Tytuł oryginalny: "Crown of midnight"
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Uroboros
Ilość stron: 532 (co tam drzewa, mogła być grubsze!)
Opis wydawcy: Po roku ciężkiej pracy w kopalni soli osiemnastoletnia Celaena Sardothien zdobywa pozycję królewskiej zabójczyni. Nie jest jednak lojalna względem tronu, choć ukrywa ten sekret nawet przed najbliższymi przyjaciółmi.
Nie jest jej łatwo utrzymać tę tajemnicę, zwłaszcza gdy król zleca jej zadanie, które może zniweczyć jej plany. Na domiar złego na horyzoncie majaczą groźne siły, które mogą zniszczyć cały świat i zmuszają Celaenę do dokonania wyboru.
Względem kogo okaże się lojalna i dla kogo zechce walczyć?
Nasza opinia: Są takie książki nad którymi mogę się rozpływać cały czas, bo po prostu są idealne. Czytać najchętniej nie przestawałabym nawet, jeśli znam je już prawie na pamięć. Tak więc gdy tylko miałam okazję - sięgnęłam po "Koronę w mroku", czyli drugą część "Szklanego tronu" - książki, która mnie w sobie rozkochała. No i o ile przy wyborze pierwszego tomu opis był dla mojego gustu trafieniem w dziesiątkę, to z drugą częścią było gorzej. Nie mówię już nawet o tym, że czerwone tło, miecz i bordowa (nie znam się na odcieniach, więc proszę mnie nie zabijać jeśli to nie to) sukienka są bardzo dobrze widoczne i wspaniale się prezentują. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że jednak do samej czcionki chciałabym się jakoś wśród tych kolorów dokopać i nie odjeżdżać wzrokiem na wszystkie strony. "Szklany tron" zachwalałam wszędzie, więc z każdym dniem zbliżającej się premiery drugiej części przygód zabójczyni zachowywałam się wręcz jak śliniący się pies czekający na to, aż właściciel rzuci mu zabawkę (w naszym przypadku aż zdejmie ją z najwyższej części szafy). Glamglałam SMF długi czas o premierze, cudownym (oj no, to przez to zauroczenie tyle słodkich słów) trailerze i ta chyba nie mogła już ze mną wytrzymać. Czytając jednak opis uznała, że nie rozumie co czyta. No i się jej nie dziwie, bo ja nawet tego opisu nie wysiliłam się, by przeczytać. Już i tak widzę słabo, a takie wpatrywanie się w okładkę jak w tańczące ściany nie wyszłoby mi na dobre. Podpatrzyłam więc opis w internecie i... nie zachwyca. Nie wiem, mnie totalnie nie zachęca. Niby sobie jest ale nic nie robi, nie stawia czytelnika w sytuacji, w której opis jest tak ciekawy, że książki nie da się nie kupić. Są ludzie, którzy nie słyszeli o twórczości autorki i gdy wejdą do sklepu, gdzie będzie się prezentować jedynie kontynuacja przygód zabójczyni, to raczej ominą ją szerokim łukiem.
Do sięgnięcia po książkę zdecydowanie zachęca okładka. Trochę się na niej dzieje, ale z pewnością nie przytłacza. Co prawda bardziej przypadły mi do gustu pozy Celaeny z pierwszego tomu, ale tutaj także nie jest źle. Minusem jest trudny do odczytania opis, jednak komfortowa czcionka "wnętrza" oddaje go z nawiązką. No i cóż... Polska wersja moim zdaniem jest lepsza od oryginalnej, w której ma się wrażenie przepychu i nadmiaru.
Do sięgnięcia po książkę zdecydowanie zachęca okładka. Trochę się na niej dzieje, ale z pewnością nie przytłacza. Co prawda bardziej przypadły mi do gustu pozy Celaeny z pierwszego tomu, ale tutaj także nie jest źle. Minusem jest trudny do odczytania opis, jednak komfortowa czcionka "wnętrza" oddaje go z nawiązką. No i cóż... Polska wersja moim zdaniem jest lepsza od oryginalnej, w której ma się wrażenie przepychu i nadmiaru.
