaskoczyło, że to chyba tak nie powinno być. Znaczy jasne, może teksty się podobały, a może coś... weszłyśmy więc do sklepiku, gdzie można było zamawiać egzemplarze recenzenckie. Mogę się jednak założyć, że są to wszystko książki, których nie chcieli blogerzy, którym wydawnictwa same to proponowały. Takie życie na odpadkach, doprawdy bardzo ciekawe. Przy okazji logo portalu znalazło się na stronie z współpracami. Uznałyśmy, że to nie ma sensu, ale poczekamy. Najwyżej wyślemy następny tekst przed końcem miesiąca i zaczekamy. Nie dostałyśmy jednak nawet takiej szansy, gdy... podziękowano nam za współpracę.

Po przeprowadzonej przez nas kontroli na stronach naszych współpracowników okazało się, iż na głównej stronie Waszego bloga nie widnieje logo portalu Sztukater.pl , co jest równoznaczne z niestosowaniem się zaakceptowanego przez Was regulaminu (artykuł 4, punkt 7).
W związku z tym dziękujemy za dotychczasową współpracę oraz życzymy sukcesów zarówno związanych z pracą recenzenta, jak i też w życiu prywatnym.

 Odpisałyśmy, że baner był wstawiony tam, gdzie znajdują się także banery wydawnictw, nie mniej jednak dziękujemy za współpracę. W zamian dostałyśmy przytoczony fragment regulaminu.
a) zamieszczenie na stronie/blogu Redaktora bannera Portalu dostępnego na stronie w Dziale Linki, w górnej, możliwie najwyższej części strony.
Witamy,podziękowano nam za współpracę z powodu, "iż na głównej stronie Waszego bloga nie widnieje logo portalu Sztukater.pl", co jest podobno nie zgodne z punktem regulaminu, z którego wynika, jak sama Pani podkreśliła, że banner ma się znajdować "w górnej, możliwie najwyższej części strony". Proszę mi więc wskazać, gdzie użyto słów "strona główna"/"pierwsza strona"?
Odpowiedź na nasz mail nas jednak bardzo zaskoczyła.
Wydaje mi się, że fraza "w górnej, możliwie najwyższej części strony" jest na tyle zrozumiana, iż nie chodzi nam o żadną podstronę tylko o stronę główną. Jeśli jednak miały Panie wcześniej w tej sprawie wątpliwości - istniała możliwość zapytania o tę sprawę. Natychmiastowo rozwiązalibyśmy wszelkie wątpliwości.

Regulamin musi być dokładny. Każde słowo się liczy do cholery. W ogóle co to ma być, że jeśli mamy wątpliwości to sobie możemy napisać? To nie nasza sprawa, bo nam to otwiera piękne drzwi do zrobienia tego, co chcemy, a nie tego, co każą wykonać! W każdym razie z portalem się rozstałyśmy nie otrzymując nic w zamian, a oni nasze dwa teksty mają...

Afera na grupie, afera na stronie

Na grupie blogerów zaczytanych padło pytanie "czy warto współpracować z portalem Sztukater". Część osób wypowiedziało się, że nie (podając powód), inni napisali, że są zadowoleni z współpracy. Do dyskusji dołączyła jednak Pani Kamila (ta sama osoba, z którą wcześniej korespondowałyśmy) i udostępniła tekst, który pojawił się na fanpage'u portalu. 

"Na fb, forach, w sieci i po za nią trwa debata... Sztukater jest zły, 
Sztukater wyzyskuje... A zastanowiliście się, że praca, którą 
wykonujemy jest również naszym wkładem, za który nam nie
płacą? Blogerzy wypisują, że ich bezcenne teksty mają wartość... 
Że im się należy, że oni muszą dostać bo jak nie, to zabiorą zabawki
i pójdą do innej piaskownicy! Wydawcy są źli, portale są złe... 
Wszystko jest fuj! Za to blogosfera jest cacy, sława sprawia, 
że idea blogosfery stała się dla wielu dochodowym interesem, 
skoro obecnie się płaci za wszystko, to dlaczego nie płacić blogerom
za teksty! Zatem Moi drodzy, małe rozliczenie... działań Sztukatera!

Ilość wysłanych książek łącznie z ostatnich 3 lat!
3876 tytułów nieodpłatnie przesłaliśmy Wam drodzy blogerzy do tzw. zrecenzowania! 
Wartość?
3876 sztuk = 116280 zł (cena średnia za pozycję wydawniczą wynosiła 30 zł)
Koszt wysyłek?
15670 zł (tyle wydaliśmy na Pocztę Pl.)
Czas spędzony na administrowaniu portalu?
Bezcenny!
Ilość kontroli skarbowych?
27 odwiedzin (pozdrawiam Panie z urzędów kontrolujących)
Czas poświęcony na rozmowy telefoniczne?
2786 h 37 min 
Dochód z działalności Sztukater.pl?
0 zł
Ilość osób, które odeszły z naszej redakcji?
587 martwych dusz!
Ilość osób pozostających w redakcji?
59 osób, wspierających nasze działania!
Ilość spotkań autorskich od początku naszej działalności?
598 spotkań autorskich, za które nikt nikomu nie płacił!
Ilość imprez masowych?
98 imprez, które współtworzyliśmy!
Ilość nagród rozdanych w konkursach?
1578 nagród (w tym książki, płyty dvd, seriale i gadżety)"

