środa, 29 stycznia 2014

Wywiad z blogerem #2 - Paulina Kwiatkowska - Blog lifestylowy


Od poprzedniego wywiadu minęły już dwa tygodnie. Coś za szybko ten czas leci... W każdym razie liczba, która w tym roku nas nie opuści, czyli 14, wskazuje, że czas na kolejny wywiad. Naszą drugą ofiarą jest Paulina Kwiatkowska, która jeszcze do niedawna prowadziła blog Book & Cooking, a teraz posiada autorski blog lifestylowy. 
Wywiad zaczęła Queen Dee. Zobaczcie jakie pytanie postawiła Paulinie jako pierwsze...

Queen Dee: Na swoim blogu masz teksty między innymi o książkach, filmach, gotowaniu... Masz coś, o czym najbardziej lubisz pisać?

Paulina Kwiatkowska: Tak, o tym, co przydarzyło mi się pewnego dnia, może teraz, a może przed kilku laty. Czasem, widząc coś lub nie mogąc zasnąć, jakaś myśl wpada mi do głowy i kiełkuje, powstaje w mojej głowie wizja postu, potem jakiś szykowny tytuł i jest !
A z wymienionych miłością największą darzę chyba gotowanie ( uwielbiam jeść ), czytać też lubię, a filmy ostatnio znów wróciły do łask, bo skończyły się programy kulinarne, które ubóstwiałam oglądać ;)
Wszystkie dziedziny są mi bliskie, inaczej nie miałabym serca, by o nich pisać.

QD: Kiedyś pisałaś jedynie o książkach i gotowaniu - co w takim razie spowodowało zmianę bloga na lifestyle'owy?

Paulina: Muszę przyznać, że zakładając bloga nie miałam dalszej wizji co do jego rozwoju. Z każdym miesiącem jednak wejść przybywało, ja oczekiwałam od siebie coraz więcej, aż w końcu... przejadło mi się to jedzenie ;) Poza tym jestem normalną dziewczyną, która oprócz gotowania i czytania lubi też wyjść w jakieś ciekawe miejsce, czy obejrzeć film. Niestety, ale zawężona nazwa Book and Cooking mi to nie umożliwiała. Stąd pomysł przejścia na własną domenę, który dojrzewał we mnie już od lipca. No i stało się. Zostałam blogiem lifestylowym :)

QD: Czy myślisz, że w twoje ślady pójdą także inni blogerzy?

Paulina: Sądzę, że tak. Cała elita blogosfery już na zeszłorocznym Blog Forum Gdańsk przewidywała taką kolejność rzeczy i jak widać dużo się nie pomylili. Na samych blogach książkowych można zauważyć teraz odejście od samych książek, a pójście w stronę także gier planszowych, czy wpisów życiowych, a także filmów i seriali.
Poza tym blogi lifestylowe sądzę, że będą się cieszyły coraz większym powodzeniem, bo każdy w nim znajdzie coś dla siebie z wielu dziedzin.

QD: Czy sama przed obejrzeniem jakiegoś filmu, czy sięgnięciu po książkę czytasz wpierw opinie o niej, które pojawiają się na innych blogach czy portalach?

Paulina: W sumie to nie bardzo lubię to robić, bo niektórzy zdradzają za dużo i zaś nie mam niespodzianki. Patrzę tylko na ocenę. A propo właśnie kupowania z polecenia, to kilka razy już się przejechałam. Wszędzie same ochy i achy, ja kupuję, a tu... tego się czytać nie da ! Dlatego też do recenzji kolegów blogerów podchodzę z pewną rezerwą. Nie oznacza to oczywiście, że wszyscy polecają każdą pozycję, jak leci.

QD: Uważasz, że takie nadmierne zachwalanie jest czegoś skutkiem, czy po prostu różnicą gustów?

Paulina: Może lepiej będzie, jak nie powiem, co sądzę na ten temat, gdyż chcę jeszcze trochę poblogować ;)

QD: Co sądzisz na temat współpracy blogerów książkowych z wydawnictwami? Jest to korzystne dla obu stron?

Paulina: Sądzę, że to świetna inicjatywa ze strony Wydawnictw, że zdecydowały się współpracować z Blogerami. Blogerzy mają nowości, rynek się rozwija, bo jak się napatrzysz na 1 pozycję w iluś miejscach to w końcu ją kupisz ( wiem po sobie ), a Wydawnictwa chyba też są zadowolone, skoro coraz większym zaufaniem nas darzą.
Czy korzystne? Pewnie tak, korzyści są można by rzec obopólne.

QD: W jaki sposób podjęłaś pierwszą współpracę? Sama napisałaś do jakiegoś wydawnictwa, czy to ono przejęło inicjatywę?

Paulina: O ile dobrze pamiętam sama napisałam, gdyż uważałam, że moje wyświetlenia są zadowalające i że ta współpraca może być korzystna dla obu stron.

Small Metal Fan: W jakim stopniu liczy się dla Ciebie estetyka bloga? Poświęcasz dużo czasu i uwagi szacie graficznej, czcionce itp., czy uważasz, że nie ma to znaczenia?

Paulina: Powiem tak. Ja się do html'u nie biorę. Mam od tego swoich specjalistów :) Ostatni szablon na rok bloga wykonała dla mnie Hafija (http://www.hafija.pl ). Ja ewentualnie wprowadzam drobne zmiany typu dodanie zdjęcia lub inne takie minimalne korekty.
Obecny szablon wykonany przez Agatę jest bardzo czytelny i minimalistyczny. Bardzo mi to odpowiada. Estetyka bloga oczywiście jest ważna, bo w jakimś stopniu świadczy też o jego prowadzącym. Jeżeli będzie nieprzyjaźnie nikt nie będzie chciał wchodzić na takiego bloga, więc trzeba też myśleć o czytelnikach:)

SMF: Czyli uważasz, że estetyka bloga ma wpływ na liczbę czytelników. Co oprócz niej według Ciebie sprawia, że ludzie chcą wracać na Twoją stronę?

Paulina: Przepisy :D wydaje mi się, że blog jest teraz tak ,,skomponowany", że właściwie każdy znajdzie coś dla siebie. Z ankiety na koniec roku wynikło, że wchodzą raz na 3 dni, więc myślę, że to nie jest zły wynik ;)

SMF: Miewasz dni, w które nie masz żadnych chęci do napisania posta, choć wiesz, że powinnaś coś naskrobać?

Paulina: Nie, bo zawsze mam kilka w zapasie ;) Dlatego nie mam takiego problemu. Poza tym teraz już czuję się w obowiązku, żeby pisać codziennie. Zresztą od początku tak było.

SMF: Masz coś co daje Ci szczególną motywację, oprócz poczucia obowiązku?

Paulina: Radość z tego, że ktoś to czyta i wchodzi, czeka. Dzięki blogowaniu poznałam wiele cudownych osób, z którymi nieraz gadamy tak namiętnie, że aż nam wszystkie komunikatory blokują, a my znajdujemy inny sposób :D

SMF: Piszesz, że dzięki blogowaniu poznałaś wiele osób. Jak układają się Twoje kontakty z innymi blogerami? Śledzisz ich wpisy?

Paulina: Muszę przyznać, że na początku czytałam bardzo dużo blogów. Teraz mam swoich 5 ulubionych (http://www.paulinakwiatkowska.pl/2013/12/najulubiensze-blogi.html), nie oznacza to jednak, że innych nie czytam dorywczo. Poza tym takie spotkania to świetna okazja na wyjechanie gdzieś dalej lub bliżej i przy odrobinie szczęścia poznanie kawałka Polski ;)

SMF: Czyli wg Ciebie spotkania z ludźmi, których poznałaś dzięki blogowaniu są dobrą okazją do wyjechania gdzieś. Lubisz podróżować?

Paulina: Szczerze powiedziawszy to wolę krótsze, niż dłuższe podróże. Męczy mnie przejazd, bo w określonym miejscu mogłabym siedzieć tygodniami, jeśli mi się spodoba.

SMF: I ostatnie pytanie: planujesz coś szczególnego na najbliższe miesiące? Zamierzasz coś zmienić na blogu, wprowadzić coś nowego?

