Pytacie czasem o inspiracje do postów. Wcześniejsze nawiązywały do różnych problemów, które najczęściej przychodziły mi do głowy w nocy (a raczej pomysł na ich spisanie). Ten został napisany jako odpowiedź do
"Środowych wieczorków 11) Egzemplarze recenzenckie" autorstwa Moniki Gagat*, żeby się jakoś w komentarzach nie rozpisywać i jako komentarz do pytania na grupie blogerów zaczytanych czy warto współpracować z portalem Sztukater.
Jak to jest z tymi egzemplarzami recenzenckimi?
Kiedy słyszę "Wow, ale fajnie - dostajesz książki za darmo..." mam ochotę walić głową w mur. Serio, takie stwierdzenie powinno być zakazane.
Dużo książkowych blogerów jest oburzona, gdy ktoś mówi, że dostają książki do recenzji za darmo. Bo przecież oni się męczą i piszą te cudowne recenzje, które każdy czyta obgryzając paznokcie bo chce wiedzieć, jak ten tekst się skończy. Teraz bądźmy szczerzy. Egzemplarze recenzenckie naprawdę dostajemy za darmo.
Przedstawiam Wam... historię powstania MyBooks - Nasze Recenzje, czyli blogo-strony.
Dobra. Tak naprawdę to nie pamiętam dokładnie jak to było, ale na zasadzie "cholera, trzeba wymyślić coś, czego jeszcze nie było". Po założeniu bloga i kilku recenzjach, a także dokładniejszym przejrzeniem strony empik.com okazało się (ku naszemu wielkiemu zdziwieniu), że coś takiego już istnieje, że istnieją ludzie, którzy na blogach piszą opinie o przeczytanych książkach. To. Był. Szok. Bo, mimo wysokiego ego części książkowych blogerów, którzy mając dwa lata byli "piersi" w blogosferze książkowej, mało osób wie o tym, że jest coś takiego jak blog książkowy. Nie licząc innych blogerów, dziadka, babci, matki, tatki, psa i kota. Może jeszcze chomika (jak ja mogłam o nim zapomnieć...).
Więc... My dostajemy książkę. Kompletnie za darmo, nawet grosza nie wydajemy (chyba że nam się pić zachce w drodze na pocztę). Co wydawnictwo chce w zamian? Reklamy. Wiem, że wszyscy jesteście zaskoczeni i przepraszam, jeśli spowodowałam jakiś zawał serca, ale nie chcę was oszukiwać w tak ważnej i mało znanej kwestii. No i teraz...
~ Mając listę ostatnio opublikowanych recenzji przez tych, których obserwuję wchodzę w te, w których opisane książki czytałam. Reklamy brak.
~ Nie czytam recenzji książek przed ich kupnem, bo masa w nich gunwnianych spoilerów. Reklamy brak.
~ Blogi książkowe są odwiedzane głównie przez innych blogerów, którzy chcą zakosić więcej obserwatorów. Reklamy brak.
Więc tutaj pytanie do broniących swoich racji autorów blogów, którzy upierają się, że tych książek to oni za darmo nie czytają, bo czas na przeczytanie książki kosztuje. Jaka bzdura.
Zazdrość powodem zrównywania z błotem
Dostaję dużo książek, lecz nie zawsze tak było. Pierwszą współpracę nawiązałam niemal pół roku po starcie bloga. A dzisiaj? Dzisiaj blogerzy, którzy mają bloga miesiąc lub dwa, na swojej liście współprac mają paręnaście wydawnictw.
Młodzi stażem i najczęściej wiekiem blogerzy zakładają blogi dla współprac. No i to jest ich sprawa. A raczej mogłaby być, gdyby te cholerne bestie nie zabierały mi miejsca pracy jako recenzenta na liście Wielkich Wydawnictw. Oj... czekajcie... to chyba poczucie konkurencji. W tej WIELKIEJ BLOGOWEJ RODZINIE pojawiła się zazdrość. Aż łezki mi poleciały z oczek, bo to przykre. Głównie dlatego, że ci starsi stażem (czyli powinni być mądrzejsi) cały czas wjeżdżają w tyłek tym młodszym. To tak samo jak staruszkowie w kolejkach do kasy w supermarkecie.
Negatywne recenzje, czyli wydawnictwo jest mi wdzięczne
Są też i tacy blogerzy, którzy boją się skrytykować powieść. Myślą, że wydawnictwo zerwie z nimi współpracę.
A ja się nie boję i co? Kto ma dla mnie nalepkę, że byłam dzielna, no ja się pytam?
