Jezioro wspomnień to baśń o małej dziewczynce, osadzona w realiach
Harry’ego Pottera. Większa część akcji dzieje się w samym Hogwarcie, szkole
Magii i Czarodziejstwa, ale są też wtrącenia
innych magicznych miejsc lub samego Londynu. Historia nie będzie skomplikowana.
Główna bohaterka rusza na poszukiwanie wspomnień, które powoli tracą świeżość i
bledną, znikając całkowicie.
Pytanie: Jak temu zapobiec?
Taki był początkowy zamysł na tą
historię, która miała mieć około dziesięć rozdziałów. Doszłam jednak do wniosku,
że pozostawię tą historię taką, jaka jest, czyli złożoną z samego prologu.
Przed sobą macie wstęp do
właściwej historii.
JEZIORO
WSPOMNIEŃ
17
października 1994 roku
Czarna peleryna powiewała na wietrze, a
korale uwieszone na szyi tajemniczej postaci uderzały o siebie dźwięcznie w
rytm kroków. Mimo ciemnego stroju na twarzy kobiety gościł szeroki uśmiech, a
kaskada rudych włosów opadała na twarz pełną starych blizn i świeżych zadrapań.
Obok niej kroczyła mała dziewczynka, kurczowo zaciskając dłoń na szacie
towarzyszki. Przerażona twarz, jasne, ubłocone kosmyki i poszarpana szata –
krótko mówiąc: niewielka postać wyglądała tragicznie.
– Mamusiu, co my tu robimy? – odezwał się
delikatny, melodyjny głosik, a głowa, dotychczas ukryta pod kapturem, uniosła
się wysoko, aby móc spojrzeć w niesamowicie zielone oczy. – B–boję się –
przyznała cichutko dziewczynka, wtulając umazaną twarz w poły płaszcza matki.
Kobieta milczała, z zacięta miną
przedzierając się przez krzaki. Ogarnęła córkę ramieniem, tuląc uspokajająco.
Każdy szept był nie na miejscu. Każde słowo mogło je zdradzić, a został jeszcze
kawałek drogi do bram Hogwartu.
Dziewczynka miała może pięć lat. Była
czarodziejką, jak mawiała jej mama. Powtarzała to od dnia jej poczęcia i nie
zamierzała przestać. Takim sposobem Lynnette rosła w przeświadczeniu o swoich
magicznych zdolnościach, których jednak w żaden sposób nie potrafiła w sobie
odkryć. Toteż jednym z powodów, z jakich się tu znalazła, było właśnie
otworzenie się na magię tego miejsca.
– Ma–mamusiu! – pisnęła, zahaczając nogą o
wystający korzeń i tracąc równowagę. Gdyby nie ramiona kobiety, z pewnością
ponownie wylądowałaby na ziemi, kalecząc kolana. – Daleko jeszcze? – kolejne
pytanie wymsknęło się z krwiście czerwonych warg kontrastujących z pobladłą
twarzą.
W odpowiedzi uzyskała jedynie przytknięty do
ust palec. Westchnęła, starając się tym razem bardziej uważać.
* * *
– Do dyrektora – głos kobiety rozbrzmiał pod
potężną bramą prowadzącą do zamku. Cierpliwie czekała, aż jej stary, dobry
znajomy – Rubeus Hagrid – raczy otworzyć. Nic jednak takiego nie nastąpiło.
Dziewczynka w ramionach kobiety zaczęła się trząść, a dźwięki, które dochodziły
do jej wyczulonego ucha, przerażały ją. Widziała Hogwart, co znaczyło, że jest
magiczna. Jednak wcale się z tego powodu nie cieszyła.
– Aveline, Aveline, Aveline… – nieprzyjemny
głos pełen kpiny przedarł się przez ciemną noc. – Czego tu szukasz? Ty,
kobieta, która ma wszystko? – Każde słowo owiane nutą sarkazmu aż kuło w serce
Lyn. Kim był ten zły pan?
– Severusie, czyżbyś stał się gajowym? Od
zawsze wiedziałam, że dyrektor pomylił się co do twojej posady w Hogwarcie –
odparła zimno.