Paulina: Tak, razem z Darią i Martyną planujemy dużą inicjatywę, jaką będzie Blogowe WOW (http://blogowewow.blogspot.com ). Z wyglądu może delikatnie zmiany, jeżeli Agatka znajdzie chwilkę. Zamierzam poruszać więcej ciekawych tematów z lifestylu. I pisać, pisać, pisać ku uciesze gawiedzi :D

Paulina Kwiatkowska o sobie: Studiuję 3 rok Filologii Rosyjskiej w Bydgoszczy. Blog to można powiedzieć moje 2 życie, nie wiem, jak mogłam funkcjonować bez niego. Wszak dostarcza mi on tylu wrażeń :)

sobota, 25 stycznia 2014

Co SMF zachomikowała na swojej półce?

Dołączyłam do wyzwania Uporać się z własnymi zbiorami Diany Górskiej z bloga Po uszy w książkach. Polega ono - jak sama nazwa wskazuje - na uporaniu się z własnymi zbiorami. Ja w poprzednim roku i jeszcze wcześniejszym nazbierałam całkiem sporo. I taka książka czeka na półce i czeka, aż wreszcie nastanie jej kolej, tylko kiedy? Przecież ciągle pojawiają się nowe. Dlatego uznałam to wyzwanie za idealne dla mnie. Może wreszcie półka książek do przeczytania troszkę opustoszeje?


Pod spodem są zdjęcia stosów z książkami, które zdobyłam przed końcem 2013 roku i wciąż nie zostały przeze mnie przeczytane. Po przeczytaniu będę je skreślać i pod koniec tego roku sprawdzę jak dużo udało mi się osiągnąć.


Egzemplarze recenzenckie (troszkę się ich nazbierało :D):
-"Dziewiąty mag" (recenzja)
-"Cienioryt" (recenzja)
-"Królestwa Nashiry. Marzenie Talithy" (recenzja)
-"Wilcza księżniczka" (recenzja)
-"Arkadia" (recenzja)
-"Chłopcy 2. Bangarang" (recenzja)
-"Trening umysłu dla bystrzaków" (recenzja)





Książki kupione i dostane w 2012 i 2013:
-"Łza"
-"Władczyni snów"
-"Niemożliwe"
-"Więzień labiryntu"
-"Żelazny cierń"
-"Alicja w Krainie Zombi"






Dostane i kupione w 2013 c.d.:
-"Koło kwintowe"
-"Nie przejdziemy do historii" (recenzja)
-"Wyszedł z domu"
-"Wiatr od Armoryki"
-"Kod druidów i sekrety Celtów"
-"Magia celtycka"
-"Alicja w krainie rzeczywistości"
-"Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu"
-"Mistrzowie gitary"



Może też się do nas dołączycie i spróbujecie pokonać swoje zachomikowane zbiory? :)

piątek, 17 stycznia 2014

Recenzja książki "Przepraszam, czy tu straszy?" - Marcin Przewoźniak

Tytuł: "Przepraszam, czy tu straszy?"
Autor: Marcin Przewoźniak
Ilustracje: Katarzyna Kołodziej
Wydawnictwo: Papilon
Ilość stron: 128
Opis wydawcy: Niedaleko za miastem, tam, gdzie ulica zmienia się w szosę, a za supermarketem zaczyna się gęsty las, stał biały dworek z brązowym dachem. Choć od dawna nikt w nim nie mieszkał, chuligani omijali go szerokim łukiem. Żaden z nich nawet nie próbował wybić szyby ani bazgrać sprejem po ścianie. No dobrze, może któryś próbował, ale dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze uciekał z krzykiem do domu, a potem - wyobrażacie to sobie? - stary koń w bluzie z kapturem tulił się do swojej mamy, chlipał i pytał, czy aby na pewno drzwi wejściowe zamknęła na wszystkie zasuwy.
Zapraszamy do domu z duszą na ramieniu!
Niezwykła i zabawna książka dla dzieci lubiących dreszczyk emocji.
Fascynująca historia, która dzięki trzymającej w napięciu akcji rozwinie w dziecku manię czytania.
Pobudzające wyobraźnię ilustracje.
Inspiracja do zabaw i zajęć ćwiczących czytanie ze zrozumieniem.
Nasza opinia: Zapracowany pan Poświatowski postanawia kupić nowy dom dla całej rodziny. Jest jednak tak zajęty pracą, że nie zwraca uwagi na to, co pokazuje mu agent. Ku zdziwieniu agenta wybiera nawiedzony dworek, którego od wielu lat nikt nie chciał kupić. Powód jest prosty - po prostu nie zwrócił uwagi na duchy. Dworek zamieszkuje rodzina Zaświatowskich, która nie chce, aby ktokolwiek zamieszkał razem z nimi. Próbuje wystraszyć na wszelkie sposoby ekipę remontową i Poświatowskich, ale z kiepskim efektem. Duchy nie umieją straszyć współczesnych ludzi. Są ciągle czymś zajęci. Facebookiem, telewizją, telefonami...

Niestety, jak wiadomo, wiele osób nie wierzy w duchy. Dlatego, kiedy dzieci państwa Poświatowskich mówiły nauczycielce w szkole co dzieje się w domu, zostały wysłane do psychologa. Otrzymały dość łatwą do przewidzenia opinię. "(...) Oskar i Julka wyszli z gabinetu (...) z pisemną opinią, że cierpią na nerwicę, zaburzenia emocjonalne, brak umiejętności odróżniania prawdy od kłamstwa oraz ADHD." Kot rodziny Poświatowskich zaprzyjaźnia się z duchem myszy, lecz rodziny wciąż ze sobą walczą. Zaświatowscy straszą, a Poświatowscy używają promieni podczerwonych, transformatorów, paralizatorów induktorów, generatorów oraz latarek i chińskich radyjek. Okazuje się po prostu, że duchy niezbyt dobrze znoszą elektryczność. Jak to w książce dla dzieci wszystko kończy się dobrze.

"-Zaraz oszaleję. Własne dziecko wpędza mnie do grobu - jęknął pan Zaświatowski.
-A to ciekawe mężu. Przypominam łaskawie, że spoczywasz w grobie dokładnie od dwustu lat"

Ciężko mi określić dla jakiej grupy wiekowej dobra będzie ta książka. Chyba nie da się tego zrobić w przypadku takich pozycji, bo każde dziecko jest inne. Dla niektórych 6-latków duch bez głowy albo, trzymający serce, któremu z ust wyfruwają nietoperze nie będzie straszny, ale znajdą się 9-latki, które nie zasną z powodu takiej książki. Tutaj musicie po prostu zdecydować sami. Znacie trochę dziecko, któremu zamierzacie dać prezent, więc zastanówcie się najpierw, czy to książka dla niego. Wiem, że ja kiedy miałam 5 lat czytałam wszystko, ale uwielbiałam historie o duchach, wampirach i innych takich tajemniczych rzeczach, ale moja młodsza siostra w tym samym wieku na sam fakt, że w książce były węże reagowała płaczem.

Książkę czyta się lekko i przyjemnie. Zastanawia mnie tylko po co autor napchał do niej te wszystkie transformatory, induktory, generatory, zaburzenia emocjonalne, ADHD. Wiele dzieci może tego nie zrozumieć, a to nie ma jakiegoś kluczowego wpływu na akcję. Zamiast tych wszystkich -orów naprawdę mogłoby być tam coś innego, a zaburzenia emocjonalne? Aż mi się słabo zrobiło... Zaraz jakieś dziecko naprawdę będzie znerwicowane, bo po przeczytaniu tej książki uzna, że jak powie w szkole coś o duchach to jest jakiś chory psychicznie. Pomijając tę kwestię, momentami czułam się jakby "Przepraszam, czy tu straszy?" pisało dziecko. W pewnych momentach styl Marcina Przewoźniaka przypominał mi 'sztukę' o szacunku dla psów, którą napisałam dla mnie i QD jak miałam 8 lat. Może po prostu byłam takim genialnym dzieckiem, że potrafiłam pisać jak dorosły autor?

"Kocia zemsta ma różne oblicza. Myszon zaczął się zastanawiać, czy duchy mają kapcie, w które można by nad ranem nasikać..."


Wydaniem jak zwykle Wydawnictwo Papilon się wykazało. Jest dobrze przystosowane do niszczycielskich mocy dzieciaków. Okładka jest bardzo solidna, twarda na pewno nie zniszczy się szybko w plecaku, czy w jakimkolwiek innym miejscu. Format jest duży (trochę mniejszy od A4). Strony są jasne, wykonane ze śliskiego papieru. Książka dobrze się otwiera, dzięki czemu wygodnie się ją czyta.
Ilustracje są kolorowe i estetyczne. Pojawiają się mniej więcej na co drugiej stronie. Są dosyć duże, wyraźne i myślę, że spodobają się dzieciom w wieku wczesnoszkolnym. Czcionka jest duża i wyraźna, bardzo dobra dla dzieciaków, które zaczynają same czytać.