Praktycznie w każdej recenzji wymieniam wady, nieraz wyzwałam książkę od chłamu - jeszcze nigdy nie zerwałam z takiego powodu współpracy.
Zerwać współpracę, bo książka była kiepska - bezcenne.
Wręcz przeciwnie, zostałam obdarzona szacunkiem, bo nie bałam się wyrazić własnego zdania.
Bogowie, poproszę o screen'a. Nie martwcie się, jak ktoś wam powie, że jesteście tak brzydcy, że patrzeć nie można. Powinniście go obdarzyć szacunkiem za delikatną aluzję do setki operacji plastycznych.
Dobra. Te kilka odpowiedzi na pojedyncze zdania były złośliwe (uwierzycie, że czasem jestem miła?). Prawda jest taka, że wydawnictwo po wielu negatywach po prostu nie wyda innych książek z tej serii bądź w ogóle niczego, co wyszło spod pióra danego autora. Ale w rzeczywistości aż ma szczękościsk, bo przy niskiej ocenie na stronie internetowej mało kto kupi taką książkę i poniosą straty finansowe.
Bloger nie dostaje pieniędzy za prowadzenie bloga. Formą wynagrodzenia są książki, które wydawnictwa przysyłają nam w zamian za recenzję.
Historia naszej przygody z portalem Sztukater
Wchodząc i czytając najróżniejsze blogi książkowe wszędzie dało się zobaczyć baner tego portalu. Przecież właśnie o to chodzi i jak widać - skutkuje, bo po przeczytaniu kilku chwalebnych wypowiedzi na temat ich współpracy z blogerami i dowiedzeniu się, że szukają redaktorów - skontaktowałyśmy się z nimi. Pierwszą dziwną rzeczą był fakt, że po napisaniu na mail do Pana Tomasza odpowiedziała na niego... Pani Kamila. Chwilowy zonk, no ale dobra. Czcionka była tak mała, że odczytać się nie da, więc bez powiększenia strony o jakieś 200% co drugie słowo trzeba zgadywać, no ale sens jest. Zgłosiłyśmy się, umowa poszła, wysyłamy pierwsze dwa teksty, problemów nie ma. No ale po chwili przychodzi mail...
Szalejecie z tym wkładem w rozwój Redakcji. Może coś jeszcze dorzucicie? Przecież to dla Was też reklama, że Wasze recenzje pojawią się nie tylko na blogu. :)
No i w mózgach nam coś zaskoczyło, że to chyba tak nie powinno być. Znaczy jasne, może teksty się podobały, a może coś... weszłyśmy więc do sklepiku, gdzie można było zamawiać egzemplarze recenzenckie. Mogę się jednak założyć, że są to wszystko książki, których nie chcieli blogerzy, którym wydawnictwa same to proponowały. Takie życie na odpadkach, doprawdy bardzo ciekawe. Przy okazji logo portalu znalazło się na stronie z współpracami. Uznałyśmy, że to nie ma sensu, ale poczekamy. Najwyżej wyślemy następny tekst przed końcem miesiąca i zaczekamy. Nie dostałyśmy jednak nawet takiej szansy, gdy... podziękowano nam za współpracę.
Po przeprowadzonej przez nas kontroli na stronach naszych współpracowników okazało się, iż na głównej stronie Waszego bloga nie widnieje logo portalu Sztukater.pl , co jest równoznaczne z niestosowaniem się zaakceptowanego przez Was regulaminu (artykuł 4, punkt 7).
W związku z tym dziękujemy za dotychczasową współpracę oraz życzymy sukcesów zarówno związanych z pracą recenzenta, jak i też w życiu prywatnym.
Odpisałyśmy, że baner był wstawiony tam, gdzie znajdują się także banery wydawnictw, nie mniej jednak dziękujemy za współpracę. W zamian dostałyśmy przytoczony fragment regulaminu.
a) zamieszczenie na stronie/blogu Redaktora bannera Portalu dostępnego na stronie w Dziale Linki, w górnej, możliwie najwyższej części strony.
Witamy,podziękowano nam za współpracę z powodu, "iż na głównej stronie Waszego bloga nie widnieje logo portalu Sztukater.pl", co jest podobno nie zgodne z punktem regulaminu, z którego wynika, jak sama Pani podkreśliła, że banner ma się znajdować "w górnej, możliwie najwyższej części strony". Proszę mi więc wskazać, gdzie użyto słów "strona główna"/"pierwsza strona"?
Odpowiedź na nasz mail nas jednak bardzo zaskoczyła.
