poniedziałek, 14 lipca 2014

Recenzja książki "Arkadia" - Iwona Michałowska

Tytuł: "Arkadia"
Autor: Iwona Michałowska
Wydawnictwo: Videograf
Ilość stron: 255
Opis wydawcy: Ziemia, bliska przyszłość. Morza zalewają coraz większe części kontynentów, niszcząc cywilizację. Do zakładu wychowawczego w Arkadii trafia Helena. Ta młoda dziewczyna podobno kogoś zabiła, lecz nie zna szczegółów tej zbrodni, gdyż każda nowa więźniarka zostaje poddana wymazaniu pamięci w miejscu zwanym ciemnią. Amnezja nie jest jednak zupełna - w głowie Heleny majaczą skrawki wspomnień, z których próbuje odbudować swoją przeszłość.
W tej apokaliptycznej scenerii rozgrywa się opowieść o nadziei, moralności, a przede wszystkim o miłości rozkwitającej na gruzach świata. Helena broni się przed uczuciem do wychowawczyni Nadii, świadoma, że mogą z niego wyniknąć tylko kłopoty. Tymczasem w zakładzie dochodzi do zbrodni, która stawia pod znakiem zapytania dalsze losy bohaterek. Co się stanie z Nadią? Czy Helena dostanie szansę wyjścia na zewnątrz, by poznać swoją historię?
Nasza opinia: Pierwsza strona zapowiada się całkiem nieźle. Pierwsze zdania powiedziały mi: "Ej stara, to będzie dobre!". Posłuchałam ich i uwierzyłam. Niestety mnie okłamały! Na początku jest nieźle, potem wszystko diabli biorą a na końcu człowiek się przyzwyczaja i da się wytrzymać. Nie chcę używać mocnych słów takich jak: "Pani Iwonie Michałowskiej starczyło pomysłów i zasobów językowych na pół strony.", ale niestety jest w tym trochę prawdy.

Siedzę. Czytam. Zwariuję. Zaraz zwariuję... Błagam, niech ktoś coś zrobi! Atakują mnie dziwne zwroty, ubogie słownictwo i niedociągnięcia! Czytam dwa zdania, muszę zrobić notatkę. Matko, czy uda mi się przeczytać chociaż jedną stronę bez konieczności spisywania uwag? Tak, udało się. Po jakichś 100 stronach niewiele się dzieje, a autorka popełnia nadal te same błędy.

Jak się przebrnie przez pierwsze 30 stron to potem nie jest najgorzej, zaczęłam się nawet trochę wciągać, ale to nie zmieniło mojego zabójczego tempa bliskiego 30 stronom na godzinę... "Arkadii" nie czyta się szybko i lekko, nie wiem w czym leży problem, bo język nie jest trudny, ale po prostu tak jest. Zmęczyłam się tą lekturą.

Dziewczyna popełniła jakieś ciężkie przestępstwo, którego notabene nie pamięta, bo wymazali jej pamięć, więc ma bordową tunikę i robi kartonowe pudła. Robi kartony, bo chyba kogoś zabiła, więc nie może robić drewnianych skrzynek jak jej koleżanki w niebieskich tunikach (one popełniły lżejsze przestępstwa i w nagrodę robią skrzynki!), ale Helena się tym nie martwi! Czasem może zrobić na kartonie pieczątkę, albo przykleić nalepkę! Nawet wiemy jakie nalepki przykleja Helena! Dam Wam cytat, bo wiem, że już nie możecie wysiedzieć z ciekawości, misiaczki. Uwaga, uwaga: "Czasem robi się pieczątki albo przykleja nalepki: "BURAKI", "JABŁKA", "OSTROŻNIE - SZKŁO". Niektórych kartonów się nie oznacza". Niektórych się nie oznacza! Co za emocje! Taka fabuła zasługuje na literackiego Nobla!

