poniedziałek, 26 listopada 2012

Opowiadanie konkursowe "Pikselowe odbicie”

– Marek, wstawaj już prawie dziesiąta!
Sen. Raz uwolniona bestia nie da tak łatwo znów zapędzić się do klatki. Będzie kluczyć, mylić tropy, nie pozwalając dopaść się myśliwemu. Na świecie istnieje jedna rzecz, która stłumi jej dzikie instynkty. Wszystkie baśnie, bajania starych ludzi podają tylko jeden sposób by bestia stała się potulnym kociakiem. Wystarczy jeden, najzwyklejszy pocałunek, nawet muśnięcie ustami by uśpić sen.
– Kłujesz – rzekła Ania stojąc nad winowajcą, który nadal leżał zagrzebany w pościeli. A on przeciągał się, ziewał niczym hipopotam starając otrząsnąć się z sennych marzeń.– Skoro łaskawie powróciłeś do świata żywych gnaj pod prysznic a ja tymczasem przygotuję śniadanie. Zwinnie niczym wiewiórka uniknęła ręki, która zapragnęła przyczynić się do zaciągnięcia jej krainy lenistwa. Jej długie rude włosy falowały w takt jej kroków, gdy zmierzała do kuchni. Marek obserwując oddalający się cud natury, jak zwykł o niej mówić, zmusił się do działania. Najpierw wymacał leżącą na stoliku komórkę, by sprawdzić czy nikogo licho nie pokusiło pisać do niego w nocy. Skrzynka odbiorcza zawierała jedynie informacje o wygranej. Kolejne BMW miało dołączyć do kolekcji. Już leciał kupować nowy garaż. Spoglądając na wyświetlacz zorientował się, że jest dopiero po ósmej. Cyfrowy wyświetlacz pokazywał cztery cyferki 08:26. A więc było wprawie wpół do dziewiątej.mBył zły. Pierwszy dzień, kiedy mógł się tak naprawdę wyspać, a on zmuszony został do porzucenia krainy snów. Złość znikła równie szybko jak i się pojawiła. Musiał znaleźć pracę, z pensji Ani nie utrzymają się długo. Akurat teraz, gdy zaczęli żyć pełnią życia, on stracił pracę. Obiecał, że pójdzie zrobi nowe zdjęcia do CV, które zacznie rozsyłać. Rozstając się niechętnie z łóżkiem poczłapał do łazienki. Nawet jego twarz była przeciwko niemu. Nucąc pod nosem refren piosenki Queen zabrał się za porządkowanie własnej facjaty. „We will, we will…” auł… „We will, will…” niech to szlag jasny trafi… „We will fuck you!!” To chyba miało mu do przekazania jego oblicze, gdy zobaczył na nim parę krecich kopców. Pryszcze, wągry, zaskórniki jak zwał tak zwał, musiały akurat pojawić się tego dnia, gdy wybierał się zrobić sobie parę fotek. Odpędzając resztki snu letnim prysznicem, przestał się już nimi martwić. W końcu XXI wiek do czegoś zobowiązuję. Tu się podretuszuje, tu się podkoloruje i będzie cacy. Została jeszcze tylko jedna, najmniej wdzięczna czynność. Golenie. A to podobno kobiety mają źle. Ciekawe, co by one powiedziały jak by były zmuszone codziennie jeździć maszynką po twarzy. Oczywiście nie mogło się obejść bez złożenia krwawej ofiary. Ostatni golibroda na świecie rzucił chyba klątwę na wszystkie maszynki. Czemu za każdym razem jak używa nowej wyjętej, co dopiero z osłonki musi się zaciąć? Patrząc na swoje odbicie lustrzane, trzymające przy ranie kawałek waty wolałby nie iść dzisiaj do fotografa. Miał powód. Własną twarz z jej kilkoma powodami. Ale obietnica to obietnica. Nie chciał jej złamać ze względu na Anię, na nowy status społeczny, na przyszłość. – Śniadanie gotowe – dobiegający z kuchni Ani połączony ze smakowitym zapachem wygonił wszystkie złe myśli. Ten dzień nie może być aż taki zły. Pokrzepiony tą myślą oraz całusem na pożegnanie ruszył podbijać świat.