Wydaje mi się, że fraza "w górnej, możliwie najwyższej części strony" jest na tyle zrozumiana, iż nie chodzi nam o żadną podstronę tylko o stronę główną. Jeśli jednak miały Panie wcześniej w tej sprawie wątpliwości - istniała możliwość zapytania o tę sprawę. Natychmiastowo rozwiązalibyśmy wszelkie wątpliwości.
Regulamin musi być dokładny. Każde słowo się liczy do cholery. W ogóle co to ma być, że jeśli mamy wątpliwości to sobie możemy napisać? To nie nasza sprawa, bo nam to otwiera piękne drzwi do zrobienia tego, co chcemy, a nie tego, co każą wykonać! W każdym razie z portalem się rozstałyśmy nie otrzymując nic w zamian, a oni nasze dwa teksty mają...
Afera na grupie, afera na stronie
Na grupie blogerów zaczytanych padło pytanie "czy warto współpracować z portalem Sztukater". Część osób wypowiedziało się, że nie (podając powód), inni napisali, że są zadowoleni z współpracy. Do dyskusji dołączyła jednak Pani Kamila (ta sama osoba, z którą wcześniej korespondowałyśmy) i udostępniła tekst, który pojawił się na fanpage'u portalu.
"Na fb, forach, w sieci i po za nią trwa debata... Sztukater jest zły,
Sztukater wyzyskuje... A zastanowiliście się, że praca, którą
wykonujemy jest również naszym wkładem, za który nam nie
płacą? Blogerzy wypisują, że ich bezcenne teksty mają wartość...
Że im się należy, że oni muszą dostać bo jak nie, to zabiorą zabawki
i pójdą do innej piaskownicy! Wydawcy są źli, portale są złe...
Wszystko jest fuj! Za to blogosfera jest cacy, sława sprawia,
że idea blogosfery stała się dla wielu dochodowym interesem,
skoro obecnie się płaci za wszystko, to dlaczego nie płacić blogerom
za teksty! Zatem Moi drodzy, małe rozliczenie... działań Sztukatera!
Ilość wysłanych książek łącznie z ostatnich 3 lat!
3876 tytułów nieodpłatnie przesłaliśmy Wam drodzy blogerzy do tzw. zrecenzowania!
Wartość?
3876 sztuk = 116280 zł (cena średnia za pozycję wydawniczą wynosiła 30 zł)
Koszt wysyłek?
15670 zł (tyle wydaliśmy na Pocztę Pl.)
Czas spędzony na administrowaniu portalu?
Bezcenny!
Ilość kontroli skarbowych?
27 odwiedzin (pozdrawiam Panie z urzędów kontrolujących)
Czas poświęcony na rozmowy telefoniczne?
2786 h 37 min
Dochód z działalności Sztukater.pl?
0 zł
Ilość osób, które odeszły z naszej redakcji?
587 martwych dusz!
Ilość osób pozostających w redakcji?
59 osób, wspierających nasze działania!
Ilość spotkań autorskich od początku naszej działalności?
598 spotkań autorskich, za które nikt nikomu nie płacił!
Ilość imprez masowych?
98 imprez, które współtworzyliśmy!
Ilość nagród rozdanych w konkursach?
1578 nagród (w tym książki, płyty dvd, seriale i gadżety)"
Moim zdaniem sama ilość osób, które zakończyły współpracę z portalem (587) mówi sama za siebie. Mogliby jeszcze napisać ile osób, które nie są blogerami, wchodzą na ich portal, bo prawdę mówiąc jestem tego bardzo ciekawa. No i na dodatek mam status "martwej duszy".
Zatem moi drodzy, zrozpaczeni, poszkodowani przez życie blogerzy, zanim zaczniecie spamować grupy na FB, jacy to jesteśmy źli a jacy Wy cacy, zastanówcie się, dlaczego stajecie się potworami, raniącymi ludzi, którym zależy na dostępie do kultury w formie nieodpłatnej, którzy się starają, wierzą w ideały i piękno tego świata!
Osoby z nami współpracujące, uderzcie się w pierś, zastanówcie się, czy współpraca z nami była taka kiepska... Nikt Was nie trzymał na siłę, odeszliście na własne życzenie, zostaliście wywaleni za olewactwo (albo nie zapytanie się o niedokładność w regulaminie)! To że jesteśmy frajerami, to nie znaczy, że przez Wasze szkalowanie na grupach mają cierpieć ludzie, którym naprawdę zależy na zmianach w tym niezwykle skomercjalizowanym kraju.
Więc... Komentarza chyba już nie trzeba.
* Żeby było jasne... pisząc ten post nie obrażam autorki tekstu z serii "Środowych wieczorków", ani nie krytykuję jej poglądów. Za pomocą komentarzy do jej słów po prostu przedstawiam moje spojrzenie na sytuację.