W zakładzie są związki lesbijskie. W sumie nic dziwnego. W zakładzie są same kobiety, wychowanki przeszły przez ciemnię, nie pamiętają nic z dawnego życia, albo jakieś małe skrawki. To jednak nie wysuwa się zbytnio na pierwszy plan, no oczywiście zakochanie głównej bohaterki w wychowawczyni wspomniane w opisie wydawcy (żeby nie bylo, że to ja spoileruje) zajmuje trochę większą część, ale przez połowę książki te związki stanowią delikatne tło.

W książce pojawiło się parę denerwujących zwrotów. Moim numerem jeden w tej kategorii jest "Później się dowiem...". Nie rozumiem ani troszeczkę (może ktoś mnie oświeci w komentarzu?) po jakiego grzybka tego używać. Jak się potem dowie, to się potem dowie. Gdyby to był jeszcze narrator abstrakcyjny, ale nie. Główna bohaterka, narracja pierwszoosobowa i mówi, że są kamery, że z noktowizorem, ale ona to się dopiero później dowie. Teraz jeszcze nie wie. Trochę jak spoiler, trochę jak wspomnienia bohaterki... Ni pies, ni wydra, ale na kształt świdra to też nie jest. Zapisując numery stron, uznałam, że można by zrobić z tego coś w rodzaju pijackiej gry. Czytamy książkę jednym tchem i za każdym razem, gdy w tekście pojawi się "Później się dowiem" pijemy. Może gdybym to stosowała "Arkadia" wydałaby mi się lepsza, bo już na pierwszej stronie tekstu pojawia się mój ulubiony zwrot. Naprawdę, pokochałam go tak bardzo, że chyba przepiszę wszystkie cytaty z nim, oprawię w ramki i powieszę nad łóżkiem.

Drugą denerwującą sprawą w "Arkadii" (na szczęście pojawiającą się w mniejszym natężeniu) jest poprawianie się. Moim znajomym ciężko mi było wytłumaczyć o co chodzi, więc Wy - moi kochani czytelnicy pozbawieni mojej gestykulacji z mnóstwem możliwości - dostaniecie ode mnie od razu cytat. A cytat brzmi następująco: "W tajniki więziennego, przepraszam, zakładowego życia wprowadzają mnie trzy towarzyszki z celi, to znaczy z pokoju. Na dolnych pryczach, zwanych łóżkami, śpią Sonia i Paula.". Bum! Pozamiatane! Co się stało? Autorka TRZY RAZY w ciągu jednego zdania się "poprawiła". Rozumiecie moje negatywne emocje, czy potrzebujecie więcej fajniusich cytatów?

Tak, żeby podsumować dwa poprzednie akapity powiem, że takie zwroty mogą się zdarzać, dobrze. Każdy autor ma jakiś swój styl pisania. Tylko błagam! Autorzy moi kochani, jak to się pojawia raz na jakiś dłuższy czas to jest ok, ale jeśli wciskacie to kilka razy na stronie, czy w zdaniu to ma się Was ochotę bardzo mocno przytulić. Za szyję. Drutem kolczastym.

Chcecie wiedzieć coś więcej o ciemni, która wymazuje pamięć? Tylko nie tej normalnej przez którą przechodzi każda osoba trafiająca do zakładu, tylko takiej ciemni, do której trafiają Ci, którzy wyszli na przepustkę i nie wrócili na czas. Wiola zaraz Wam wytłumaczy! Czekajcie, zaraz znajdę... O, mam! "-To, co z nimi robią, to ciemnia do kwadratu. Wychodzisz z niej totalnie ogłupiona, nie znasz świata, nazwanie najprostszej rzeczy sprawia ci trudność. Jesteś jak dziecko z dżungli i mogą z tobą zrobić wszystko. Jesteś megacwelem." Megacwelem! Jaki wyrafinowany neologizm słowotwórczy! Leśmian i Lem mogliby się uczyć od Pani Iwony Michałowskiej!

Dobrze ja rozumiem, że więźniarkiprzepraszamwychowanki nie mówią idealną polszczyzną, ale do jasnej Anielki, ciemnia do kwadratu i megacwel? Kto tak mówi? No kto? Chyba, że to slang więziennyprzepraszamzakładowy. W takim razie przepraszam.

