Autor: Iwona Michałowska
Wydawnictwo: Videograf
Ilość stron: 255
Opis wydawcy: Ziemia, bliska przyszłość. Morza zalewają coraz większe części kontynentów, niszcząc cywilizację. Do zakładu wychowawczego w Arkadii trafia Helena. Ta młoda dziewczyna podobno kogoś zabiła, lecz nie zna szczegółów tej zbrodni, gdyż każda nowa więźniarka zostaje poddana wymazaniu pamięci w miejscu zwanym ciemnią. Amnezja nie jest jednak zupełna - w głowie Heleny majaczą skrawki wspomnień, z których próbuje odbudować swoją przeszłość.
W tej apokaliptycznej scenerii rozgrywa się opowieść o nadziei, moralności, a przede wszystkim o miłości rozkwitającej na gruzach świata. Helena broni się przed uczuciem do wychowawczyni Nadii, świadoma, że mogą z niego wyniknąć tylko kłopoty. Tymczasem w zakładzie dochodzi do zbrodni, która stawia pod znakiem zapytania dalsze losy bohaterek. Co się stanie z Nadią? Czy Helena dostanie szansę wyjścia na zewnątrz, by poznać swoją historię?
W tej apokaliptycznej scenerii rozgrywa się opowieść o nadziei, moralności, a przede wszystkim o miłości rozkwitającej na gruzach świata. Helena broni się przed uczuciem do wychowawczyni Nadii, świadoma, że mogą z niego wyniknąć tylko kłopoty. Tymczasem w zakładzie dochodzi do zbrodni, która stawia pod znakiem zapytania dalsze losy bohaterek. Co się stanie z Nadią? Czy Helena dostanie szansę wyjścia na zewnątrz, by poznać swoją historię?
Nasza opinia: Pierwsza strona zapowiada się całkiem nieźle. Pierwsze zdania powiedziały mi: "Ej stara, to będzie dobre!". Posłuchałam ich i uwierzyłam. Niestety mnie okłamały! Na początku jest nieźle, potem wszystko diabli biorą a na końcu człowiek się przyzwyczaja i da się wytrzymać. Nie chcę używać mocnych słów takich jak: "Pani Iwonie Michałowskiej starczyło pomysłów i zasobów językowych na pół strony.", ale niestety jest w tym trochę prawdy.
Siedzę. Czytam. Zwariuję. Zaraz zwariuję... Błagam, niech ktoś coś zrobi! Atakują mnie dziwne zwroty, ubogie słownictwo i niedociągnięcia! Czytam dwa zdania, muszę zrobić notatkę. Matko, czy uda mi się przeczytać chociaż jedną stronę bez konieczności spisywania uwag? Tak, udało się. Po jakichś 100 stronach niewiele się dzieje, a autorka popełnia nadal te same błędy.
Jak się przebrnie przez pierwsze 30 stron to potem nie jest najgorzej, zaczęłam się nawet trochę wciągać, ale to nie zmieniło mojego zabójczego tempa bliskiego 30 stronom na godzinę... "Arkadii" nie czyta się szybko i lekko, nie wiem w czym leży problem, bo język nie jest trudny, ale po prostu tak jest. Zmęczyłam się tą lekturą.
Dziewczyna popełniła jakieś ciężkie przestępstwo, którego notabene nie pamięta, bo wymazali jej pamięć, więc ma bordową tunikę i robi kartonowe pudła. Robi kartony, bo chyba kogoś zabiła, więc nie może robić drewnianych skrzynek jak jej koleżanki w niebieskich tunikach (one popełniły lżejsze przestępstwa i w nagrodę robią skrzynki!), ale Helena się tym nie martwi! Czasem może zrobić na kartonie pieczątkę, albo przykleić nalepkę! Nawet wiemy jakie nalepki przykleja Helena! Dam Wam cytat, bo wiem, że już nie możecie wysiedzieć z ciekawości, misiaczki. Uwaga, uwaga: "Czasem robi się pieczątki albo przykleja nalepki: "BURAKI", "JABŁKA", "OSTROŻNIE - SZKŁO". Niektórych kartonów się nie oznacza". Niektórych się nie oznacza! Co za emocje! Taka fabuła zasługuje na literackiego Nobla!