Podsumowując, "Przepraszam, czy tu straszy?" jest przyjemną książką z dreszczykiem dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Jest napisana lekkim, prostym językiem. Czcionka jest duża, co jest dobre dla dzieci zaczynających samodzielnie czytać. Dwie rodziny żyjące w starym dworku, choć bardzo się różnią i na początku próbują ze sobą walczyć o dom na końcu zaprzyjaźniają się i żyją razem. Myślę, że jest to dobra książka taka dla zabicia nudy. Nie ma w niej jakichś wyjątkowych rzeczy, po prostu jest przyjemna.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 8/10 Queen Dee --/-- 

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Papilon

środa, 15 stycznia 2014

Wywiad z bloggerem #1 - Nasz Papierowy Świat

Wywiad brzmi ciekawie. A jeszcze bardziej interesująco staje się wtedy, gdy dzięki niemu możemy dowiedzieć się ciekawych rzeczy od kogoś, kogo cenimy. Z tego powodu, jako że z nowym rokiem powinno się wprowadzać coś nowego - postanowiłyśmy ruszyć z wywiadami. W każdym z czternastu wywiadów czternaście pytań, za każdym razem coś nowego o kolejnym blogerze. Po co się rzucać na głęboką wodę i męczyć autorów, gdy można dostrzec wiele ciekawych osób wśród blogerów książkowych? Ale co tu jeszcze będę opisywać i lać wodę - ruszamy z wywiadem do autorki bloga W Papierowym Świecie i serwujemy pierwsze pytanie, a brzmi ono:

Queen Dee: Zakładając bloga często jesteśmy pod wpływem nagłego impulsu, który mówi nam, że tak po prostu powinno być. Co skłoniło ciebie do założenia bloga, na dodatek o tak wąskiej tematyce jakiej są książki?

Ema Pisula: Moja historia założenia bloga nie jest oryginalniejsza niż innych blogerów, a wręcz bardzo do nich podobna. Mianowicie w wakacje całkiem przypadkiem sięgnęłam po książkę "Delirium" i oczarowała mnie ona do tego stopnia, że natychmiast zaczęłam szukać o niej informacji w Internecie. W ten sposób trafiłam na fejsbukowy fanpage Moondrive'a. Wszyscy wiemy, jak wyglądają ich kampanie reklamowe, a wtedy nagłaśniano akurat "Dotyk Julii". Zbliżały się moje urodziny i pomyślałam, że to może być świetny prezent (nie miałam wtedy wielkiego pojęcia o książkach, gatunkach czy czymkolwiek - po prostu lubiłam czytać i czytałam co wpadło mi w ręce). "Dotyk Julii" okazał się książką tak (jak na moje ówczesne gusta, teraz mam inne) rewelacyjną i oszałamiającą, że tak samo jak w przypadku "Delirium" wszczęłam poszukiwanie informacji o drugim tomie w Internecie. Tak trafiłam na jakieś blogi książkowe. Nie mam pojęcia, jakie dokładnie. Wtedy pomyślałam, że po prostu muszę, muszę, muszę podzielić się ze światem moimi odczuciami o "Dotyku...". Doświadczenia czy predyspozycji wielkich nie miałam, ale w ten sposób w kilka minut powstał blog Nasz papierowy świat. Wymyślenie nazwy nie sprawiło mi trudności i od razu było oczywiste, że to będzie blog tylko o książkach. Od zawsze kochałam czytać. Jednak w przeciwieństwie do innych (wnioskując po innych tego rodzaju wypowiedziach) nie pragnęłam tylko posiadania własnego kąta w Sieci - ja właśnie chciałam mieć czytelników, wyświetlenia. I chyba się udało.

Queen Dee: Cenisz sobie więc czytelników, którzy śledzą to co piszesz. Jak myślisz, co zachęca ich do ponownego wejścia na twoją stronę i zapoznania się z twoimi tekstami?

Ema Pisula: Nie mam pojęcia. W każdym razie pewne jest, że nie sposób pisania recenzji, bo rzadko kiedy jestem zadowolona ze swojego tekstu. Jest tak dopiero wtedy, kiedy opowiada ona o książce rewelacyjnej i wstrząsającej, którą oceniłam na 10. Ale dość ciężko mnie zadowolić, no i wychodzi i jak wychodzi. Myślę natomiast, że bardzo ważny jest dobór recenzowanej książki. Najlepsze wyniki, jeśli chodzi o wyświetlenia, przynoszą nowości. Wszyscy czytają też chętnie o znanych książkach, na recenzje zupełnie nieznanej (dodatkowo nieznanego autora) często spojrzy tylko kilkanaście osób. Czasem może to trochę zaboleć, ale przecież nikt nie będzie wybierał czytanej książki pod kątem dobrych wyników na blogu.

W takim razie uważasz, że recenzje książek na blogach nie promują tytułów, nawet tych wartościowych, gdy nie są one znane?

Uważam, że pojedyncza recenzja - choćby najbardziej entuzjastyczna - nic raczej nie wskóra. Może skłoni kilka osób, by poczytały o tej książce dalej (np. na LC), ale o większej skali chyba nie ma mowy... Co innego, kiedy wydawnictwo przykładowo wznawia jakieś klasyki - tak jak ostatnio MG dzieła sióstr Bronte. W blogosferze pojawia się ostatnio tyle opinii o ich książkach, że aż miło popatrzeć. Myślę, że taka (chyba możemy to tak nazwać?) akcja może zdziałać cuda :)

Czy przed zakupem książki sprawdzasz opinie o niej na blogach książkowych?

W pewnym sensie. Tak naprawdę rzadko kupuję książki, raczej wymieniam się czy (wy)pożyczam, ale kiedy już wejdę do księgarni, to 'znam' prawie wszystkie wystawione książki - w każdym razie z gatunków, które mnie interesują. Jest to zasługa miliona godzin spędzonych na blogerze. Więc jak mam już zamiar kupna jakiejś, to i tak wiem, jakie ma opinie, bez sprawdzania.

Masz jakąś książkę, której nigdy być nie wymieniła? Wiadomo, każdy ma chyba jakieś cudeńko, do którego może wracać cały czas.

No jasne! Więc przede wszystkim - "Przeminęło z wiatrem". Nie sprzedałabym jej za żadne skarby świata, nawet gdyby zaproponowano mi na własność największą bibliotekę świata. Gdyby nie było tam "Pzw", nie byłoby rozmowy... Moim zdaniem to najpiękniejsza książka na całym świecie, nie policzę ile razy czytałam jej poszczególne fragmenty (bo mam ulubione, do których wracam niemal codziennie - i znam je praktycznie na pamięć), bo książkę w całości póki co raz. Zmieniła mój cały światopogląd i stale mi pomaga. Gorąco polecam.
A dalej - "Delirium". Już dawno nie czytam takich gatunków książek, ale do "Delirium" mam wielki sentyment. To dzięki niej ciągiem przyczynowo-skutkowym założyłam swojego bloga, choć w zasadzie nigdy nie napisałam jej recenzji.
Miałabym też wieeeeelkie wątpliwości co do wymiany "Papierowych miast", "Wielkiego Gatsby'ego" i "Cukierni pod Amorem", ale tu pewnie nie byłabym już taka stanowcza.

Masz jakąś postać, którą podziwiasz? A może sama chciałabyś stać się taka, jak ona?

Mam, jest to Scarlett O'Hara - główna bohaterka "Przeminęło z wiatrem". Była odważna, cięta, miała gorące serce. Po każdym upadku się podnosiła i zawsze potrafiła zdobyć wszystko, co chciała. Jej zaklęcie "pomyślę o tym jutro" weszło do mojego codziennego słownika. I może fakt, że kłamała, mieszała i kręciła... ale tak, chcę być dokładnie taka jak ona.

Ciekawi mnie, jaka jest Twoja definicja dobrej książki, która na długo zapadnie ci w pamięć?

Hmm. Po pierwsze - wyrazisty główny bohater (a najlepiej to w ogóle wszystkie postacie). Po drugie - przesłanie. I po trzecie - wielka miłość. Jeśli autor zgrabnie połączy te trzy rzeczy, to więcej mi nie trzeba :)

Czy masz typ książek, które najlepiej Ci się recenzuje i masz na ich temat naprawdę dużo do powiedzenia, a uwagi wręcz piszą się same?