Nie odpowiedział. Miał powód, który
niezaprzeczalnie należał do tych ważnych, których nie zdradza się
nieodpowiednim osobom. Otworzył bramę, przepuszczając dwie, skulone postacie,
na chwilę wyglądając na zewnątrz. Nie tylko Lyn słyszała. ON też.
– Wiesz, że nie powinienem cię wpuścić,
prawda? – szepnął, a przez ciało dziewczynki przeszedł dreszcz. Czemu ten
mężczyzna był taki straszny…?
– Och, Severusie, mam swoje sposoby.
Powinieneś też wiedzieć, czego tu szukam – westchnęła. Przecież się znali.
Czemu mają służyć te wszystkie gierki? Te wszystkie czasy, kiedy oboje
studiowali eliksiry się już nie liczą? A ile to Aveline poświęcała mężczyźnie
czasu w Hogwarcie?
– Przykro mi. Posada nauczyciela Obrony
Przed Czarną Magią jest już zajęta – uciął rozmowę, o ile tą krótką wymianę
zdań można tak nazwać.
– Skąd wiesz, p r z y j a c i e l u? – podkreśliła ostatnie
słowo. Czy te wszystkie lata naprawdę nic nie znaczą?
– Bo
j a ją przejmuję.
– ŻARTUJESZ?! – wzburzyła się, a dziewczynka
aż sapnęła. Nie chciała tu być!
– Mamusiu… – wyjąkała, dławiąc się łzami.
– Córka… Powiedz, warto było?
– Lyn, jak się uspokoisz, to obiecuję, że
potem ci coś pokażę, dobrze? – poczochrała niegdyś jasne, teraz niemal
smoliście czarne włosy, czekając na kiwnięcie głową. Kiedy to nastąpiło,
postanowiła kontynuować rozmowę. – Przestań. Gerard mnie kocha, jest moim mężem
– czego chcesz więcej? Nie, nie krzywdzi mnie… – dodała cicho, kryjąc drżenie
głosu. Wspomnienia wróciły…
– Zaprowadź małą do środka, m u s i m y
porozmawiać – stwierdził chłodno, kładąc nacisk na kolejne słowa.
Chciała zaprzeczyć. Naprawdę chciała! Ale
nie mogła. Była coś Severusowi winna. Z trudem opanowała drżenie rąk, kiedy
puszczała córkę i kucała przy niej. Musiała wszystko wyjaśnić Lyn, która jak
najbardziej miała prawo się bać. Pokrótce wytłumaczyła pięciolatce, gdzie są i
czemu muszą się rozstać. Uściskała córkę, a na pożegnanie pocałowała ją w
czoło. Oddała dziewczynkę w ramiona uśmiechniętej Minevry, która obiecała się
nią zaopiekować.
* * *
Mijał czas, a Lyn siedziała jak na szpilkach
w gabinecie wicedyrektorki. Nie bała się o siebie. Bała się o mamę. Ten pan był
zły. Ona to wiedziała. Czuła. Nie pomogły słowa kobiety, która próbowała
oderwać dziewczynkę od smutnych myśli. Ani spacery po hogwarckich korytarzach.
Nie raz mijały uczniów, którzy z zaciekawieniem spoglądali na dziecko, które
kurczowo trzymało dłoń nauczycielki.
– Gdzie mamusia? – zdołała wyszeptać, a
Aveline pojawiła się naprzeciwko dziewczynki, wychodząc z bocznego korytarza.
Za nią szedł zadumany Severus.
– Jestem, kochanie – wyciągnęła ramiona, a
dziewczynka, niewiele myśląc, rzuciła się w nie, tuląc do kobiety.
– Nie zostawiaj mnie więcej… – to była cicha
prośba, na którą dziewczynka otrzymała obietnicę:
– Będę zawsze przy tobie – zarzekła się
kobieta, powstrzymując łzy. – Obiecuję – wyszeptała do ucha córki, całując je.
Nie sądziła, że kiedykolwiek złamie dane słowo…
– Co się sta…? – niedokończone pytanie
zawisło w powietrzu. Jedno spojrzenie Severusa starczyło, aby wszystko stało
się jasne – na ten temat wręcz nie wolno rozmawiać.