Uwaga, uwaga! Drogi wydawco, opisy nie mają być streszczeniami. Tak tylko przypominam. Ten opis należy do tych, które zdradzają nam co najmniej połowę. Czemu, kochany wydawco, nie mogłeś napisać, że Helena po prostu się zakochuje? Czemu powiedziałeś mi od razu, że zakocha się w Nadii? Przez to tylko czekałam aż się poznają i zaczną spędzać więcej czasu razem.

Ach, jak ja uwielbiam zaznaczanie w książce z gatunku fantasy, czy science fiction informacji, że wszystko jest fikcyjne. Naprawdę, zawsze myślę, że w powieściach mam prawdziwe wydarzenia, a nie jakieś zmyślone. Szkoda, że u Tolkiena to nie jest zaznaczone, bo myślałam, że Śródziemie istnieje i chciałam pojechać do Rivendell, żeby poślubić jakiegoś elfa... Przepraszam bardzo, może się czepiam, ale w miejscu gdzie zwykle znajduje się dedykacja w książce Pani Iwony Michałowskiej mamy następujący tekścik: "Wszystkie postacie, narody, wydarzenia i miejsca w tej książce są zmyślone i nijak się mają do rzeczywistych. Prawdziwe są tylko uczucia". Ojejku... Jakie to słodkie... Tylko uczucia są prawdziwe... A to, że postaci mają ręce i nogi to już fikcja? Filmy, które oglądają bohaterowie, czyli między innymi "Co gryzie Gilberta Grape'a?" i "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" też nie istnieją? Hm, najwidoczniej jestem chora psychicznie i je sobie wyobraziłam na ekranie...

Chyba troszkę rozumiem to podkreślenie przez autorkę, że wszystko jest fikcyjne, bo mapka na początku książki od razu skojarzyła mi się z Polską. Tylko tak trochę zalaną, że cały wschód przykrywa Mały Bałtyk. Od zachodu graniczy z Niderlandem, a od południa z Bohemią. No i w okolicach Wrocławia mamy Wracisław. Może po prostu Iwona Michałowska nie chciała się przyznać do chęci zalania morskimi wodami naszych wschodnich sąsiadów dlatego podkreśliła fikcyjność swojej twórczości?

Teraz czytajcie. Będzie jeden pozytyw w tej recenzji! Spodobał mi się sposób opisywania przez Iwonę Michałowską chwil kiedy Helena myślała o Nadii. W pierwszoosobowej narracji zwracała się cały czas do Nadii wprost, nie myśląc, że ona cośtam, tylko ty cośtam. Przykładzik już do Was leci: "Kilka dni później posyłasz po mnie i oto znów wdycham zapach książek, kurzu, świeżego powietrza zza moskitiery i twoim perfum."

Pani Iwona Michałowska przypomniała mi czemu przez bardzo długi czas nie czytałam polskich autorów i czemu wiele osób tego nie robi. Naprawdę, tym razem serio, serio, przepraszam autorkę za to co mówię, ale inaczej nie mogę. Może to nie jest dno i wodorosty, ale "Arkadii" bardzo blisko do tego. Bardzo blisko. Bardzo.

Podsumowując, jest to książka dla osób o silnych nerwach, nie bojących się braku urozmaicenia w środkach językowych. Zdaje mi się, że napisałam wszystko co miałam do powiedzenia o "Arkadii". Mam nadzieję, że następnego dnia po publikacji tej recenzji będę jeszcze żyła. Jeśli nie to wiedzcie, że Was kocham bardzo mocno i Queen Dee też, ale jej się nie będzie chciało przeczytać pewnie.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 4/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Videograf