Nie, raczej nie mam takiego typu. Nie uważam jakichś określonych gatunków za łatwiejsze do recenzowania od innych - to po prostu kwestia gustów. Jeśli książka jest bardzo dobra (a najlepiej genialna!), to recenzja pisze się sama - choć zazwyczaj jest bardzo nieskładna i średnio zrozumiała dla kogoś postronnego. Podobnie jest, kiedy książka jest w przerażającym stopniu słaba - w ciągu kilkuset stron czytania możesz tak ją znienawidzić, że podczas pisania recenzji masz już setki argumentów na to. Najtrudniej jest, gdy książka jest przeciętna i nijaka - bo nie ma po prostu o czym pisać.

Miewasz momenty, gdy brakuje Ci weny do pisania? Jeśli tak - co wtedy robisz?

Miewam, i to bardzo często. Ale nie robię wtedy nic, bo chyba nic się zrobić nie da - po prostu wyłączam komputer i czekam aż przyjdzie. W końcu zawsze przychodzi. No i warto dodać, że lepiej pisze mi się recenzje w dzień - w nocy jakoś ciężej mi się skupić...

A co z czytaniem książek? Wolisz słodki ranek, czy tajemniczy wieczór? Wygrywa kanapa, łóżko, czy może biurko?

Zdecydowanie wolę wieczór - chociaż wolenie nic tu nie ma do rzeczy, bo i tak tylko wtedy mam czas. I wygrywa zdecydowanie łóżko (choć na kanapie w salonie też dobrze mi się czyta, tylko tam zazwyczaj ktoś jest i mi przeszkadza). Przy biurku jest mi niewygodnie, a kiedy staram się żeby zrobiło się wygodnie, to zazwyczaj po paru minutach zsuwam się z krzesła. Ale to właśnie przy biurku jest najlepsze światło, więc wybór jest dość ciężki.

Czy uważasz, że recenzje na blogach powinny być pisane oficjalnie, czy traktowane raczej luźno?

Chyba tak pół na pół. Bo jeśli będzie zupełnie luźno, to nikt nie potraktuje cię jak autorytet, który naprawdę może polecić wyłącznie dobre książki i tak dalej, a z drugiej strony jeśli będzie za oficjalnie, to kto to przeczyta? Trzeba znaleźć złoty środek.

Prowadzisz bloga o dosyć wąskiej tematyce – zajmujesz się książkami. Sądzisz, że w najbliższej przyszłości blogi książkowe mogą zmienić się w blogi ogólnie kulturalne, a później nawet lifestyle'owe?

Myślę że tak, bo sama coraz częściej recenzuje filmy. Zastanawiam się też nad recenzją płyty. Dzieje się tak, bo mam coraz mniej czasu na czytanie i myślę, że inni podobnie. Obejrzenie filmu czy przesłuchanie płyty zajmuje mniej czasu niż przeczytanie książki, chociaż jak dla mnie nie jest nawet w jednej trzeciej tak przyjemne. A jeśli nie ma się właśnie czasu, a nie chce się też, żeby blog podumierał, trzeba się w końcu na coś takiego zdecydować.

Prowadzisz bloga od ponad roku, a w samym 2013r. naskrobałaś trochę ponad setkę wpisów, co daje jeden wpis na cztery, czasem trzy dni. Jesteś zadowolona z takiego wyniku?

Jestem i to bardzo. Chociaż czuję, że teraz - w 2014 - wyniki będą o wiele gorsze (bo czytam około 3-4 książki na miesiąc, rok temu czytałam koło 7). Bądź co bądź nie są to jednak żadne wyścigi, a kiedy nie mam czasu na napisanie recenzji, publikuję coś innego. No i bloga nie prowadzę tylko dla siebie, ale też dla moich czytelników. Póki wchodzą na moją stronkę niezależnie od liczby publikowanych postów, już jestem w pełni szczęśliwa.

Czy w najbliższych miesiącach zamierzasz zaskoczyć czymś swoich czytelników?

Zaskoczyć to duże słowo, ale planuję zorganizować konkurs jak stuknie mi 200 obserwatorów, zastanawiam się nad nagrodami jeszcze, no i zamierzam też zrobić jakiegoś dużego posta o mojej nowej pasji, zupełnie nieksiążkowej, ale to niespodzianka :)

Ema o sobie: Wydaje mi się, że wiele nie da się o mnie powiedzieć - wszystko i tak sprowadzałoby się do tego, że mam 14 lat, kocham książki, muzykę i blogowanie, a bez tych trzech rzeczy nie przeżyłabym ani dnia.

wtorek, 14 stycznia 2014

Garść styczniowych premier :)

Przeglądałam różne strony z braku siły do robienia pożytecznych rzeczy i natknęłam się na kilka ciekawych zapowiedzi. Co prawda mamy już połowę miesiąca, ale są jeszcze książki, które czekają na premierę, a informacją o tym chciałam się z Wami podzielić. Tak więc nie przedłużając zbytnio.

Poza czasem - Alexandra MonirKiedy rodzinę Michele Windsor dotyka tragedia, dziewczyna zmuszona jest przeprowadzić się z Los Angeles do Nowego Jorku, gdzie mieszkają jej bogaci i arystokratyczni dziadkowie, których nie poznała nigdy wcześniej. W ich starym, pełnym rodzinnych sekretów domu przy Fifth Avenue, Michele odkrywa największą tajemnicę: dziennik jednej z jej przodkiń, który ma niesamowitą moc: przenosi ją w czasie do 1910 roku, kiedy to został napisany. Tam, na wytwornym balu maskowym, Michele poznaje młodego mężczyznę o intensywnie niebieskich oczach, który przez całe życie nawiedzał ją w snach. Zakochuje się w nim i rozpoczyna romans nie z tego świata.
Michele zaczyna prowadzić podwójne życie, próbując zachować równowagę pomiędzy swoim współczesnym, szkolnym życiem a ucieczkami w przeszłość. Kiedy jednak dokonuje straszliwego odkrycia, musi udać się w podróż w czasie, by uratować chłopaka, którego pokochała i zakończyć poszukiwania, które zdecydują o jej losie.


Tutaj moją uwagę przykuła okładka. Teoretycznie okładka zwykłej powieści młodzieżowej z elementem podróży w czasie, ale ma coś w sobie. Myślę, że dla miłośników podróży w czasie to czytadło idealne na zimowe wieczory. W dodatku w duchu naszego autorskiego wyzwania Wycieczka z czasem.
Premiera 15 stycznia!

Zaklinacz czasu - Mitch AlbomKsiążka, która dla wielu czytelników stała się inspiracją i impulsem do życiowych zmian.
Spróbujcie wyobrazić sobie życie bez odmierzania czasu.
Pewnie nie potraficie. Zawsze wiecie, jaki jest miesiąc, rok, dzień tygodnia. A jednak przyroda nigdy nie zwraca uwagi na czas. Ptaki się nie spóźniają. Pies nie patrzy na zegarek. Sarny nie martwią się kolejnymi urodzinami.
Tylko człowiek odmierza czas. Tylko człowiek odlicza godziny. I właśnie dlatego jedynie człowiek doświadcza paraliżującego strachu, którego nie zniosłoby żadne inne stworzenie. Strachu przed tym, że zabraknie mu czasu.


Ta książka nie dość, że przykuła moją uwagę okładką to ma coś w sobie. Coś co mnie do niej ciągnie i teraz nie mogę o niej przestać myśleć. Chyba po prostu będę musiała przygotować dla niej miejsce w biblioteczce.
Premiera 15 stycznia!


"Demon luster" - Martyna RaduchowskaJak pech to pech, w takich stanach nawet niebyt wyciąga ramiona.
Ida jest szamanką od umarlaków, a więc kimś pomiędzy medium a banshee. Nie ma wpływu na to, czyj zgon przepowie, ale z chwilą, w której doznaje wizji, staje się odpowiedzialna za duszę przyszłego zmarłego. Ma obowiązek ją chronić i zadbać, by bezpiecznie trafiła w zaświaty. 
W ciągu ostatniego roku nad wyraz często przekonywała się, jak kłopotliwe jest posiadanie szóstego zmysłu.
Teraz pora zmierzyć się z Kusicielem, znanym jako Demon Luster.