W zakładzie są związki lesbijskie. W sumie nic dziwnego. W zakładzie są same kobiety, wychowanki przeszły przez ciemnię, nie pamiętają nic z dawnego życia, albo jakieś małe skrawki. To jednak nie wysuwa się zbytnio na pierwszy plan, no oczywiście zakochanie głównej bohaterki w wychowawczyni wspomniane w opisie wydawcy (żeby nie bylo, że to ja spoileruje) zajmuje trochę większą część, ale przez połowę książki te związki stanowią delikatne tło.
W książce pojawiło się parę denerwujących zwrotów. Moim numerem jeden w tej kategorii jest "Później się dowiem...". Nie rozumiem ani troszeczkę (może ktoś mnie oświeci w komentarzu?) po jakiego grzybka tego używać. Jak się potem dowie, to się potem dowie. Gdyby to był jeszcze narrator abstrakcyjny, ale nie. Główna bohaterka, narracja pierwszoosobowa i mówi, że są kamery, że z noktowizorem, ale ona to się dopiero później dowie. Teraz jeszcze nie wie. Trochę jak spoiler, trochę jak wspomnienia bohaterki... Ni pies, ni wydra, ale na kształt świdra to też nie jest. Zapisując numery stron, uznałam, że można by zrobić z tego coś w rodzaju pijackiej gry. Czytamy książkę jednym tchem i za każdym razem, gdy w tekście pojawi się "Później się dowiem" pijemy. Może gdybym to stosowała "Arkadia" wydałaby mi się lepsza, bo już na pierwszej stronie tekstu pojawia się mój ulubiony zwrot. Naprawdę, pokochałam go tak bardzo, że chyba przepiszę wszystkie cytaty z nim, oprawię w ramki i powieszę nad łóżkiem.
Drugą denerwującą sprawą w "Arkadii" (na szczęście pojawiającą się w mniejszym natężeniu) jest poprawianie się. Moim znajomym ciężko mi było wytłumaczyć o co chodzi, więc Wy - moi kochani czytelnicy pozbawieni mojej gestykulacji z mnóstwem możliwości - dostaniecie ode mnie od razu cytat. A cytat brzmi następująco: "W tajniki więziennego, przepraszam, zakładowego życia wprowadzają mnie trzy towarzyszki z celi, to znaczy z pokoju. Na dolnych pryczach, zwanych łóżkami, śpią Sonia i Paula.". Bum! Pozamiatane! Co się stało? Autorka TRZY RAZY w ciągu jednego zdania się "poprawiła". Rozumiecie moje negatywne emocje, czy potrzebujecie więcej fajniusich cytatów?
Tak, żeby podsumować dwa poprzednie akapity powiem, że takie zwroty mogą się zdarzać, dobrze. Każdy autor ma jakiś swój styl pisania. Tylko błagam! Autorzy moi kochani, jak to się pojawia raz na jakiś dłuższy czas to jest ok, ale jeśli wciskacie to kilka razy na stronie, czy w zdaniu to ma się Was ochotę bardzo mocno przytulić. Za szyję. Drutem kolczastym.
Chcecie wiedzieć coś więcej o ciemni, która wymazuje pamięć? Tylko nie tej normalnej przez którą przechodzi każda osoba trafiająca do zakładu, tylko takiej ciemni, do której trafiają Ci, którzy wyszli na przepustkę i nie wrócili na czas. Wiola zaraz Wam wytłumaczy! Czekajcie, zaraz znajdę... O, mam! "-To, co z nimi robią, to ciemnia do kwadratu. Wychodzisz z niej totalnie ogłupiona, nie znasz świata, nazwanie najprostszej rzeczy sprawia ci trudność. Jesteś jak dziecko z dżungli i mogą z tobą zrobić wszystko. Jesteś megacwelem." Megacwelem! Jaki wyrafinowany neologizm słowotwórczy! Leśmian i Lem mogliby się uczyć od Pani Iwony Michałowskiej!