piątek, 11 lipca 2014

Recenzja książki "Dopóki śpiewa słowik" - Antonia Michaelis

Tytuł: "Dopóki śpiewa słowik"
Tytuł oryginalny: "Solange die Nachtigall singt"
Autor: Antonia Michaelis
Wydawnictwo: Dreams
Ilość stron: 416
Opis wydawcy: Jari ma osiemnaście lat i w porównaniu z najlepszym przyjacielem, Mattim, jest nieporadny w kontaktach z dziewczętami. Nic dziwnego. Żył dotąd w uporządkowanym świecie stałych norm i krochmalonych koszul – brakuje mu doświadczenia. To wszystko zmienia się, gdy spotyka Jaschę. Ta wywierająca niezwykłe wrażenie dziewczyna prowadzi go ze sobą do domu w samym środku leśnej pustelni. Tam Jari odkrywa świat piękna, finezyjnych ornamentów i zmysłowego upojenia. Ale wkrótce okazuje się, że Jascha skrywa pewną tajemnicę. I że za pięknymi złudzeniami kryje się porażająca prawda. Dom na odludziu. Błądzący wędrownik. Las, skrywający zbyt wiele grobów. I niebezpieczeństwo, które wychodzi poza granice wyobrażeń.
Nasza opinia: Po książkę "Dopóki śpiewa słowik" sięgnęłam, ponieważ jak wiele innych osób byłam zachwycona "Baśniarzem" Antonii Michaelis i chciałam zobaczyć jak spisze się w innej książce. Spisała się niestety o dużo gorzej.

Jari skończył właśnie 18 lat i postanowił samotnie wyjechać w góry. W galerii spotyka niebywale brzydką dziewczynę, jednak mimo jej wątpliwej urody wyrusza razem z nią. Na skraju lasu z pozoru szpetna, garbata dziewczyna z kompletnie asymetrycznym ciałem okazuje się być pięknością. Jari wyrusza razem z Jaschą do jej domu w lesie, który tak samo jak dziewczyna, skrywa wiele tajemnic.

Jari Cizek (Czyżyk) - syn stolarza, chłopak, którego matka ma wszystko wykrochmalone i ułożone. Jascha - tajemnicza, piękna dziewczyna o głosie słowika, żyjąca sama w domu w lesie. Co wyniknie z ich znajomości? Jakie tajemnice skrywa Jascha? Tego dowiecie się jeśli przeczytacie tę książkę, ale będziecie potrzebować dużo samozaparcia.

W tej pozycji jest coś tajemniczego i magicznego, to muszę przyznać, jednak nie jest to aura cudowności, która sprawiłaby, żebym przeczytała książkę jednym tchem. Przeczytanie "Dopóki śpiewa słowik" zajęło mi naprawdę bardzo dużo czasu. Lepiej, żebym nie przyznawała się ile dokładnie. Akcja zdecydowanie nie należy do zawrotnych. Jest to raczej jedna z tych snujących się, baśniowych i klimatycznych powieści, które zaczynają w pewnym momencie męczyć czytelnika.

Z początku zupełnie nie rozumiałam fragmentów o trzech dziewczynkach wypisanych kursywą i nie widziałam żadnego związku z fabułą. Czy to sny? Wspomnienia? Drugi wątek? Wiedziałam, że po coś są. Na szczęście po pewnym czasie zaczęły być coraz łatwiejsze do zrozumienia. Niestety później sprawiły, że książka stała się do jakiegoś stopnia przewidywalna, co jeszcze bardziej mnie odsunęło od chęci kontynuowania lektury.

Jak w niemal w każdej recenzji na naszym blogu musi pojawić się jakaś anegdotka. Tym razem jest bardzo głupia. Rozmawiając z QD na temat książki słowo "słowik" w tytule było zamieniane na jakieś inne - podobne. Przez to wyszło nam "Dopóki śpiewa słonik", "Dopóki śpiewa słoik" oraz "Dopóki śpiewa słownik". Koniec anegdotki. Taka śmieszna była, śmiejcie się.

