Autor: Joss Stirling
Wydawnictwo: Akapit Press
Opis wydawcy: Phoenix należy do gangu złodziei o paranormalnych zdolnościach. Zadaniem Phoenix jest okraść Yvesa Benedicta, zdolnego studenta ze Stanów, który przyjechał na konferencję młodych naukowców do Londynu. Niespodziewanie okazuje się, że Yvesa i Phoenix łączy coś znacznie więcej. Przeszłość Phoenix należy do gangu.
Nasza opinia: Książka na mojej półce zalegała od pamiętnych Targów Książki w Katowicach. Oczywiście dorwałam ją po niższej cenie, ale zapłaciłabym za nią i dwa razy tyle. Co ciekawe - cały czas kurzyła się obok egzemplarzy recenzenckich, bym zwróciła na nią uwagę. Szczerze mówiąc - zwracałam i to nie raz, ale naprawdę bardzo dużo po niej oczekiwałam, a rozczarowanie w tej sytuacji chyba ukatrupiłoby moją duszę i ciało, a na pewno skłoniło do wyrzucenia książki przez okno (czy coś takiego jest w ogóle zgodne z prawem? W końcu coś się może komuś stać i w ogóle... chyba jednak nie, więc nie radzę wyrzucać laptopów i innych przedmiotów).
Czytając pierwszą część serii o braciach Benedictach (czy tylko mnie się to kojarzy z papieżem?) byłam po prostu oczarowana. Wiecie, to są te książki, które mają te swoje buntownicze ciacha, w których każda czytelniczka zakochuje się migusiem i mogłaby wybaczyć wszystkie niedoróbki, gdyby tylko one istniały, bo w powieści Joss Stirling raczej one się nie pojawiają.
Autorka pomysł na serię wymyśliła bardzo sprytnie. Jak już wspomniałam wszystko kręci się wokół braci Benedictów, których jest siedem. W każdej kolejnej pozycji od najmłodszego do najstarszego chłopaka jeden z nich znajduje swoją miłość. Oczywiście nie mogłoby by być tak prosto, krasnale muszą rzucać kamieniami w ludzi wspinających się na tęczę bla, bla, bla. Nie mniej jednak dziwiło mnie to, czemu nie zaczęła od najstarszego. Odpowiedź przyszła mi do głowy właśnie w chwili, gdy pisałam poprzednie zdanie. Napisanie książki trochę trwa, miłośniczki serii także rosną, więc... wszystko się zgadza. Razem z nimi starzeją się bohaterowie. Mam ochotę klaskać, bo pomysł jest niespotykany i bardzo, ale to bardzo potrzebny zakochanym w buntownikach dziewczynkom.
O ile w "Kim jesteś, Sky?" miałam do czynienia z buntownikiem, który dosłownie lał na wszystko, tak teraz w swoje łapki dostałam mądrale, który uczy się nauki o ziemi. Oczywiście chodzi o geografią, ale wiecie... próbuję pisać poetycko (dopiero się uczę!). Nie jestem do końca pewna, który z bohaterów dwóch jak dotąd przeczytanych książek najbardziej przypadł mi do gustu. Myślę, że wybrać po prostu nie potrafię. Wszyscy się bardzo różnią. Sky jest słodką brytyjką, Phoenix złodziejką, Zed buntownikiem, a Yves lubi po prostu się uczyć. Z obydwiema dziewczynami się utożsamiłam, a z chłopakami mogłabym się ożenić. Najlepiej z jednym i drugim, choć nie jestem fanką trójkącików miłosnych.
Książkę czyta się bardzo dobrze. Być może dlatego, że akcja jest dynamiczna, a może sprawia to lekki, przyjemny styl autorki. Nie opisuje zbyt szczegółowo, ale nie brak mi orientacji w sytuacji i terenie. Wszystko cacy. Właściwie nie wiem do czego mogłabym się przyczepić, a nie lubię pisać tekstu, w którym nie ma nic negatywnego, bo wydaje mi się to nie fair. Czuje się tak, jakbym miała wątpliwości, czy ktoś nie związał mojej złośliwej połowy, która zawsze znajdzie gdzieś błąd. To jest takie frustrujące, że mam ochotę sama skreślić kilka słów w książce i dopisać własne z błędami ortograficznymi, by mieć czego się złapać. Czegokolwiek. Właściwie przypomniałam sobie, że zauważyłam jeden błąd. Chociaż... "wychodzić złość". Nigdy tego nie słyszałam, więc szybciej chodziło chyba o "wychłodzić".