Poranna mgła pozostawiła po sobie jedynie nieprzyjemne uczucie chłodu. Jakby pragnąc zrekompensować nieprzyjemności poranka słońce coraz śmielej pokazywało swe oblicze. Reszta dnia mogła być istnym rajem po ostatnich deszczowych dniach. Zmierzając w kierunku centrum Marek przyglądał się mijanym ludziom. Wszyscy gdzieś się spieszyli. Na twarzach mijanych osób widział ten sam z tym samym zmęczony grymas. Dopiero dostrzegł to teraz, gdy spadł z drabiny sukcesu na szczebel bezrobocia. Ale we współczesnym świecie taka jest cena szczęścia. Rozmyślając nad tym nawet nie zauważył, kiedy minął rynek zagłębiając się w jakąś uliczkę. Rozglądając się wokół siebie starał się zlokalizować gdzie dotarł. Często urządzali sobie z Anią długie spacery po rynku i po jego uliczkach, ale tej jakoś nie pamiętał. Czyżby się zgubił? We własnym mieście? Kochanie jak by się o tym dowiedziała zaczęłaby się śmiać. Zapewne sam śmiałby się z własnego gapiostwa, zarażony jej wesołością. No nic, skoro już tu przybył, to może warto odkryć, co też ona skrywa. Zagłębiając się w nieznane, Marek podziwiał piękne zadbane kamienice. Stanowiły duży kontrast z rynkiem. Widać ktoś nie żałował forsy by zachować ich piękny renesansowy wygląd.
Mile zaskoczony Marek zatrzymał się przed jednym z budynków. Jego uwagę przykuł kawałek papieru wiszący na drzwiach – cztery w cenie trzech. Niepozorna kartka z nabazgranymi odręcznie paroma słowami. Chociaż nazwać je bazgrołami było afrontem wobec ich twórcy. Staranie wykaligrafowane stanowiły istne dzieło sztuki w dobie długopisów i wiecznych piór. Do tego jeszcze szyld z napisem – Fotograf. Szczęście jednak się dzisiaj do mnie nie wypięło. Za zaoszczędzone fundusze, kupię jakiś miły drobiazg Ani. Dawno już nic jej nie podarowałem. Pokrzepiony tą myślą wmaszerował do środka. Cichutki dźwięk dzwonka zawieszonego u futryny obwieścił przybycie klienta. Markowi skojarzyło się to z fanfarami obwieszającymi przybycie jakieś znamiennej persony. Być może to wnętrze podsunęło mu takie myśli. Nie przypominało mu ono typowego zakładu fotograficznego. Bardziej nasuwały się skojarzenia z prywatnym gabinetem. Jedną ścianę zasłaniał całkowicie regał z książkami. Panujący półmrok pozwolił mu na odczytanie tylko kilku z pośród zgromadzonych tu tytułów. „Boska komedia” Dantego, „Faust” Goethego czy „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa. Stanowiły one zaledwie ułamek zbiorów. Bojąc się podejść bliżej chłonął atmosferę wnętrza. Bujany fotel, starodawne biurko, sekretarzyk. Brakowało tylko tlącego się w kominku ognia, chociaż i bez tego było tu dostatecznie ciepło. Słysząc zbliżające się kroki, Marek nagle zapragnął uciec z tego miejsca. Biec przed siebie, nie oglądając się za odkrytą uliczką. Zdusiwszy jednak ten iracjonaly strach postanowił zrobić to, po co tu przyszedł. Potrzebował nowych zdjęć, a że akurat jest tu promocja to, czemu miałby nie skorzystać. Rozglądając się po wnętrzu oczekiwał przybycia fotografa, który sądząc po odgłosach pracował nad czymś. Zdziwiła go jedna rzecz. Nie dostrzegł tego na początku. Dopiero teraz się zorientował, czego tak naprawdę tu brakuje. Zdjęć. W każdym zakładzie, w którym był, wszędzie wisiały fotografie zadowolonych klientów. Tu nie było ani jednej. Dalsze rozmyślanie nad tym zjawiskiem, przerwało przybycie gospodarza. Marek zastanawiał, co wprawiło go w większe zdumienie – wnętrze pracowni czy wygląd fotografa. Jego strój nie pasował do wystroju. Spłowiałe dżinsy, flanelowa koszula, do tego jeszcze włosy związane w kucyk. Przez chwile spodziewał się, że wejdzie tu postawny jegomość opatulony w wełniany szlafrok z dymiąca fajką, który kategorycznym głosem każe mu się wynosić.
– Witam, czym mogę panu służyć.
– Potrzebuję zdjęć, standardowa wielkość. Nagrywa pan może na płytę?
Śmiech, jaki wydobył się z ust fotografa, brzmiał dziwnie. Jakby ktoś połknął żabę i ona rechotałaby w jego żołądku. Takie wrażenie odniósł Marek, słysząc odpowiedz na swoje pytanie.
–Pomimo iż wnętrze jest nietypowe jak na taki zakład, świadczę pełen zakres usług dla moich klientów. W końcu mamy XXI wiek, nieprawdaż? Proszę niech pan siada, zaraz przygotuję sprzęt.
Gdy tylko Marek przekroczył próg pracowni zapaliło się światło, oświetlając stołek,na którym miał usiąść. Przez chwilę poczuł się zaniepokojony nagłym rozbłyskiem, ale widocznie gdzieś musiał być umieszczony czujnik ruchu. W końcu XXI wiek zobowiązuję do czegoś. Sesja zdjęciowa przebiegła nadzwyczaj sprawnie. Nie było żadnego poprawiania, zmian. Nawet nie zauważył, kiedy rzemieślnik wyciągnął najnowszy model laptopa firmy Asus, po czym załadował jego zdjęcia.
– O proszę, wszystko wyszło idealnie. Nie trzeba żadnego retuszu.
Słysząc te słowa, Marek uświadomił sobie dopiero, że nadal siedzi na stołku w pracowni. Jak oparzony zerwał się z niego by obejrzeć efekty pracy. Fotograf miał racje. Na początku nie poznał siebie. Znikły gdzieś wory pod oczami, których się nabawił pracując do późna. Cera zdawała się zdrowsza, nie było nawet śladu po porannych niespodziankach. Jak urzeczony patrzył w ekran. Ocknął się dopiero jak fotograf wręczał mu do ręki płytę za zdjęciami oraz niepozorny kartonik. Gdy zajrzał do środka zobaczył swoją twarz powieloną czterokrotnie. Fotograf widząc minę gościa, uprzedził go słowami – To gratis. Widzę, że miał pan wczoraj ciężki dzień. Niech pan komuś podaruje jedno ze zdjęć, na pewno sprawi komuś to radość.