Moim zdaniem sama ilość osób, które zakończyły współpracę z portalem (587) mówi sama za siebie. Mogliby jeszcze napisać ile osób, które nie są blogerami, wchodzą na ich portal, bo prawdę mówiąc jestem tego bardzo ciekawa. No i na dodatek mam status "martwej duszy".

Zatem moi drodzy, zrozpaczeni, poszkodowani przez życie blogerzy, zanim zaczniecie spamować grupy na FB, jacy to jesteśmy źli a jacy Wy cacy, zastanówcie się, dlaczego stajecie się potworami, raniącymi ludzi, którym zależy na dostępie do kultury w formie nieodpłatnej, którzy się starają, wierzą w ideały i piękno tego świata!
Osoby z nami współpracujące, uderzcie się w pierś, zastanówcie się, czy współpraca z nami była taka kiepska... Nikt Was nie trzymał na siłę, odeszliście na własne życzenie, zostaliście wywaleni za olewactwo (albo nie zapytanie się o niedokładność w regulaminie)! To że jesteśmy frajerami, to nie znaczy, że przez Wasze szkalowanie na grupach mają cierpieć ludzie, którym naprawdę zależy na zmianach w tym niezwykle skomercjalizowanym kraju. 

Więc... Komentarza chyba już nie trzeba.

* Żeby było jasne... pisząc ten post nie obrażam autorki tekstu z serii "Środowych wieczorków", ani nie krytykuję jej poglądów. Za pomocą komentarzy do jej słów po prostu przedstawiam moje spojrzenie na sytuację. 

wtorek, 15 kwietnia 2014

[PRZEDPREMIEROWO] Recenzja książki "Zacznijmy od nowa" - Abbi Glines

Zacznijmy od nowa - Abbi Glines
Tytuł: "Zacznijmy od nowa"
Tytuł oryginalny: "Forever too far"
Autor: Abbi Glines
Wydawnictwo: Pascal
Ilość stron: 288
Opis wydawcy: Blaire uwierzyła w bajkę… ale nikt nie może żyć w fantazji. Jej miłość do Rusha i pragnienie posiadania rodziny utrzymuje ją w przekonaniu, że ten układ może zadziałać. Jednakże tylko do pewnego czasu. Blaire musi podjąć decyzję dla dobra dziecka, nawet jeśli to złamie jej serce. Czy oboje odnajdą tego, czego szukają? Czy uda się im zacząć wszystko od nowa? Czy ten związek ma szanse na przetrwanie? Czy sprawy znowu nie zaszły o krok za daleko?
Nasza opinia: Pierwszą część kupiłam... Jakoś tak by wypadło na 28 marca, dzień później zapoznałam się z drugą częścią i nie mogąc się uwolnić od chęci natychmiastowego przeczytania trzeciego tomu prawie zawitałam u wydawnictwa albo w drukarni. Na szczęście czekać długo nie musiałam, bo akurat mi się tak jakoś zeszło z premierą. Nie mniej jednak do tej pory nie wiedziałam, co to znaczy wyczekiwać na premierę książki! Jeszcze nigdy nie chciałam tak bardzo dowiedzieć się co będzie dalej i czy... no właśnie... jak po prostu się to wszystko dalej potoczy. Odliczałam dni, godziny i minuty. Naprawdę, słowo daję i w pełni, całkowicie poważnie.

Wpierw muszę pogratulować wydawnictwu kilku rzeczy. Pierwsza to oczywiście piękne wydanie. No cud, miód, malina. Czcionka spora, strony beżowe i komfortowe, no nic tylko czytać nawet nocą, jak się za dnia czas przy komputerze marnowało. Nie mniej jednak nic nie wywołuje tak pięknej minki, jak ułożenie trzeciego tomu na półce obok dwóch pierwszych i zobaczenie wielkiego czarnego napisu Pascal pod tytułem książki. Znaczy w sumie spoko, nazwa naprawdę śliczna, mogłabym się nawet tak nazywać, ale... na innych tomach jej nie było i cóż... napisanie, że wygląda dziwnie, to z lekka mało powiedziane.

Druga rzecz, także wydawnicza, to okładka. Nie wiem jak innym, ale mnie oryginalne zdecydowanie dużo bardziej się podobają. Jest więcej pocałunków, iskrzy i w ogóle, ale są ładne, choć mogą też i odstraszyć tych mniej pewnych siebie czytelników. Polskie za to przebijają wszystkie. Bo bez dokładniejszego przyjrzenia się mogłabym powiedzieć, że facet na każdej okładce jest inny, na dodatek okładka nie wydaje mi się szczególnie zachwycająca. Nie przyciąga spojrzenia, w pastelowych odcieniach... Teraz modne są neony!