"Demona luster" jestem po prostu ciekawa. Podoba mi się pomysł na książkę, przeczytałam parę słów o autorce i intryguje mnie to jaka jest ta książka.
Premiera 17 stycznia!



"Maybelline" - Sharrie WilliamsCiepła i romantyczna opowieść o barwnych ludziach - czterech pokoleniach rodziny Williamsów, twórców imperium kosmetycznego Maybelline. 
Dziedziczka imperium Maybelline opowiada o losach barwnych krewnych na tle burzliwej historii XX wieku:
- o powiązaniach potentatów kosmetycznych z gwiazdami Hollywood i ustosunkowanymi postaciami amerykańskiego życia społecznego w okresie I i II wojny światowej;
- o umiejętnym wykorzystywaniu zmian w obyczajowości i sytuacji materialnej kobiet do inspirowania i napędzania rozwoju firmy.

Okładka od razu przyciągnęła mój wzrok, no i jestem ciekawa jak powstawała tak wielka firma kosmetyczna jak Maybelline. Choć QD może z bólem potwierdzić, że nie jestem zwolenniczką mocnego makijażu, to coś tam zawsze się przewinie przez moje ręce i zostanie na twarzy.
Premiera 15 stycznia!


"Walt Disney. Potęga marzeń" - Bob Thomas "Walt Disney. Potęga marzeń" to książka znanego biografa Boba Thomasa, poświęcona jednemu z największych marzycieli i wizjonerów ubiegłego wieku! Jak udało się biednemu chłopakowi z małego miasteczka, stworzyć jedną z największych korporacji rozrywkowych na świecie - The Walt Disney Company? To przemawiająca do wyobraźni opowieść o tym, jak ważne są w życiu marzenia i determinacja by dążyć do ich spełnienia. Wydanie biografii zbiega się z premierą filmu "Ratując Pana Banksa" - opartej na faktach opowieści o kulisach powstawania jednej z oscarowych produkcji Walta Disney'a "Mary Poppins"; Walt Disney, zabiegał o prawa do ekranizację postacji stworzonej przez P. L. Travers prawie 20 lat!

To wśród tych wszystkich książek chyba najbardziej wyczekiwana przeze mnie premiera. Jak tylko się dowiedziałam, że wychodzi nowa biografia Walta Disney'a znalazła się na mojej liście must have. Nieważne, czy ktoś mi ją da, czy pójdę do księgarni i sobie kupię. Po prostu muszę ją mieć.
Premiera 15 stycznia!

A Wy? Na co czekacie w tym miesiącu? Coś z powyższych, czy coś zupełnie innego?

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Recenzja książki "Etyczna manipulacja" - Agnieszka Ornatowska

"Etyczna manipulacja" - Agnieszka OrnatowskaTytuł: "Etyczna manipulacja czyli jak sprawić, żeby ludzie naprawdę Cię lubili" Wydanie II rozszerzone
Autor: Agnieszka Ornatowska
Wydawnictwo: Helion, Sensus
Ilość stron: 143
Opis wydawcy: Umiejętność nawiązywania dobrych kontaktów z innymi i przebywanie w otoczeniu życzliwych ludzi to rzeczy szalenie istotne dla jakości naszego życia. Tylko w bezpiecznym, pełnym pozytywnych emocji otoczeniu możemy w pełni rozwinąć swoje zdolności, wykorzystać potencjał, osiągnąć spokój ducha i harmonię. Jednak zyskiwanie powszechnej sympatii to sztuka, która nie każdemu się udaje. Jeśli chcesz dołączyć do grona szczęśliwców mających wokół siebie mnóstwo wiernych przyjaciół, dobrych kolegów i uczynnych znajomych, pora zmienić front i zacząć działać na swoją korzyść. Pomoże Ci w tym nowe wydanie książki Agnieszki Ornatowskiej. Znajdziesz tu wszystkie powody, dla których czasem można, a nawet należy posłużyć się niewinną manipulacją. Sprawdzisz, co przyciąga do Ciebie innych ludzi. Nauczysz się zmieniać świat wokół siebie w taki sposób, by inni czuli się z Tobą lekko i radośnie. Poznasz istotne sekrety komunikacji werbalnej i niewerbalnej — odkryjesz, co zniechęca, a co zachęca do kontaktów z Tobą. Dowiesz się także, jak pielęgnować przyjaźń, by nigdy się nie skończyła, i poczytasz o najbardziej lubianych ludziach. A wisienką na torcie będzie zapis pewnego seansu hipnotycznego… Czytaj i zmieniaj świat!
Jeżeli:
-szukasz sposobów na zdobywanie nowych przyjaciół
-chcesz nauczyć się lepiej dogadywać ze swoimi znajomymi
-chcesz poznać najskuteczniejsze i najnowocześniejsze metody komunikacji z innymi
-oraz dowiedzieć się, jak sprawić, żeby Twój świat był pełen ludzi, którzy naprawdę Cię lubią masz przed sobą najlepszy przewodnik!
Żyj pięknie i słonecznie!
Nasza opinia: Chyba każdy z nas chciałby być lubiany. Chciałby, żeby ludzie chcieli spędzać z nim czas, rozmawiać i poświęcać swoją uwagę, jednak wiele osób tego nie potrafi. Jakby się nie starali mają tylko dwie, trzy osoby, z którymi w ogóle rozmawiają. Przecież tak nie musi być. Wiele z Was w tym momencie pewnie powie, że nie da się zmienić charakteru, że już takim się jest i będzie zawsze. Nie ma w tym zbyt wiele prawdy. Kiedyś, jeszcze długi czas przed sięgnięciem po "Etyczną manipulację", byłam małą, szarą, zakompleksioną myszką. Zawsze wśród ludzi siedziałam cicho i ciężko mi było poznać kogokolwiek. Teraz jak o tym myślę, aż ciężko mi uwierzyć, że to było zaledwie rok temu. Mnie udało pomóc sobie samej znajdując problem, a czytając tę książkę zobaczyłam, że szłam dobrą drogą, a ona pokazała mi jak iść dalej.

"Wszystko w Twoim życiu jest względne i tak naprawdę to Ty tworzysz swoją rzeczywistość."

Autorka pisze w taki sposób, że po pierwszych kilku zdaniach miałam wrażenie, że bardzo dobrze ją znam. Jest w jej piórze coś lekkiego i przyjemnego. Coś takiego, że mimo tego, że ta książka jest poradnikiem, to nie mogłam się od niej oderwać. Nic dziwnego, że ludzie, którzy ją poznają nazywają ją "słoneczkiem". Myślę, że gdybym ją zobaczyła, miałabym podobną opinię.

Agnieszka Ornatowska zwraca się do czytelnika wprost, na "ty".  To sprawia, że czytelnik czuje się jakby "Etyczna manipulacja" rzeczywiście była napisana specjalnie dla niego. Jest w tym trochę prawdy. Autorka pisze, że dzięki tej książce staniemy się jak Ona. Ludzie będą chcieli z nami rozmawiać i przebywać. Też będziemy takimi chodzącymi, promiennymi "słoneczkami". Chyba każdy by tak chciał, prawda?

"Przyjemniej jest spędzić godzinę czy dwie z radosną osobą niż całą dobę z męczennikiem, który nie ma siły ani ochoty nawet na najmniejszy uśmiech."

W "Etycznej manipulacji" autorka przytacza wiele historii z życia, dzięki czemu ta mała, niepozorna książeczka, choć w środku od pierwszych stron jest przyjemna i wiarygodna, staje się jeszcze przyjemniejsza i wiarygodniejsza.

Agnieszka Ornatowska w bardzo fajny sposób podsumowuje najważniejsze elementy rozdziału pod koniec w punktach. Dzięki temu możemy sobie utrwalić i przypomnieć to, o czym czytaliśmy, a także, gdy szybko szukamy jakichś informacji, łatwiej coś znaleźć.

Agnieszka OrnatowskaCzytając wstęp, myślałam, że w sumie większość tej drogi w stawaniu się lubianą mam już za sobą. Okazało się, że to jednak tylko zawyżona samoocena i mam jeszcze dużo pracy przed sobą. Uświadomiłam sobie to już w drugim rozdziale, gdzie było ćwiczenie, w którym trzeba było wypisać swoje cechy, które się lubi i jakie ktoś mógłby polubić. Miałam z nim naprawdę spore trudności.

"Ciekawość nie jest (...) pierwszym krokiem do piekła, tylko do wolności emocjonalnej!"