Tak, żeby jakoś ustalić troszkę grupę wiekową i podsumować, uważam, że jest to książka dla starszych nastolatek i młodych kobiet. Tak. To jest według mnie grupa, dla której jest "Dopóki śpiewa słowik". Troszkę miłości, troszkę tajemniczości, troszkę bajkowości. Ładne, magiczne opisy, jednak to nie jest historia, która mnie porwała. Może miałam zbyt duże oczekiwania? Nie wiem. Słyszałam zarówno pozytywne, jak i negatywne opinie. Ja mam mieszane uczucia. Z jednej strony jest klimat, ale z drugiej ile można zatapiać się w klimacie skoro nie ma akcji? Na pewno nie 416 stron...
Ocena ogólna: Small Metal Fan 6/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Dreams

sobota, 14 czerwca 2014

Recenzja książki "Wilcza księżniczka" - Cathryn Constable

Tytuł: "Wilcza księżniczka"
Tytuł oryginalny: "Wolf Princess"
Autor: Cathryn Constable
Wydawnictwo: Bukowy Las
Ilość stron: 272
Opis wydawcy: Sophie, osierocona i niepozorna uczennica angielskiej szkoły dla dziewcząt, marzy o romantycznych przygodach i pragnie być kimś wyjątkowym, ale nawet w najśmielszych fantazjach nie wyobraża sobie tego, co ją spotka...
Pewnego dnia ona i jej dwie koleżanki wygrywają miejsca na szkolną wycieczkę do dalekiej Rosji. Tam trafiają do złego pociągu, a potem na stację kolejową gdzieś w rosyjskiej głuszy. Z fatalnej opresji ratuje podróżniczki piękna i zagadkowa księżniczka Anna Wołkońska, która zabiera je do swego pałacu. Oczarowuje gości opowieściami o zagubionych brylantach i tragicznej przeszłości swego rodu. Jednak gdy zapada noc, pod pałac podchodzą wilki, a księżniczka coraz bardziej interesuje się samą Sophie, dziewczynki zaczynają się bać…
Pasjonująca, tajemnicza, stylowa Wilcza księżniczka należy do tych książek, które mają szansę stać się współczesną klasyką, łącząc baśń z przygodą i historią bohaterki, która odkrywa, kim naprawdę jest, jaką wartość ma przyjaźń i co jest w życiu najważniejsze.

Nasza opinia: Sophie Smith jest 13-letnią sierotą. Jej matka zmarła niedługo po jej narodzinach, a jej ojciec zginął w wypadku. Główna bohaterka nie ma żadnej rodziny. Chodzi do szkoły z internatem dla dziewcząt w Londynie. W pokoju mieszka z Delfiną - Francuzką, dbającą bardzo o swój wygląd - oraz Marianną - zwykłą, szarą kujonką. Pewnego dnia 3 przyjaciółki jadą do Rosji, ale nie wszystko idzie zgodnie z planem wycieczki.

Tak mógłby wyglądać opis "Wilczej księżniczki". Niestety tak nie wygląda.

Dziękuję Ci wydawco za opis zdradzający co najmniej połowę fabuły. Uwielbiam znać treść połowy książki, a w połowie znać już zakończenie. No myślałam, że po prostu szlag mnie trafi. Dobra, Sophie jest sierotą, ma wiele marzeń, nagle jedzie do Rosji. Czemu by na tym nie skończyć? Od kiedy to opisy muszą być niemalże streszczeniami? 

"Wilczą księżniczkę" czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Fabuła nie należy do najbardziej złożonych i porywających, ale jest w niej coś magicznego i wciągającego. Klimat zaśnieżonej Rosji jest bardzo fajnie utrzymywany (aż musiałam się zakopać z książką pod kołdrą w czerwcu). Niestety czytanie u mnie wyglądało to mniej więcej tak i myślę, że część osób, które przeczytały "Wilczą księżniczkę" podzieli moje zdanie: 

Czytam, czytam... Kiedy one dotrą do tego pałacu? O, dotarły. Fajnie, jestem już w połowie... Ej, ale chyba już wiem jak to się skończy. O matulu... Teraz to już jestem pewna jaki będzie koniec. Ile zostało jeszcze? Ponad 80 stron?! No dobra, dam radę. Te pościgi, te wybuchy... Aha, no to mamy zakończenie, które przewidziałam. Jeszcze trochę zakończenia... Matko, ile moż.. Koniec?! Serio? Świetnie. Idę pisać recenzję.