Nie gram na instrumentach i nigdy nie zamierzam. Nie mniej jednak pierwszą część przygód Celaeny śmiało porównam do perkusji. Ostrzejsze brzmienia, szybka i częsta zmiana rytmu (czy jak to się tam nazywa) i w ogóle miodzio, bo wszystko toczy się szybko i zaskakująco - ma się wręcz wrażenie, że nie można tej melodii powtórzyć. Jednak już przed połową drugiej części wiedziałam, że porównam ją do liry albo marnego fleciku. Jeśli wyciągniecie na nim ostrzejsze brzmienie, to oddaje honor. Jest dużo bardziej stonowana melodia, nie ma zrywów i jest na typowego "elegancika" z kapelusikiem ze wstążeczką. Po wybuchowym początku spodziewałam się jeszcze lepszej kontynuacji, a początek książki mnie po prostu znudził, co powinno być traktowane jak książkowe przestępstwo. Mogę też sypnąć porównaniem dla zmotoryzowanych. Na autostradzie robią się czasem korki i podobno nikt nie wie dlaczego tak naprawdę się robią. Oświecę was. Sarah jechała taką autostradą nie puszczając pedału gazu. A potem obróciła głowę w bok, zobaczyła przebudowę jakiegoś budynku i wcisnęła hamulec "żeby sobie popatrzeć". No i zrobił się zator. Wszystko stoi, a kierowcy są jedynie zirytowani, bo chcieliby szybko przejechać przez całą autostradę.
Z okładki można wyczytać (tym razem się da) "Przebiegła. Śmiercionośna. Nieugięta". Sama zmieniłabym to raczej na "Rozkochana. Sflaczała. Miękka jak rozgotowany kalafior". Dobra, może trochę przesadziłam, ale spodziewałam się walki, krwi, toporów, oderwanych głów, brei zamiast twarzy. A otrzymałam spisaną telenowelę, która nigdy się nie skończy, bo nie ma takiego czasu, w którym można by rozwikłać wszystkie rozterki miłosne bohaterów. No ludzie drodzy! Ja tu liczyłam na wysokobudżetową produkcję w stylu damskiego Jamesa Bonda, a otrzymałam kolejną niskobudżetową wersję Trisitana i Izoldy! Znaczy fajnie, ja ogólnie lubię takie historię i tak dalej, ale mógł mnie ktoś uprzedzić.
Tak właśnie było do strony 282.
Jeśli ktokolwiek chce trochę mocniejszych przeżyć, to zamiast odpoczywać po niedawnym haju może radośnie sięgnąć po "Koronę w mroku", a bardziej drugą część drugiego tomu. Jeśli wcześniej było mi mało krwi w wanience, to teraz przelała się już ona nie tylko przez wanienkę, łazienkę, dom, miasto, państwo, ale i cały cholerny świat.
Nie rozumiałam co dziewczyny mają na myśli mówiąc, że kochają się w bohaterach książkowych. Do tej pory. Matko boska, Chaol to dopiero ciacho. Jak pączek w tłusty czwartek, po prostu nie można go nie pragnąć. Na dodatek tak samo jak pączuszek - był kapitanem (dobra, pączki nie są kapitanami gwardii królewskiej, ale który z nich by nie chciał nim zostać?), ale także słodziakiem, który mnie po prostu rozczulał. Jego sposób myślenia i bycia, postrzeganie świata, lojalność, wrażliwość... Mojej miłości do tego osobnika nie mogą opisać żadne słowa nieważne w jakiej ilości, nieważne jak bardzo wyszukane.
Po przeczytaniu "Szklanego Tronu" nie byłam wcale pewna, czy ukaże się jego kontynuacja. Możliwym jest, że po prostu nie dostrzegłam takiej informacji, jednak autorka zakończyła książkę w takim momencie, którego moim zdaniem wcale nie musiała kontynuować. Teraz jednak Sarah J. Mass ucięła w kulminacyjnej wręcz chwili i mam nadzieję, że trzecią część napisze w błyskawicznym tempie, bo nie na moje nerwy jest takie wyczekiwanie i rozmyślanie "co by było gdyby...".
W pewnych momentach gubiłam się w logice głównej bohaterki. Skakała z dachu na dach, biegała niczym rozwydrzony bachor - okej, nic do tego nie mam. Ale miałam wrażenie, że źle wymierzyła wartość zła w porównaniu z większym złem. Była wagą, której ktoś przez nieuwagę podczepił obciążnik, więc przechylała się na jedną stronę. Na dodatek nie tą, w którą moim zdaniem powinna. Mimo dobrych opisów emocji i uczuć czułam się trochę jak zagubiony, trzęsący się ratlerek gdy nagle całkowicie zmieniała sposób patrzenia na świat. Jakby miała różne odcienie różowych okularów, ale stosowała tylko te najciemniejsze i najjaśniejsze.