Okładka mi się podoba. Bardzo mi się podoba. "Kim jesteś, Sky?" oraz "Jak Cię wykraść, Phoenix?" mają nawet nasze narodowe barwy (brawo ja! Taka jestem spostrzegawcza). Prosta okładka, jednak przyciągająca wzrok. Bluszczyk, albo inne badziewie w tle i super. Lekko kiczowato wygląda jedynie prosta czcionka w stylu TNR, którą napisano: "bestseller nastolatek". Na dodatek dwukrotnie. Ale trzeba przyznać, że beżowe strony ustrojone są niesamowicie. Nie spotkałam jeszcze takiej czcionki w innych książkach, a mnie czyta się ją po prostu cudownie (czy tylko ja zwracam uwagę na takie detale i wspominam o tym?).
Joss Stirling nie szczędzi bohaterom problemów i rzuca im tyle kłód pod nogi, ile drzew jest w lesie. Mimo, że niemal jesteśmy pewni szczęśliwego zakończenia, to moglibyśmy być nieźle zaskoczeni, gdyby nie wszystkie udało się przeskoczyć. Autorka stawia bohaterów w sytuacjach, w których z pewnością nie chcieliby się znaleźć, a ich spryt i odwaga pomaga im w uwolnieniu się z kłopotów. Jednak komu ufać, gdy dookoła wszyscy są wrogami? To pytanie błyszczy niczym neon w świetle księżyca w głowie każdego z braci Benedictów.
Książka porywa. Dosłownie. A ponieważ poetycko mogę pisać tylko po północy, to udręką było zaprzestanie czytania rankiem, gdy tego samego ranka się książkę zaczęło, by ostatnie rozdziały przeczytać o tej 23:45. Akcja płynie szybciej od rwącej rzeki i jest zaskakująca niczym nagła burza z piorunami (pozdrawiam Panią Pogodynkę, która musiała mnie z uśmiechem na twarzy poinformować, że w weekend nie ruszam się z domu). Jeśli więc szukacie romansu, w którym pocałunki skradną nie tylko serca bohaterów, ale także wasze, a mroczni przeciwnicy są naprawdę mroczni, to dobrze trafiliście. Może jeszcze jako wisienki potrzebujecie czegoś, czego jeszcze nie było? Na przykład... sawantów?
Ocena ogólna: Queen Dee 10/10 Small Metal Fan --/--
Autorka pomysł na serię wymyśliła bardzo sprytnie. Jak już wspomniałam wszystko kręci się wokół braci Benedictów, których jest siedem. W każdej kolejnej pozycji od najmłodszego do najstarszego chłopaka jeden z nich znajduje swoją miłość. Oczywiście nie mogłoby by być tak prosto, krasnale muszą rzucać kamieniami w ludzi wspinających się na tęczę bla, bla, bla. Nie mniej jednak dziwiło mnie to, czemu nie zaczęła od najstarszego. Odpowiedź przyszła mi do głowy właśnie w chwili, gdy pisałam poprzednie zdanie. Napisanie książki trochę trwa, miłośniczki serii także rosną, więc... wszystko się zgadza. Razem z nimi starzeją się bohaterowie. Mam ochotę klaskać, bo pomysł jest niespotykany i bardzo, ale to bardzo potrzebny zakochanym w buntownikach dziewczynkom.
O ile w "Kim jesteś, Sky?" miałam do czynienia z buntownikiem, który dosłownie lał na wszystko, tak teraz w swoje łapki dostałam mądrale, który uczy się nauki o ziemi. Oczywiście chodzi o geografią, ale wiecie... próbuję pisać poetycko (dopiero się uczę!). Nie jestem do końca pewna, który z bohaterów dwóch jak dotąd przeczytanych książek najbardziej przypadł mi do gustu. Myślę, że wybrać po prostu nie potrafię. Wszyscy się bardzo różnią. Sky jest słodką brytyjką, Phoenix złodziejką, Zed buntownikiem, a Yves lubi po prostu się uczyć. Z obydwiema dziewczynami się utożsamiłam, a z chłopakami mogłabym się ożenić. Najlepiej z jednym i drugim, choć nie jestem fanką trójkącików miłosnych.