Stojąc za drzwiami zakładu, Marek nie mógł uwierzyć w to, co zaszło. Nie dość, że zdjęcia wyszły idealnie, zapłacił znacznie mniej niż powinien to jeszcze dostał cztery odbitki. Ten dzień nie jest taki zły, jak się wydawał. Idąc przed siebie przypomniał sobie o wizytówce, jaką dostał, gdy wychodził. Sięgnął do tylnej kieszeni, ale jej nie znalazł. W portfelu też jej nie było. Przestraszony, że mógłby ja zgubić starał się sobie przypomnieć gdzie ją wsadził. Znalazła się. Zawieruszyła się między zdjęciami. Mały niepozorny kartonik.

Amos Dzeus
Usługi fotograficzne – cztery w cenie trzech.
„Diabolus est in singulis”

Dziwne imię. Może to Grek? Dla mnie może być nawet Senegalczykiem, ważne, że robi takie świetne zdjęcia. Zmierzając do kwiaciarni, zapragnął raz jeszcze spojrzeć na swoje pikselowe odbicie. Spoglądając na nie, nie zauważył, kiedy wszedł na jezdnie. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał nim nastała ciemność był pisk hamującego samochodu. Potem było już tylko coraz ciemniej.

- Nie sądziłem, że tak szybko się spotkamy.
Ciemność zaczęła powoli ustępować. Jednak nie zawsze jasność musi oznaczać coś lepszego. Marek powoli zaczął odzyskiwać świadomość a z nią pamięć. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał były zdjęcia oraz pisk opon. Miał wypadek! Poderwał się gwałtownie rozglądając się wokoło. Znajdował się w szpitalu, co ustalił po całej aparaturze medycznej oraz po nieodłącznej kroplówce. Patrząc na spadające krople tłoczące w jego żyły leki, starał się zebrać swoje wspomnienia. Przypomniał sobie pobudkę, wizytę u fotografa, myśl o prezencie dla Ani. ANIA! Muszę jej powiedzieć, że żyję. Zerwał się szybko z łóżka, widząc jednak, że rozmawia z lekarzem, przystanął niezdecydowany. Coś było nie tak. Twarz ukochanej nie wyrażała radości, był na niej głęboko smutek odbity w przekrwionych oczach. Co tego jeszcze ten głos. Już go gdzieś słyszał. Odwracając się zobaczył siedzącego na szpitalnym taborecie fotografa, u, którego robił sobie dzisiaj zdjęcia. Jeszcze większego szoku doznał widząc swoje ciało, z którego wystawała masa rurek doprowadzających i odprowadzających płyny.
– Siadaj chłopcze, mamy jeszcze trzy minuty – oznajmił gość wyciągając z kieszeni koszuli staroświecki chronometr. Zszokowany Marek usiadł ciężko na łóżku. Nie rozumiał, co się dzieje. Po chwili zorientował się, że usiadł na własnej dłoni, przerażony poderwał się na nogi.
– Nic, już nie da się zrobić. Za chwilę Ci wszystko wytłumaczę – głos nieznajomego podziałał niczym bicz. Człowiek, u którego robił zdjęcia siedział na taborecie i palił fajkę. W szpitalu! Marek chciał go już za to opieprzyć, ale zauważył jedną dziwną rzecz. Pielęgniarka, która przyszła sprawdzić życiowe parametry, nawet nie zwróciła uwagi na mężczyznę palącego ostentacyjnie fajkę. Ja umarłem, nie żyje – wszystkie markowe myśli oscylowały wokół tego jednego zagadnienia.
