Tytuł oryginalny: "Beauty Queens"
Autor: Libba Bray
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Ilość stron: 444
Opis wydawcy: Laureatki młodzieżowej odsłony konkursu Miss – przedstawicielki wszystkich stanów Ameryki – lecą samolotem, by wziąć udział w finale. Niestety ich samolot rozbija się na małej wyspie, a dziewczyny mają do dyspozycji jedynie niewielki zapas żywności i ani jednej kredki do oczu! Ale egzotyczna wyspa tylko pozornie okazuje się bezludna…
Nasza opinia: Muszę się do czegoś przyznać. Nigdy nie oglądałam żadnego wyboru Miss. Kiedyś tylko widziałam odcinek malutkich dziewczynek, które były krzywdzone tymi diademami przez mamusie. Prawda jest jednak taka, że część tych dziewczyn naprawdę to lubi. Z resztą nie wiem co w tym dziwnego. Gdyby tak nie było, to nie brałyby w tym udziału, bo potrafiłyby przeciwstawić się swoim matkom, czyż nie? Uważam jednak, że coś takiego jest potrzebne. Tutaj mogę wywołać aferę, ale uważam, że ustalenie ideału jest potrzebne, tak samo jak jego wybieranie. Ktoś w sumie musi być tym najpiękniejszym, prawda?
Zakochałam się we wstępie tej książki. Naprawdę. Styl, w jakim jest ona napisana, jest idolem mojego. No i zapewne bardzo dziwnie to brzmi, ale co ja poradzę. Oczywiście tym bardziej oczarował mnie podobny styl całej "Missji survival", ale po jakimś czasie stał się męczący. Jeśli czytałabym pięćdziesiąt stron i robiła sobie przerwę, to pewnie nigdy by mnie nie znudził. Ale naraz ponad czterysta stron, to jednak już nie jest ideał dla głowy przeciętnego śmiertelnego czytelnika, bo jakby to szanowny gimbus powiedział "ryje banie".
"- Mam na myśli mojego osobistego drugiego pilota, Jezusa Chrystusa.
- Ktoś powinien powiedzieć jej osobistemu drugiemu pilotowi, że lądowanie ma do bani."
Cała historia przypadła mi do gustu. Intrygi, kremy do depilacji "O mały włos!", no i nasze piękne miss to naprawdę... bombowe połączenie! Książka jest typową młodzieżówką, składa wszystkie znane z życia tematy do kupy, a wisienką na torcie jest poruszanie ich przez najpiękniejsze dziewczyny (oj tam, one naprawdę są ładne i zaprzeczy tylko ten, kto jest zazdrosny). Muszę też napisać, że sporo te młode kobiety przeżyły na tej wysepce sama nie wiem, czy nie mam odczucia, że to wszystko nie było zbyt przesadzone.
Bohaterek było wiele, barwnych niczym tęcza po burzy. Szczerze mówiąc sama nie pamiętam, ile ich było dokładnie, ale tak z około dziesięciu. Nie jestem pewna, czy w takiej sytuacji mogę cokolwiek pisać o wczuciu się w którąkolwiek z nich. Oczywiście miałam swoją faworytkę, ale nie miałam szansy dobrze się w nią wczuć kiedy było tak wiele różnych charakterków opowiadających jedną historię. Częsta zmiana narracji ze względu na punkt widzenia wprowadziła jednak coś, dzięki czemu jako czytelnicy możemy także poczuć tę nutkę niepewności i strachu, jaką odczuwają bohaterki. Nie mówię tu niestety o tajemniczości, bo niektóre "wcięcia" poufnych wiadomości trochę przeszkadzają w tym, by komfortowo nazwać tą lekturę tajemniczą.
Nie mogę pominąć przypisów. Pierwszy raz udało mi się przeczytać je wszystkie! Co ciekawe były one pełne humoru, więc często czytając uśmiechałam się na "zabójcę". Wiecie, wietrzenie zębów, te sprawy. Na dodatek w końcu (sama autorka!) tłumaczyła rzeczy, których faktycznie czytelnik mógł nie wiedzieć. Ja naprawdę nie rozumiem po co komu w innych pozycjach tłumaczyć co to jest pies, a nie zrobić wpisu do określenia kogoś "bananem". Okazało się, że jest to po prostu rozwydrzony nastolatek, którego rodzice mają sporo kasy w portfelu.
Co jakiś czas jest też w książce "przerwa na reklamę". Oczywiście nie chodzi tutaj o bannerek nowej pasty do zębów czy kolorowych e-papierosów. Są to spisane reklamy, przy których można dosłownie płakać ze śmiechu, bo można podobne zaobserwować w telewizji, a są tak puste, że aż się chce łezkę uronić.