"Mój świat obrócił się wokół własnej osi, bieguny magnetyczne zmieniły miejsce, bo [miejsce na spojer gdyby był, ale go nie ma, więc ucinam zdania i możecie głowić się nad tą kiepską zawiłością...]."
Książkę czyta się bardzo dobrze. Być może dlatego, że akcja jest dynamiczna, a może sprawia to lekki, przyjemny styl autorki. Nie opisuje zbyt szczegółowo, ale nie brak mi orientacji w sytuacji i terenie. Wszystko cacy. Właściwie nie wiem do czego mogłabym się przyczepić, a nie lubię pisać tekstu, w którym nie ma nic negatywnego, bo wydaje mi się to nie fair. Czuje się tak, jakbym miała wątpliwości, czy ktoś nie związał mojej złośliwej połowy, która zawsze znajdzie gdzieś błąd. To jest takie frustrujące, że mam ochotę sama skreślić kilka słów w książce i dopisać własne z błędami ortograficznymi, by mieć czego się złapać. Czegokolwiek. Właściwie przypomniałam sobie, że zauważyłam jeden błąd. Chociaż... "wychodzić złość". Nigdy tego nie słyszałam, więc szybciej chodziło chyba o "wychłodzić".
Okładka mi się podoba. Bardzo mi się podoba. "Kim jesteś, Sky?" oraz "Jak Cię wykraść, Phoenix?" mają nawet nasze narodowe barwy (brawo ja! Taka jestem spostrzegawcza). Prosta okładka, jednak przyciągająca wzrok. Bluszczyk, albo inne badziewie w tle i super. Lekko kiczowato wygląda jedynie prosta czcionka w stylu TNR, którą napisano: "bestseller nastolatek". Na dodatek dwukrotnie. Ale trzeba przyznać, że beżowe strony ustrojone są niesamowicie. Nie spotkałam jeszcze takiej czcionki w innych książkach, a mnie czyta się ją po prostu cudownie (czy tylko ja zwracam uwagę na takie detale i wspominam o tym?).
Joss Stirling nie szczędzi bohaterom problemów i rzuca im tyle kłód pod nogi, ile drzew jest w lesie. Mimo, że niemal jesteśmy pewni szczęśliwego zakończenia, to moglibyśmy być nieźle zaskoczeni, gdyby nie wszystkie udało się przeskoczyć. Autorka stawia bohaterów w sytuacjach, w których z pewnością nie chcieliby się znaleźć, a ich spryt i odwaga pomaga im w uwolnieniu się z kłopotów. Jednak komu ufać, gdy dookoła wszyscy są wrogami? To pytanie błyszczy niczym neon w świetle księżyca w głowie każdego z braci Benedictów.
Książka porywa. Dosłownie. A ponieważ poetycko mogę pisać tylko po północy, to udręką było zaprzestanie czytania rankiem, gdy tego samego ranka się książkę zaczęło, by ostatnie rozdziały przeczytać o tej 23:45. Akcja płynie szybciej od rwącej rzeki i jest zaskakująca niczym nagła burza z piorunami (pozdrawiam Panią Pogodynkę, która musiała mnie z uśmiechem na twarzy poinformować, że w weekend nie ruszam się z domu). Jeśli więc szukacie romansu, w którym pocałunki skradną nie tylko serca bohaterów, ale także wasze, a mroczni przeciwnicy są naprawdę mroczni, to dobrze trafiliście. Może jeszcze jako wisienki potrzebujecie czegoś, czego jeszcze nie było? Na przykład... sawantów?
Ocena ogólna: Queen Dee 10/10 Small Metal Fan --/--
Ciekawa okładka na pierwszy rzut oka
OdpowiedzUsuńjeszcze nie słyszałam o tej pozycji lecz sprawiłaś iż się nią zainteresowałam! Bardzo chętnie poznam ją bliżej :3
OdpowiedzUsuńZapraszam w wolnej chwili do mnie :)
Cieszę się, że taka wysoka ocena, bo pierwsza część już czeka u mnie na swoją kolej :)
OdpowiedzUsuńOkładka jest bardo ciekawa, temat również - opisać perypetie miłosne siedmiu braci. A przecież to nie takie proste zadanie ;d
OdpowiedzUsuń