– Jeszcze nie – odezwał się fotograf wypuszczając kółeczka z dymu. Zostały Ci jeszcze jakieś niecałe trzy minuty. Powiem Ci szczerze, rzadko się zdarza bym tak szybko spotykał się ponownie z klientem.
– Kim do cholery jesteś i co się tu dzieje! Ostatnie słowa zagrzmiały niczym wystrzał armatni, ale jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi. Pielęgniarki krzątały się po korytarzu, Ania płakała słuchając wywodu lekarza. A on stał i wykrzykiwał swoją frustrację w powietrze.
– Jestem tym, który przybył po Twoją duszę.
– Jaką duszę? Co Ty do cholery gadasz!?
– Na łóżku leży Twoje ciało, a Ty jesteś jego duchową manifestacją. Podpisałem dzisiaj z Tobą cyrograf i przybyłem odebrać, co moje.
Fotograf widząc, że Marek nic nie rozumie postanowił wyjaśnić mu wszystko od początku. – Wiesz, że Indianie twierdzili, że robienie im zdjęć odbiera im duszę. Dlatego też niełatwo było znaleźć w tamtych czasach czerwonoskórego, który stanąłby żywy do fotografii. Diabeł-fotograf złapał się za głowę widząc niedowierzanie malujące się na twarzy jego ofiary. – Tak, Twoja dusza jest już moja. Z chwilą, gdy zrobiłem Ci zdjęcia podpisałeś ze mną pakt. W końcu mamy XXI wiek, a on do czegoś zobowiązuje.
– A krew? Nie złożyłem podpisu! – Marek słysząc diabelską tyradę zerwał się z łóżka. – Każdy, kto podpisywał pakt robił to własną krwią. Ja nic takiego nie zrobiłem. Więc jest nie ważny – wykrzykiwał krążąc po pokoju niczym mucha wokół żyrandola. Lecz za każdym razem, gdy patrzył na swoje ciało zwieszał głowę zrezygnowany.
– Zrezygnowaliśmy z krwi, za często nas oszukiwano. Ten sposób nie dość, że dochodowy to jeszcze okazał się skuteczny. A Ty dałeś się skusić. Czas sabatów i orgii w świetle księżyca już dawno minął. W obecnych czasach zamiast przyjemności można złapać jakąś chorobę – powiedziawszy to Amos Dzeus skrzywił się jak by sam padł jej ofiarą. Jedyną Twoją winą było to, że zapragnąłeś zaoszczędzić pieniądze, by kupić coś ukochanej. A Twoim jedynym grzechem była pycha, która doprowadziła Cię aż tutaj. Minuta – stwierdził diabeł patrząc na swój staroświecki zegarek.
– Ale ja nigdy nikogo nie zabiłem. Nie skrzywdziłem. Nie powinienem trafić do piekła – Marek spróbował ostatniej deski ratunku. – To jakieś żarty, ukryta kamera!
– I tu masz rację. Rzadko kiedy trafia nam się tak czysta dusza jak Twoja. Przeważnie zdjęcia wychodzą o wiele gorzej. Do mojego zakładu trafiają ludzie, którzy mają już coś na sumieniu. Czemu nie wyszły ślady po pryszczach, cienie pod oczami czy ranne zacięcie? Ponieważ ja prześwietlam Twoją duszę nie ciało! To nie są żarty, przykro mi. Twój czas właśnie minął, do zobaczenia w innym miejscu Marku.
Równomierne EKG serca z terenu górzystego zmieniło się w prostą linię. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła nieszczęsna ofiara diabelskich sztuczek, była masa ludzi, która nagle zgromadziła się wokół jej ciała. Potem nastała ciemność.