Ćwiczenia w "Etycznej manipulacji" polegają na zastanowieniu się nad samym sobą. Co lubimy w sobie, co myślimy o innych, co myślimy o swoich umiejętnościach, jacy jesteśmy, co jest dla nas ważne... Na początku te pytania wydają się bardzo łatwe, ale kiedy trzeba napisać coś o tym, sformułować kilka logicznych punktów okazuje się, że nie jest to wcale takie łatwe, jak się na początku wydawało. Tych ćwiczeń na początku książki jest sporo, więc musicie się przygotować na porządny rachunek sumienia.

Podczas czytania zrobiłam sobie coś w rodzaju ściąg co powinnam robić, żeby ludzie mnie bardziej lubili. Jakby ktoś to zobaczył, mógłby sobie pomyśleć, że mam depresję i próbuję z niej wyjść. Wszędzie na karteczkach widnieją wielkie zielone hasła typu "Akceptacja siebie", "Optymizm, uśmiech", "Równowaga", "Zainteresowanie innymi". Trochę jakbym pisała jakąś receptę na szczęście, a to tylko elementy potrzebne, żeby ludzie bardziej mnie lubili. No trudno, najwyżej świat ludzi przeglądających moje notatki legnie w gruzach jak się dowiedzą.

"Każda osoba, którą poznajesz, lubi Cię, tylko może jeszcze o tym nie wie."

Gdy już przedarłam się przez rozdziały o tym, jacy ludzie są lubiani, jak być lubianym i jak sprawić, żeby świat był cudowny, dotarłam do rozdziału o komunikacji niewerbalnej. Znalazłam tam technikę, która bardzo przypadła mi do gustu i którą zamierzam ćwiczyć i wykorzystywać. Otóż polega ona na dopasowywaniu się do drugiej osoby. Powiecie zaraz, że trzeba być sobą i inne takie pierdoły. Nie o to w tym chodzi. Chodzi o dopasowanie głosu, postawy, oddechu i słownictwa do osoby, z którą rozmawiamy. Dzięki temu stajemy się postrzegani lepiej, bo jesteśmy pewnego rodzaju odbiciem tej osoby.

Brakowało mi troszkę spisu treści, bo szukając konkretnego rozdziału ciągle przerzucałam za dużo stron. W "Etycznej manipulacji" znajdziemy też wskazówki jak mówić, żeby nas lubili, jak utrzymać przyjaźń, jakie są sekrety najbardziej lubianych ludzi, a na koniec autorka przygotowała ćwiczenie prowadzące w głąb nas samych, które chce abyśmy powtórzyli co najmniej siedem razy.

"Gdy jesteś sam dla siebie sympatyczny i się wspierasz, to wtedy działasz dużo lepiej i więcej Ci się uda!"

Wydanie jak już wspomniałam jest dość niepozorne. Książka jest w formacie nieco mniejszym od A5. Projekt okładki jest estetyczny, ale nie przyciąga zbytnio wzroku. Sama okładka jest miękka i mało wytrzymała, jednak myślę, że do "Etycznej manipulacji" nadaje się dobrze. Strony są białe, ale o dziwo nie przeszkadza to w czytaniu. to chyba zasługa bardzo przyjemniej dla oka, wyraźnej czcionki. Jeszcze jedna rzecz na którą bardzo zwracam uwagę przy wydaniu to to jak książka się otwiera. Ta otwiera się bardzo dobrze. Nie powoduje wyginania grzbietu, czy innych zniekształceń. Po prostu sam komfort czytania.

Podsumowując, książkę polecam wszystkim. Może poza duszami towarzystwa, bo im ta książka nie jest zbyt potrzebna. Ludzie po prostu już ich lubią, chociaż nawet takie osoby znalazłyby w niej coś dla siebie. "Etyczna manipulacja" jest wyjątkową książką, po którą warto sięgnąć. Zmienia trochę sposób myślenia oraz patrzenia na świat i doprowadza nas do momentu, kiedy zaczynamy być trochę innymi, pogodniejszymi osobami, z którymi ludzie chcą przebywać. Czyta się ją bardzo dobrze, a dzięki małemu formatowi z łatwością zmieści się do torebki. Żartowałyśmy sobie z tego z QD, że będziemy ją zabierać na jakieś spotkania i w chwilach nieuwagi współtowarzyszy spoglądać do niej pod stołem. To na szczęście raczej nie będzie konieczne.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 9/10 Queen Dee --/--


Za możliwość przeczytania dziękuję

Wydawnictwu Sensus

niedziela, 12 stycznia 2014

Pojedynek okładek #1 / 2014

Oj, dawno nie było u nas pojedynków okładek. No, ale jak recenzji niewiele to i okładek do porównywania mało. W każdym razie wracamy do dawnych zwyczajów i tak jak wcześniej w każdą niedzielę będziemy porównywać i wybierać najlepsze okładki zrecenzowanych w danym tygodniu książek. Gotowi? A więc czas na pierwszy w tym roku...


"Dotyk" <recenzja>

                                  "Dotyk" - Jus Accardo                            

"Zabójczyni i władca piratów" <recenzja>

Okładka polska                                                   Okładka oryginalna
"Zabójczyni i władca piratów" - Sarah J. Maas                    "The assassin and the pirate lord" - Sarah J. Maas

"52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" <recenzja>

Okładka polska                                                 Okładka oryginalna
"52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" - Jessica Brody                    "52 reasons to hate my father" - Jessica Brody

"W cztery strony świata" <recenzja>

"W cztery strony świata" - Grzegorz Zaleski

Opinia Queen Dee: Szczerze mówiąc, nad wybraniem swoich faworytów długo się nie zastanawiałam. Jedne przypadły mi do gustu, drugie nie. Proste, nie ma co lać zbędnej wody - w końcu szanujemy chyba naszą planetę...?
    Już z początku odpadła okładka książki "W cztery strony świata". Jest bardzo prosta, nie zwróciłaby na siebie mojej uwagi i szczerze wątpię, czy w księgarni w ogóle bym ją zauważyła - jeśli już, to jako ostatnią.
    Pierwsze miejsce bezkompromisowo zajmuje polska wersja "52 powodów, dla których nienawidzę mojego ojca". Przyciąga do siebie uwagę, a pozytywny, pomarańczowy kolor wyróżnia się na tle zimnych kolorów, które obecnie zalewają sklepy z książkami. Zachwyciła mnie także gra różnego rodzaju czcionek, które niektórym mogą jednak przeszkadzać.
    Wyrzuciłam oryginalną wersję "Zabójczyni i władcy piratów" i zaczęłam się zastanawiać nad trzecim miejscem na podium. Ponieważ drugie zajęła polska wersja Zabójczyni, miałam do wyboru jeszcze dwie okładki. Przyszło mi więc wybierać pomiędzy "Dotykiem", a oryginalną wersją "52 powodów, dla których nienawidzę mojego ojca". Tutaj właśnie nastał skomplikowany moment, gdy nie wiedziałam co bardziej mi się podoba. Wyszło jednak na to pierwsze. Było bardziej klimatyczne, a druga pozycja wydawała mi się wręcz kiczowata. Nawet jeśli opowiada o rozpuszczonej laluni.
Opinia Small Metal Fan: W tym tygodniu okładki nie były zbyt wyjątkowe i ciężko było mi wybrać jakiekolwiek na podium, bo po prostu żadna specjalnie mi się nie podoba. No, ale po kolei. Może znajdziemy jakieś zalety.
    Okładka "Dotyku" jest prosta. Tajemniczy chłopak na brązowym tle z cieniem drzewa. Tylko czemu tło jest brązowe, a chłopak wygląda jakby właśnie wyskoczył z Simsów? Dobra, brązowe tło niby nic złego, ale jakoś mnie gryzie tutaj. Po prostu niezbyt mi się podoba i tyle. Plus za to, że choć trochę przykuwa wzrok.
    Jeśli chodzi o "Zabójczynię i władcę piratów" obie okładki są dobre, choć polska oczywiście o niebo lepsza. Delikatny cień dziewczyny z rozwianymi włosami i białą bronią w rękach na czerwonym tle. Bardzo ładne i proste rozwiązanie oraz dobre powiązanie z okładką powieści "Szklany tron". Na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że są ze sobą związane.
    "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" to dość ciekawy przypadek. Na obu okładkach widzimy rozpuszczoną lalunię. Tylko (na szczęście polskich czytelników) nasza okładka wygląda profesjonalniej, bardziej zachęca do zajrzenia do książki, a panienka jest znośna. Oryginalna okładka odpycha mnie od siebie na kilometr co najmniej.
    O okładce "W cztery strony świata" pisałam w recenzji. Byłaby bardzo dobra, gdyby nie pomarańczowy, pionowy pasek z prawej strony. No kto na to wpadł? Gdyby rozszerzyć zdjęcie i czarne tło na całość byłaby naprawdę przecudna.