"-Co jest? - zapytała Sophie.
-W zasadzie to jesteś całkiem ładna (...) Regularne brwi. Idealna skóra. Tyle że nikt tego nie zauważa, bo zawsze zapominasz się uczesać. Nie mówiąc już o twoim szkolnym swetrze, który ma pełno dziur."

Sposób myślenia głównej bohaterki przypominał mi trochę mój. Do czasu. Na początku Sophie była po prostu dziewczynką z głową pełną marzeń głównie o podróży do Rosji, w dziurawym swetrze, nie przejmowała się zbytnio wyglądem. Zwykła 13-latka zaczęła zdobywać moje serce, ale w okolicach połowy miałam ochotę poderżnąć tej słodkiej dziewczyneczce gardło za jej głupotę i naiwność. Może brzmi to trochę zbyt drastycznie, ale jak przeczytacie to zrozumiecie o co mi chodzi.

Chcę dodać parę zdań na temat wydania. Okładka niezbyt mi się podoba, głównie z powodu świecących srebrnych liter i płatków śniegu. Twarz dziewczyny i kolorystyka też nie do końca do mnie przemawiają. W przeciwieństwie do okładki, strony są niemal idealne. Bardzo przyjemny dla oka odcień, czcionka odpowiedniej wielkości, spore marginesy i interlinia. To wszystko sprawiło, że oczy ani troszkę mi się nie zmęczyły od czytania.

Uważam, że "Wilcza księżniczka" jest dobrą pozycją dla młodszych nastolatek. Mam na myśli dziewczyny w wieku 11-13 lat. Nie mam zastrzeżeń co do tego, żeby młodsze osoby sięgnęły po tę książkę, jednak starsze nastolatki, a tym bardziej osoby dorosłe będą lekko znudzone lekturą i zawiedzione przewidywalnością i brakiem złożonej fabuły.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 6/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Bukowy Las

Książka przeczytana w ramach wyzwania Uporać się z własnymi zbiorami

piątek, 13 czerwca 2014

Recenzja książki "Trening umysłu dla bystrzaków" - dr Tracy Packiam Alloway

Tytuł: "Trening umysłu dla bystrzaków"
Tytuł oryginalny: "Training Your Brain For Dummies"
Autor: dr Tracy Packiam Alloway
Wydawnictwo: Helion, Septem
Ilość stron: 232
Opis wydawcy: Pimp your mind, czyli wyćwicz swój mózg. Chcesz na zawołanie przypominać sobie nazwisko aktora, który gra w tych wszystkich filmach o wampirach, no i już nigdy nie zastanawiać się, po co właściwie idziesz do kuchni? Zachodzisz w głowę, czy naprawdę wykorzystujesz swój mózg tylko w 10%? A może chciałbyś, by Twój mózg pomógł Ci w walce ze stresem? Jeśli choć na jedno pytanie odpowiedziałeś TAK, ta książka jest właśnie dla Ciebie. Koniec z rozkojarzeniem i nawet chwilowymi problemami z pamięcią. Dzięki temu podręcznikowi zwiększysz potencjał swojego umysłu, a regularne ćwiczenia poprawią jego funkcjonowanie i wzmocnią na tyle, by zapobiec pogarszaniu się jego kondycji z wiekiem.
Nasza opinia: Sięgnęłam po tę książkę dlatego, że w sumie lubię się uczyć, zdobywać wiedzę, rozwijać się... a mózg jest do tego bardzo potrzebny. Często mam problemy ze skupieniem się i jako blondynka intensywniej niż inni muszę dążyć do zdobywania wiedzy. Lubię rozwiązywać krzyżówki i sudoku, a w takich publikacjach pojawiają się różne zadania, chyba więcej mówić nie muszę.