– Tu nie wolno palić – głos siostry złapał go jak opuszczał intensywną terapię.
– Proszę mi wybaczyć, przebywam często wśród dymu i może stąd ten zapach. Sam nie palę, i pani też nie powinna. Nie odwrócił się by zobaczyć minę pielęgniarki, gdy usłyszała o papierosach. Gdy tylko zniknął za drzwiami rozpłynął się niczym dym.

– Patrz Kochanie, cztery w cenie trzech. Może pstrykniemy sobie fotkę? – dziewczyna, widząc kartkę wzdrygnęła się mimowolnie. Trafili przez przypadek na tą uliczkę, niepasującej jakoś do okolicy. Nie, jestem nieuczesana. Wracajmy do domu – chwyciwszy rękę towarzyszącego jej chłopaka, pociągnęła go ku wylotowi uliczki.

–Hmmm… Ciekawe…
– Nic takiego, proszę księdza. Nic takiego. Proszę, oto moja wizytówka. Niepozorny kartonik powędrował z ręki do ręki.
– Amos Dzeus. Jest pan Grekiem może? – duchowny widząc nietypowe imię poczuł nieodpartą chęć zapytania się o pochodzenie.
– Nie. Tam skąd pochodzę jest dużo cieplej...
Zapraszam, proszę wygonie usiąść, już szykuję aparat – fotograf zniknął za szkarłatną kotarą. „Tutaj musimy zastosować większą rozdzielczość” – pomyślał Amos Dzeus.


Autot : Chochlik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze zawierające linki do blogów bądź podlinkowany tekst zostają natychmiastowo usunięte. W zamian proponujemy współpracę bannerową, po szczegóły zapraszamy na mail.