16070903      17029526      17337562

Są takie książki, które są naprawdę... kiepskie. Bo w sumie nie są jakoś bardzo dobrze napisane, bohaterowie są jacy są, ale i tak po prostu musisz wiedzieć co się dzieje dalej. Może to rzeczywiście przez tych bohaterów, którzy byli tak bardzo realistyczni, że płakało i śmiało się razem z nimi, a może po prostu dlatego, że autorka miała ciekawy pomysł i wprowadzała wiele zawiłości, które wciągały czytelnika w swoje sidła i nie wypuszczały aż do końca, gdzie człowiek ma ochotę płakać, bo chce jeszcze chociaż stronę. Jedną, malutką, zapisaną... 

Bardzo utożsamiłam się z główną bohaterką. Gdy już naprawdę się wciągnęłam, nawet zapomniałam, że w ogóle czytam i to wszystko nie dzieje się naprawdę. Razem z Blaire miałam ochotę rzucać w Rusha wszystkim co popadnie, uśmiechać się do niego i przytulać, czując się przy nim bezpiecznie. Abbi Glines mimo dość skromnych opisów potrafiła doskonale wprowadzić czytelnika w miejsce, w którym aktualnie przebywali bohaterowie, oddając przy tym wszystkie ich najskrytsze uczucia.

"Rush obiecał jej, że już na zawsze pozostaną razem… ale obietnicę można złamać.
Rozdarty między miłością do rodziny a miłością do Blaire musi znaleźć sposób, aby ocalić jedną, ale nie utracić drugiej. "

Historia była przede wszystkim przyjemna i lekka, z gatunku tych "blogowych historyjek", które ktoś później wydał. W większości są one kiepskie, autorki takich blogów są często zrównywane z błotem i nim także obrzucane. Pozycja "Zacznijmy od nowa" należy jednak do tych, których autorka nie kreśliła językiem, od którego może się w głowie zakręcić, jeśli nie znasz mnóstwa specjalistycznych słówek. Tutaj stawiasz na rozrywkę, bo ostatnie co można powiedzieć o tej książce to "wszechogarniająca nuda". Jeśli chcesz rozpocząć swoją przygodę z czytaniem, to właśnie od takiej książki powinieneś zacząć.

Na pierwszą część trylogii miałam apetyt od jakiegoś czasu, ale jakoś nigdy nie byłam pewna i nie zrobiłam tego pierwszego kroku, czyli zabrania książki do okienka z (nie)miłą Panią Kasjerką. Oczywiście z dużych liter, a najlepiej, żeby jeszcze z Caps Lockiem. Po pochłonięciu książki w tempie błyskawicznym sama na siebie krzyczałam, czemu zwlekałam z tym tak długo? Myślę, że w głębi duszy wyczuwałam, że nie przetrwałabym dłuższego wyczekiwania na kolejny tom o przygodach Blair i Rusha.

Po każdej z przeczytanej części tej trylogii trzeba sobie dać czas na przemyślenia. Z pewnością nie jest to powieść, po której padnie się do łóżka i uśnie błogim snem, jakiego pozazdrościć możemy pulchnym niemowlakom (dopóki nie obudzą się z płaczem). Moi drodzy, tutaj trzeba mieć jeszcze czas na łzy, niekontrolowane wybuchy śmiechu i... wściekłości. Dlatego, z własnego doświadczenia, radzę schować wszystkie wartościowe i mniej lub bardziej kruche przedmioty.

Historia dwójki młodych ludzi jakimi są Blaire i Rush z pewnością ma drugie dno, które autorka już po jakimś czasie sama odsłania i dość dosadnie sugeruje czytelnikowi, że powinien je dostrzec. Te aluzje przegapiłby tylko ślepy, a nie zastosowała się do nich jedynie mucha, która nigdy nie słucha poleceń albo ostrzeżeń. Rozpieszczone, bogate dzieciaki kontra niewinna dziewczyna z Alabamy... Tutaj naprawdę musi się dziać!

Podsumowując, książka naprawdę mnie urzekła. Jest to z pewnością pozycja, do której bardzo często będę wracać, a inne pozycje staną w jej cieniu. Z pewnością miała jakieś wady, wadziki, ale raczej byłam zbyt wciągnięta w jej treść, magię chwili, że... nie zwróciłam na nie uwagi. Nie wpadła mi w oko żadna literówka, historia była spójna i wciągała w wir uczuć czytelnika... Oby więcej takich książek, a wydawnictwo niech się lepiej bierze do wydawania kolejnych książek tej autorki!
Ocena ogólna: Queen Dee 10/10 Small Metal Fan --/--