Dobrze ja rozumiem, że więźniarkiprzepraszamwychowanki nie mówią idealną polszczyzną, ale do jasnej Anielki, ciemnia do kwadratu i megacwel? Kto tak mówi? No kto? Chyba, że to slang więziennyprzepraszamzakładowy. W takim razie przepraszam.
Uwaga, uwaga! Drogi wydawco, opisy nie mają być streszczeniami. Tak tylko przypominam. Ten opis należy do tych, które zdradzają nam co najmniej połowę. Czemu, kochany wydawco, nie mogłeś napisać, że Helena po prostu się zakochuje? Czemu powiedziałeś mi od razu, że zakocha się w Nadii? Przez to tylko czekałam aż się poznają i zaczną spędzać więcej czasu razem.
Ach, jak ja uwielbiam zaznaczanie w książce z gatunku fantasy, czy science fiction informacji, że wszystko jest fikcyjne. Naprawdę, zawsze myślę, że w powieściach mam prawdziwe wydarzenia, a nie jakieś zmyślone. Szkoda, że u Tolkiena to nie jest zaznaczone, bo myślałam, że Śródziemie istnieje i chciałam pojechać do Rivendell, żeby poślubić jakiegoś elfa... Przepraszam bardzo, może się czepiam, ale w miejscu gdzie zwykle znajduje się dedykacja w książce Pani Iwony Michałowskiej mamy następujący tekścik: "Wszystkie postacie, narody, wydarzenia i miejsca w tej książce są zmyślone i nijak się mają do rzeczywistych. Prawdziwe są tylko uczucia". Ojejku... Jakie to słodkie... Tylko uczucia są prawdziwe... A to, że postaci mają ręce i nogi to już fikcja? Filmy, które oglądają bohaterowie, czyli między innymi "Co gryzie Gilberta Grape'a?" i "Zabójstwo Jesse'ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda" też nie istnieją? Hm, najwidoczniej jestem chora psychicznie i je sobie wyobraziłam na ekranie...
Chyba troszkę rozumiem to podkreślenie przez autorkę, że wszystko jest fikcyjne, bo mapka na początku książki od razu skojarzyła mi się z Polską. Tylko tak trochę zalaną, że cały wschód przykrywa Mały Bałtyk. Od zachodu graniczy z Niderlandem, a od południa z Bohemią. No i w okolicach Wrocławia mamy Wracisław. Może po prostu Iwona Michałowska nie chciała się przyznać do chęci zalania morskimi wodami naszych wschodnich sąsiadów dlatego podkreśliła fikcyjność swojej twórczości?
Teraz czytajcie. Będzie jeden pozytyw w tej recenzji! Spodobał mi się sposób opisywania przez Iwonę Michałowską chwil kiedy Helena myślała o Nadii. W pierwszoosobowej narracji zwracała się cały czas do Nadii wprost, nie myśląc, że ona cośtam, tylko ty cośtam. Przykładzik już do Was leci: "Kilka dni później posyłasz po mnie i oto znów wdycham zapach książek, kurzu, świeżego powietrza zza moskitiery i twoim perfum."
Pani Iwona Michałowska przypomniała mi czemu przez bardzo długi czas nie czytałam polskich autorów i czemu wiele osób tego nie robi. Naprawdę, tym razem serio, serio, przepraszam autorkę za to co mówię, ale inaczej nie mogę. Może to nie jest dno i wodorosty, ale "Arkadii" bardzo blisko do tego. Bardzo blisko. Bardzo.
Podsumowując, jest to książka dla osób o silnych nerwach, nie bojących się braku urozmaicenia w środkach językowych. Zdaje mi się, że napisałam wszystko co miałam do powiedzenia o "Arkadii". Mam nadzieję, że następnego dnia po publikacji tej recenzji będę jeszcze żyła. Jeśli nie to wiedzcie, że Was kocham bardzo mocno i Queen Dee też, ale jej się nie będzie chciało przeczytać pewnie.
Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Videograf