Podium Queen Dee:
1. "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" (okładka polska)
2. "Zabójczyni i władca piratów" (okładka polska)
3. "Dotyk"
Podium Small Metal Fan:
1. "Zabójczyni i władca piratów" (okładka polska)
2. "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" (okładka polska)
3. "Dotyk"


A Wy co sądzicie? Które okładki najbardziej przypadły Wam do gustu?

sobota, 11 stycznia 2014

Recenzja książki "W cztery strony świata" - Grzegorz Zaleski

"W cztery strony świata" - Grzegorz Zaleski
Tytuł: "W cztery strony świata"
Autor: Grzegorz Zaleski
Zdjęcia: Joanna i Grzegorz Zalescy
Wydawnictwo: Videograf
Ilość stron: 176
Opis wydawcy: Opowieść o dziesięciomiesięcznej podróży, jaką podjęła para narzeczonych, korzystając z wszelkich możliwych środków lokomocji i nocując, gdzie tylko się dało. Podczas tej niesamowitej wyprawy odwiedzili Rosję, Uzbekistan, Kazachstan, Mongolię, Chiny, Wietnam, Kambodżę, Birmę, Malezję, Indonezję, Peru, Boliwię, Paragwaj i Argentynę. Swoje fascynujące przeżycia spisywali na podręcznym komputerze i na bieżąco publikowali w portalach www.gazeta.pl i naszemiasto.pl. Z ich relacji dowiemy się, co to jest "wódka dla duszy", jak wygląda taniec mongolskiego szamana, kto jest dla Chińczyków prawdziwym mężczyzną, dlaczego w Tybecie córka może mieć czterech ojców, gdzie jeżdżą prawdziwi "Easy Riders", jak smakuje miłość w hotelu na godziny.
Nasza opinia: Myślę, że wiele czytelników przez książki ma bardziej otwarty umysł, a co za tym idzie większe marzenia i wyobraźnię. Podczas czytania wszyscy wyobrażamy sobie dalekie krainy, piękne pałace i różne zdarzenia, jednak w życiu każdego mola książkowego przychodzi moment, kiedy trzeba wyciągnąć nos z książki. Wtedy zwykle zaczyna się nasza czarna rozpacz i patrzenie spode łba na ten szary świat. Tak wcale nie musi być, bo my możemy tak jak nasi ukochani książkowi bohaterowie przeżywać przygody i zobaczyć na własne oczy te cuda, które istnieją. To właśnie zrobili państwo Zalescy. Co z tego wyszło? Można dowiedzieć się z "W cztery strony świata".

"W Birmie odkryliśmy na nowo prawdziwą wartość świąt Bożego Narodzenia. Mieliśmy wrażenie, że tutaj braterstwa między ludźmi nie ogłasza się na trzy dni raz do roku. Birmańczycy mają tyle ciepła w sobie, że każda osoba rozczarowana światem, po spotkaniu z nimi wyjeżdża naładowana dziecięcą wiarą w człowieka."

Początkowo spodziewałam się książki, w której większością treści będą sytuacje z podróży (coś w rodzaju "Busem przez świat") W "W cztery strony świata" jest dużo treści, ale również wiele pięknych zdjęć. Nie jestem w stanie porównać tych książek, bo mimo tej samej tematyki są zupełnie inne. Dla niektórych zdjęcia na koszt tekstu będą zaletą, dla innych wadą. Wiadomo, mole książkowe skłonią się ku wadzie, ale ktoś kto kocha podróże, ale książki niezbyt ucieszyłby się z takiej.

Państwo Zalescy w swojej 10-miesięcznej podróży poślubnej odwiedzili wiele krajów. Ciekawe dla mnie jest to, że nie odwiedzali krajów, które zwykle się odwiedza. W sumie logiczne jest, że ludzie, którzy kochają podróżować nie będą zwiedzać kurortów, ale niektóre wybory - z racji tego, że to podróż poślubna - mnie zdziwiły. Tylko nie myślcie, że jakoś mnie zraziły, czy coś. Facet, który zabrałby mnie w taką podróż poślubną, chyba byłby moim księciem z bajki.

"Szanghaj nas przerasta. To pierwsze słowa jakie wypowiedzieliśmy po wyjściu z metra na ulicę."

Z tej książki można się dowiedzieć trochę o kulturze krajów, które odwiedził autor z żoną i o ich doświadczeniach z podróży. Jeżeli chodzi o to, uważam, że są niestety tylko 'na smaczek', no ale trudno, nie można mieć wszystkiego. W każdym razie zdecydowanie zatęskniłam za wakacjami. Pod koniec każdego rozdziału są informacje, które mogą się przydać osobie, która ma zamiar wyruszyć do opisanego w rozdziale kraju np. sprawdzone noclegi, gdzie warto pójść, co powinno się zrobić. Na końcu książki są też porady praktyczne - garść informacji o couchsurfingu, bezpieczeństwie w podróży, pieniądzach, formalnościach, pakowaniu i innych takich rzeczach, które mogą się przydać.

Joanna i Grzegorz Zalescy

Historia tego małżeństwa jest bardzo ciekawa, spodobał mi się pomysł na podróż poślubną i różne zdarzenia, które ich spotkały, zdjęcia mnie zachwyciły, cieszę się, że zdecydowali się wydać książkę, jednak nie podoba mi się język jakim pisze Grzegorz Zaleski. Teoretycznie jest dosyć swobodny i nieskomplikowany. W tekście autor łączy wspomnienia, ważne informacje o danych miejscach, ale też fakty historyczne. To brzmi na same zalety, jednak często musiałam się zmuszać do czytania i skupiania kolejnych zdań.

"-Dlaczego myślałaś, że możemy być złymi ludźmi? - spytałem szczerze.
-Na swoim profilu macie takie okropne zdjęcie. Jesteście w swetrach w jakimś okropnym lesie. Dlaczego nie macie zdjęcia z plaży, albo z jakiejś fajnej, stylowej restauracji?"

"W cztery strony świata" to przyjemna, krótka lektura, jednak nie jest to książka na jeden wieczór. Po prostu takich pozycji nie da się przeczytać jednym tchem i nic na to nie poradzimy. Próbując przeczytać ją za jednym posiedzeniem wiele razy przypadkowo omijałam zdania, a potem się gubiłam. Miły w tym wszystkim jest podział krótkich rozdziałów na jeszcze krótsze fragmenty. Łatwiej przerwać czytanie i - troszkę paradoksalnie - szybciej się czyta.

Wydanie mi się podoba. No, może oprócz okładki. Jej projekt niezbyt przypadł mi do gustu, zwłaszcza ten pomarańczowy pasek po lewej stronie. Gdyby całość stanowiło to zdjęcie na czarnym tle, wyglądałaby o wiele lepiej. Okładka jest miękka i dość szybko się niszczy. Papier jest gładki, ale niezbyt gruby. Trochę taki jak w niektórych kolorowych czasopismach. Pomimo tego, że trochę odbija światło i jest jasny w miarę dobrze się z niego czyta. Czcionka jest czarna, bardzo wyraźna, a dzięki temu czytelna.

"Wracając z powrotem na ziemię, można zobaczyć Angkor w nieco innym świetle. Polowanie na "chodzące bankomaty" - tak bowiem tubylcy traktują turystów - rozpoczyna się już o świcie."