Muszę się przyznać, że przed sięgnięciem po książkę przeczytałam o niej kilka opinii na różnych blogach książkowych. Często byłam zaciekawiona jak inni ją po prostu widzą. Dużo osób narzekało na wulgaryzmy w książce. Nie rozumiem tego. Jeśli oni w codziennym życiu nie przeklinają, to rzeczywiście może im to przeszkadzać, ale każdemu kiedyś się wymknie. Tym bardziej powinno się to pojawiać w powieściach, bo jest naturalne. Inni narzekali na to, że dialogi i bohaterki są głupie. No naprawdę przepraszam, ale albo się jest pięknym albo mądrym. No, można być jeszcze mną i być zarówno tym jak i tym, ale to nie takie proste.
Napiszę, bo takie moje zadanie, że początkowo książka mi się nie podobała ze względu na zbyt dużą ilość dziewczyn. Potem lekko mnie nudziła, bo trochę się to wszystko wlekło. Ale robiąc sobie krótkie przerwy bez problemu pozycję skończyłam i na pewno nie żałuję. Może książka jest lekko niskich lotów (ale niech nikt się nie martwi, nie zniknie z radarów), ale można się przy niej doskonale bawić.
Ocena ogólna: Queen Dee 7/10 Small Metal Fan --/--
"- Wolę laski.
- Och. Och! Jasne. Kumam. Ekstra. Moja kuzynka jest lesbijką. Amy Liu. Znasz ją?
Jennifer zaśmiała się.
- Aha, jasne. Zaraz zerknę do mojej Wielkiej Księgi Lesbijek. Każda z nas dostaje egzemplarz przy zakupie pierwszej flanelowej koszuli."
Nie mogę pominąć przypisów. Pierwszy raz udało mi się przeczytać je wszystkie! Co ciekawe były one pełne humoru, więc często czytając uśmiechałam się na "zabójcę". Wiecie, wietrzenie zębów, te sprawy. Na dodatek w końcu (sama autorka!) tłumaczyła rzeczy, których faktycznie czytelnik mógł nie wiedzieć. Ja naprawdę nie rozumiem po co komu w innych pozycjach tłumaczyć co to jest pies, a nie zrobić wpisu do określenia kogoś "bananem". Okazało się, że jest to po prostu rozwydrzony nastolatek, którego rodzice mają sporo kasy w portfelu.
Co jakiś czas jest też w książce "przerwa na reklamę". Oczywiście nie chodzi tutaj o bannerek nowej pasty do zębów czy kolorowych e-papierosów. Są to spisane reklamy, przy których można dosłownie płakać ze śmiechu, bo można podobne zaobserwować w telewizji, a są tak puste, że aż się chce łezkę uronić.
"Syrentopia, bestsellerowa linia podwodnych lalek. Każda dziewczynka chce być utopijną syreną! Doczepiane nogi, wyjmowany moduł głosowy oraz przyprawiający o omdlenie książkę sprzedawane są osobno."
Muszę się przyznać, że przed sięgnięciem po książkę przeczytałam o niej kilka opinii na różnych blogach książkowych. Często byłam zaciekawiona jak inni ją po prostu widzą. Dużo osób narzekało na wulgaryzmy w książce. Nie rozumiem tego. Jeśli oni w codziennym życiu nie przeklinają, to rzeczywiście może im to przeszkadzać, ale każdemu kiedyś się wymknie. Tym bardziej powinno się to pojawiać w powieściach, bo jest naturalne. Inni narzekali na to, że dialogi i bohaterki są głupie. No naprawdę przepraszam, ale albo się jest pięknym albo mądrym. No, można być jeszcze mną i być zarówno tym jak i tym, ale to nie takie proste.
Napiszę, bo takie moje zadanie, że początkowo książka mi się nie podobała ze względu na zbyt dużą ilość dziewczyn. Potem lekko mnie nudziła, bo trochę się to wszystko wlekło. Ale robiąc sobie krótkie przerwy bez problemu pozycję skończyłam i na pewno nie żałuję. Może książka jest lekko niskich lotów (ale niech nikt się nie martwi, nie zniknie z radarów), ale można się przy niej doskonale bawić.
Ocena ogólna: Queen Dee 7/10 Small Metal Fan --/--
Za możliwość przeczytania dziękuję
Wydawnictwu Dolnośląskiemu
Jestem w trakcie czytania :)
OdpowiedzUsuńI powiem szczerze - mnie się podoba! :)
Można się przy niej dobrze pośmiać :D
Chyba tylko dla dziewczyn :D
OdpowiedzUsuńTo akurat chyba nie dla mnie, chociaż nie wątpię, że książka może być ciekawa :)
OdpowiedzUsuńChętnie ją przeczytam :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc całkiem mi się spodobała :D Pewnie dlatego, że lubię opowieści o garstce (no, albo pełnej garści) ludzi, którzy muszą współpracować i stworzyć swoją małą społeczność, na przykład na bezludnej (lub teoretycznie bezludnej) wyspie albo w zatrzaśniętej windzie.
OdpowiedzUsuńMądra była ma przemowa.
W sumie chętnie bym to przeczytała :>
B.
W sumie wolę jej serię Mroczny sekret, ale ta książka była zabawna.
OdpowiedzUsuń