– Mamusiu, pokażesz mi… – zaczęła
nieporadnie, nie wiedząc, jak zakończyć. Co mamusia miała jej pokazać…?
* * *
Nadal były w Hogwarcie, a mała Lyn nie
zamierzała stamtąd odchodzić. Tu było cudownie. Kiedy mamusia pokazała jej
jezioro i wręczyła do ręki sykla, aby go rzuciła i pomyślała życzenie, nie
sądziła, że będzie to tak fascynujące przeżycie. Czuła emanującą z wszystkich
stron magię. Przymknęła powieki, pomyślała życzenie, po czym rzuciła pieniążek
daleko na głęboką wodę. Żałowała, że nie może moczyć nóg.
– Mamusiu, a one tu zawsze będą? Te twoje
też? – spytała. Wyglądała pięknie na tle
Hogwartu.
– Dopóki życzenie się nie spełni – zawsze –
odparła, klepiąc swoje kolana. Dziewczynka ochoczo na nich usiadła, pozwalając
się tulić. Miała nadzieję, że jej marzenie będzie trwało wiecznie.
– Nazwijmy to miejsce Jeziorem Wspomnień,
dobrze? Będę codziennie wrzucała pieniążki! – zapewniła.
– Dobrze. Będzie to nasze Jezioro Wspomnień.
I to wystarczyło, aby na twarzy Lyn wykwitł
szeroki uśmiech. Kochała mamę. Mama kochała ją. Tak było dobrze.
25
kwietnia 1996 rok
– Jak to?! – wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna nie mógł uwierzyć w usłyszane słowa. – To niemożliwe, rozumiecie? NIE
MOŻLIWE! – niemal krzyknął.
– Niestety to prawda – powtórzył po raz
kolejny jeden ze stojących w przedpokoju aurorów. – Avelin została porwana
przez Śmierciożerców. Przykro mi…
– W dupie mam wasze „przykro mi”! To się nie
dzieje naprawdę, nie dzieje naprawdę, nie dzieje, nie… – złapał się za głowę,
zaciskając powieki i powtarzając te same słowa jak mantrę.
– Może pomo…?
– WYJDŹCIE! – trzasnął drzwiami, wracając do
poprzedniej czynności.
– Tatusiu…? – sześcioletnia Lyn wyszła boso
na schody. Trzymała w dłoniach pluszaka i spoglądała z niezrozumieniem na ojca.
– Co się stało?
– Idź! Idź i nie wracaj! – krzyknął,
kompletnie nie zwracając uwagi na dziecko, słowa, czyny.
Lyn zapłakała. Gdzie mama?
30
czerwca 1996 rok
Mamusia musiała wyjechać – tak sądziła Lyn,
którą obecnie zajmowała się babcia. Tatuś podobno musiał coś załatwić…
– Mogę iść na spacer? – spytała, pojawiając
się w kuchni.
– Oczywiście, skarbie – uśmiechnęła się wesoło
babcia, chociaż na myśl o swojej córce, którą porwali Śmierciożercy i
najprawdopodobniej zabili, chciała płakać. Robiła to zawsze wtedy, kiedy Lyn
była daleko. – Ale, proszę, nie odchodź poza nasze podwórko, dobrze?
– Dobrze, babciu – pociągnęła nosem. Czuła,
że coś wisiało w powietrzu.
* * *
– AAAAAAAA! – krzyk rozdarł powietrze,
dźwięk tłuczonych talerzy przerwał ciszę w domu, a państwo Traversowie wybiegli
z domu, podążając na głosem wnuczki.
CO SIĘ STAŁO?
– Mamusiu, mamusiu, otwórz oczy! Mamusiu, jesteś!
Proszę, przytul mnie! Boję się, naprawdę się boję! Czemu się nie ruszasz,
mamusiu?! – wiązanka tym podobnych zdań nie miała końca. Dziadek próbował
odciągnąć dziewczynkę od ciała matki leżącego w sadzie.
NIE ŻYŁA.
Autor : Lynette
Bardzo dobre te opowiadanie, ale w końcówce się trochę pogubiłam..:D
OdpowiedzUsuń