Muszę chyba coś wyjaśnić, bo wyszło dość negatywnie. Książka jest bardzo dobrze napisana (a może tłumaczona? owacje na stojąco dla wszystkich, by nikogo nie pominąć) i pozostaje moją najukochańszą serią, dla której zaczynam szukać miejsca na ołtarzyk, bo przecież do czegoś trzeba się modlić o więcej tak dobrych pozycji. W historię zabójczyni wciągnęłam się cóż... na zabój. Nic nie odciągnęłoby mnie od czytania tej książki. Nic.
Książka jest pełna niewiadomych (ale nie martwcie się humaniści, tutaj nie ma żadnych skomplikowanych "x" i "y"). Każda tajemnica odkrywa kilka kolejnych co w tym przypadku wcale nie oznacza obciążanie czytelnika i kładzenie mu na barkach zbyt dużego ciężaru. Dzięki temu jest jednym wielkim sprężonym obiektem, który może być więc zabójczy dla każdego czytelnika, który ustawił poprzeczkę dla tej pozycji zbyt nisko. Ja ustawiłam na najwyższym szczebelku z możliwych i teraz tylko czekać, aż rozwinie skrzydła, ale nie podleci zbyt blisko do słońca (przygoda Ikara w niczym by tutaj nie pomogła).
Książka jest pełna niewiadomych (ale nie martwcie się humaniści, tutaj nie ma żadnych skomplikowanych "x" i "y"). Każda tajemnica odkrywa kilka kolejnych co w tym przypadku wcale nie oznacza obciążanie czytelnika i kładzenie mu na barkach zbyt dużego ciężaru. Dzięki temu jest jednym wielkim sprężonym obiektem, który może być więc zabójczy dla każdego czytelnika, który ustawił poprzeczkę dla tej pozycji zbyt nisko. Ja ustawiłam na najwyższym szczebelku z możliwych i teraz tylko czekać, aż rozwinie skrzydła, ale nie podleci zbyt blisko do słońca (przygoda Ikara w niczym by tutaj nie pomogła).
Ten akapit piszę dzień po napisaniu wszystkich innych. Jest odpowiedzią na pytanie, czemu recenzja bardzo dobrej książki wytyka wszystkie jej niedoskonałości i stosunkowo mało pisze o zaletach? Myślę że przede wszystkim z powodu szalejących we mnie sprzecznych emocji. Pozycja była z najwyższej półki, wszystko cacy, bohaterowie genialni i zmienni, dzięki czemu są naturalni. W końcu my jako zwykli śmiertelnicy też z owieczek możemy się stać wilkami. Głównym plusem tej książki jest moim zdaniem jej magia. Autorka doskonale wciąga czytelnika w przekazywaną na kartkach historię dzięki czemu ten odczuwa ją na sobie. Wczuwa się w każdego bohatera, na przemian ma ochotę śmiać się, płakać z radości i smutku, drzeć się, rzucać naczyniami, walczyć i rwać włosy z głowy. To jest coś, czego brakuje w wielu książkach i być może to jest właśnie to "coś", czego wielu z nich brakuje.
W ramach kilku słów na koniec... Kochałam, kocham i kochać nie przestanę. A jeśli ktoś odważy się wystawić komentarz do tego tekstu czytając tylko wcześniejsze zdanie, to potraktuje go jak Celaena swoich wrogów. Ostrzegam - nie będzie miło.
Mi pierwsza część totalnie nie przypadła do gustu i raczej nie sięgnę po kontynuację. A okładka duża gorsza od poprzedniej :\
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, podsycająca apetyt
OdpowiedzUsuńOkładka już mi się tak nie podoba jak w przypadku pierwszej części, ale widzę, że poziom utrzymany :) Najpierw przeczytam część pierwszą, potem na pewno sięgnę i po tę :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam. :)) Zachęcająca recenzja! :)
OdpowiedzUsuńSwoją recenzją zachęciłaś mnie jeszcze bardziej, niż w momencie gdyby opływała ona w same ochy i achy na temat powieści. :D Pierwszy tom mnie oczarował i już nie mogę się doczekać kiedy "Korona w mroku" wpadnie w moje ręce :) Dobrze, że empik mam pod nosem :P
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam już tak smutnej książki,pełnej tajemnic i przeżyć nie do odszukania w poprzedniej części. Ponownie zakochałam się w Celeanie i Chaolu. Przeczuwałam jaką ma prawdziwą tożsamość zabójczyni,zarówno nie pomyliłam się co do Doriana. Nie mogę się doczekać kolejnej części,choć jestem pewna że w Polsce ukażę się dopiero w następnym roku :( A co do twojej recenzji? Zgodzić się już bardziej nie mogłam :))
http://harley-quinzel-bookshop.blogspot.com/