Podsumowując, mimo tego, że książka pozostawia pewien niedosyt i momentami ciężko się ją czyta bardzo mi przypadła do gustu. Zdjęcia mają coś w sobie, są w bardzo dobrej jakości i pomagają wczuć się w przeżycia autorów. Osobiście w pewnym momencie poczułam się jakbym ich dobrze znała. To idealna pozycja dla osób kochających podróże. Może kupować samemu to nie, bo grubość nie powala, ale na prezent to dobry pomysł.
Ocena ogólna: Small Metal Fan 8/10 Queen Dee --/--

Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Videograf

piątek, 10 stycznia 2014

Recenzja książki "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" - Jessica Brody

Książka  "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" - Jessica BrodyTytuł: "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca"
Tytuł oryginalny: "52 reasons to Hate My Father"
Autor: Jessica Brody
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Ilość stron: 420
Opis wydawcy: Zbliża się najszczęśliwszy moment w życiu Lex. W dniu swoich osiemnastych urodzin ma otrzymać od „kochającego tatusia” czek na 25 milionów dolarów. To jej upragniona swoboda i wolność, która należy się „z urodzenia” każdemu członkowi rodziny. Tymczasem ojciec odracza środki z funduszu powierniczego o 52 tygodnie. Młoda celebrytka znana dotychczas z pierwszych stron gazet, kanałów informacyjnych oraz imprez dla vipów, musi poznać smak pracy. 

Nasza opinia: Zapewne dużo osób chciałoby być obrzydliwie bogate. A już na pewno każdy książkowy mol, który wyobraża sobie te stosy książek do przeczytania i wielką bibliotekę, gdzie może te przeczytane pozycje odkładać. Jednak fajnie byłoby nie tylko mieć góry kasy, ale także mieć coś w tej główce. Tak właśnie mają bracia Lex. Uczą się, dostają dyplomy z wyróżnieniami, albo pomagają dzieciom w Afryce. Jednak rozrywkowej osiemnastolatce nie w głowie praca, a rozrywki i luksus. Co się więc stanie, gdy zostanie do niej zmuszona? Mnie było sobie to trudno wyobrazić, więc nie ustawiłam poprzeczki zbyt wysoko. Czy warto było ją opuszczać? Raczej nie, gdyż pozycja i tak przerosła moje wszelkie oczekiwania.

"Uznałam, że gdzieś musi być jakiś włącznik. Włącznik, włącznik, włącznik. W takim razie może przycisk? Przycisk, przycisk, przycisk. No i jak ja to miałam, do licha, uruchomić?"

Za książkę nie mogłam wziąć się od dość długiego czasu, bo od pamiętnego konkursu na okładkę. Potem stała, upiększała półkę i patrzyła, kiedy w końcu ją wezmę. No i wzięłam. Przeczytałam kilka stron i odłożyłam na miejsce. Sama stałam skrzywiona i nie wiedziałam co zrobić. Książkę miałam wielką ochotę przeczytać, a ten początek... Bogata dziunia wjechała w sklep spożywczy. Normalnie zapiera dech w piersi. Wzięłam się więc za coś innego, mając za zadanie wrócić do tej książki. Następnego wieczoru, po rozmowie z blogerkami, które ją czytały, postanowiłam dotrzeć do momentu, gdzie książka robi się śmieszna. No i mi się udało. Tego samego dnia pozycję skończyłam, kilka razy opluwając kanapę ze śmiechu. Taki smutny jej los, gdy nie dość że mnie dźwiga, to jeszcze zostaje opluta.

"Nauczyłam się czyścić lodówkę, huuurrra! I to dopiero przydatna umiejętność. Jeśli kiedykolwiek będę na imprezie i akurat zdarzy się wypadek z udziałem brudnej lodówki, a czyjeś życie będzie wisiało na włosku będę w stanie zapanować nad sytuacją!"

Przyznam, że miałam już dość książek o biednych dziewczynkach męczonych przez te piękne i bogate. To naprawdę może się przejeść, gdy cały czas czytasz o kimś, kto potulnie podkula ogon i wycofuje się bez zastanowienia. Słysząc więc o powieści, która opowiada historię o właśnie takiej pięknej i bogatej laluni uznałam, że to będzie coś. Takie przełamanie lodów, odstąpienie od szablonu. Po za tym nie wiem, co wszyscy widzą fajnego w tych postaciach po przejściach. Czy dzięki temu autor po prostu ma czym zapełnić kartki, czy takie książki rzeczywiście się lepiej sprzedają?

"Barack Obama i Madonna pierwsze kroki robili w barach szybkiej obsługi. Walt Disney zaczynał jako gazetowy. Rod Stewart był grabarzem. Jerry Seinfeld telemarketerem. Donald Trump poborcą czynszu."


Książka nie należy do grupy tych, które otworzą nam oczy na jakiś problem. Wszyscy wiemy, że stereotypowe odziane w modne ciuszki lalusie są puste, a gdy popuka się im w głowę usłyszy się echo niczym u dojrzałego arbuza. Jednak pod kilkoma warstwami makijażu, które ja polecam zdrapywać skrobaczką do tapet, można dostrzec naturalne piękno. Lex jedynie zachowuje się głupio i niedojrzale, ale tak naprawdę nie jest głupia. To życie jakiego jeszcze nie zaznała musi otworzyć jej oczy na prawdę, którą powinna dostrzec dawno temu.

"Sprzątałam zagrody w stajniach Malibu. (...) Moje życie stało się dosłownie gówniane. Na dodatek zrobione z końskiego gówna."

Książka  "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" - Jessica Brody

Muszę przyznać, że nie utożsamiłam się z główną bohaterką. Oczywiście trudno jest się porównywać do córki, która na słodką osiemnastkę dostaje 25 milionów dolarów i na dodatek ma trudny charakterek księżniczki. Czasem współczułam jej braku kontaktu z ojcem, a drugim razem mnie irytowała, choć nie odnosiłam wrażenia, że jest to coś złego - jej postać była bowiem z tego powodu bardzo realistyczna. Dużo mniej realny wydawał mi się jej brat, Cooper, który pomaga dzieciom w Afryce. Mogę jeszcze uwierzyć (choć z trudem) w to, że żaden z jej braci nie jest rozpuszczony jak dziadowski bicz. Ale gdy można dosłownie kąpać się w złotej wannie i szorować banknotami zamiast gąbki, to czy nie lepiej przekonać ojca na to, aby wspierał co miesiąc organizację ratującą biedne dzieci z krajów trzeciego świata, niż jechać tam samemu?

"Nie jesteś jedynym, który wychowywał się bez ojca, wiesz? Ale przynajmniej ty nie musiałeś się całe dzieciństwo zastanawiać, kiedy ujrzysz tatusia w progu drzwi i ile czasu tym razem dla ciebie znajdzie."

Lex przyciągała mnie do siebie jak magnes. To jej trzeba przyznać. Ma w sobie to coś, co nie pozwala przerwać na długo czytania (przynajmniej po pierwszym rozdziale) i przy tym nie oszaleć. Z żarliwością czytelnik chce się dowiedzieć, jak ona tym razem zareaguje na to, co ją spotka. Oczywiście ciekawi go także koniec, którego można się jednak domyślić po jakiś pięćdziesięciu stronach książki. Mimo tego książkę czyta się z przyjemnością, co byłoby możliwe bez dość prostego, choć dobrego stylu, w jakim została napisana książka.
Książka  "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca" - Jessica Brody
Do sięgnięcia po książkę zachęca już sama okładka, której dorodny niczym pomarańcza kolor zaćmiewa wszystkie inne. Ja dużo szybciej zobaczyłabym taką okładkę, niż stojącą obok smętną, w odcieniach szarości. Fajnie wygląda także gra najróżniejszych czcionek, choć początkowo można nie wiedzieć, na co patrzeć. Ciekawy pomysł i wygląd ma też zapis tekstu mówionego z nagrań, jakie co jakiś czas tworzy Lex. No i według mnie wręcz nie da się ukryć, że polska okładka sprowadza oryginalną do parteru.

"(...) miałam na sobie strój zaprojektowany specjalnie dla mnie przez jednego z najbardziej pożądanych projektantów przemysłu mody. A teraz miałam czyścić czyjś kibel. Zaje-kuźwa-biście."

Podsumowując powiem, że mimo tego, iż nie utożsamiałam się z główną bohaterką - bardzo przyjemnie mi się czytało jej historię. Początek może nie wciąga, ale od trzeciego rozdziału wręcz nie można się oderwać i trzeba przeczytać na raz nawet, jeśli spowoduje to zarwanie nocy. Czy jest to pozytywne? Zdecydowanie, choć wstęp mógłby być trochę krótszy. Ja zawsze, gdy zastawiam się nad zamówieniem książki, czytam pierwszy rozdział. "Wypadek bez ofiar", bo pod taką nazwą występują początkowe strony "52 powody dla których nienawidzę mojego ojca", by mnie do zakupu nie zachęcił.
Ocena ogólna: Queen Dee 9/10 Small Metal Fan --/--