W "Treningu umysłu dla bystrzaków" nie jest ważne w jakiej kolejności się czyta. Jest to książka tego typu, gdzie po prostu czytamy to, co aktualnie nas interesuje, potem odkładamy książkę, a za kilka dni znowu do niej wracamy. Takich pozycji nie da się przeczytać od początku do końca jednym tchem, bo po prostu mózg się lasuje od tej ilości informacji i i tak nie da się nic zapamiętać, więc po co? Czytamy jakąś super-hiper-ekstra-wspaniałą powieść (no dobra, może nie super-hiper-ekstra-wspaniałą, ale jakąś, którą Wam poleciłyśmy <reklamy podprogowe wszędzie>), a do "Treningu umysłu" zaglądamy wieczorkiem i czytamy jeden rozdział.

Na początku każdej części jest ramka informująca nas o czym będzie, a na początku każdego rozdziału jest wypunktowane to, czego się z niego dowiemy. W książce zastosowane są różne ikony, pogrubienia i ramki, które ułatwiają znalezienie interesujących nas rzeczy oraz pokazują ważne fragmenty, których nie powinniśmy pomijać.

Autorka pisze przystępnym dla zwykłego czytelnika (Oczywiście ja jestem jedyna w swoim rodzaju. Dobra, Wy też... ale chyba nie dalibyście rady przeczytać takiej książki napisanej specjalistycznym językiem, prawda?), łatwym do zrozumienia. Czasami zwraca się bezpośrednio do nas [To coś dla takich forever alone jak ja, żeby pomyśleli, że ktoś ich lubi] i mówi, że nie musimy wszystkiego czytać [dr Tracy Packiam Alloway tak dobrze rozumie mnie i mój brak czasu...], często także odsyła nas do innych części i rozdziałów. Każdy bardziej specjalistyczny termin jest wytłuszczony, a następnie wyjaśniony, w taki sposób, że każdy to zrozumie (tak, nawet ja).

W "Treningu umysłu dla bystrzaków" są oczywiście informacje teoretyczne o budowie i funkcjonowaniu mózgu, ale jest też dużo ćwiczeń i sposobów, żeby usprawnić tę galaretę, co nam siedzi w czaszce. Dr Tracy Packiam Alloway przekazuje nam wiedzę dotyczącą diety i najróżniejszych innych zachowań i nawyków pomagających w zwiększeniu wydajności mózgu. W książce możemy znaleźć wiele przykładów, ćwiczeń i wskazówek. Pojawia się trochę specjalistycznego nazewnictwa, ale wszystko jest dokładnie wyjaśnione, tak aby każdy śmiertelnik mógł z przyjemnością wyćwiczyć swój mózg.

Wydanie podoba mi się, bo... fajnie się wygina. [tu powinno być moje zdjęcie jak wyginam książkę z uśmiechem psychopaty, ale chyba przestalibyście czytać moje posty :C] Okładka nie jest zbytnio zachęcająca, kolory mogłyby być mniej kontrastowe. Ta okładka kojarzy mi się z takimi tanimi szyldami, tablicami i bannerami z reklamami powieszonymi na pięknej XIX-wiecznej kamienicy, w dodatku świeżo odrestaurowanej. No po prostu krew człowieka zalewa. Jak można szpecić coś tak cudownego? Tak samo z tą książką. Wnętrze jest wartościowe, nieźle napisane, a okładka mówi "Jestem reklamą, jestem reklamą! Idź sobie. Ta treść jest MOJA." [tak, wiem, że okładki nie mówią..., ale mogłyby! Miałabym tyyylu przyjaciół! ^^].

Tak, żeby podsumować to jakoś w miarę logicznie, napiszę, że "Trening umysłu dla bystrzaków" jest bardzo rzetelnie wykonaną książką. Są w niej przykłady z życia codziennego, historii, sposoby na usprawnienie swojego umysłu, ale także duża dawka wiedzy o budowie i funkcjonowaniu mózgu. Polecam każdemu kto interesuje się tego typu zagadnieniami i/lub chce poprawić wydajność swojego umysłu w przyjemny i bezbolesny sposób.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 8/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Septem

Książka przeczytana w ramach wyzwania Uporać się z własnymi zbiorami